Sosenka Sosenka
284
BLOG

Takim to dobrze!

Sosenka Sosenka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

 

Dwa razy na stopa, czyli takim to dobrze!

- No i gdzie jesteście? Na końcu składu?
- W pierwszym wagonie, z konduktorami – odpowiedziała Iza. Zabrzmiało to tak dumnie, że o mało nie wybuchnęłam śmiechem.

Iza z ferajną wsiedli na dworcu głównym, a ja po drodze. Ja zdążyłam na czas, a Iza i s-ka – jak się miałam dowiedzieć – parę minut wcześniej łapali pociąg na stopa. Tj. już ruszał, a oni zaczęli machać. Kiedy złom już wjechał na "moją" stację, podeszłam z moim rowerem do pierwszego wagonu. Ale za nim doszłam do drzwi, przez okno wychylił się konduktorzyna, który wrzasnął: „Nie ma miejsca!”.
- Ale tu są moi przyjaciele, tu jest BILET!
- Aaaa – rozchmurzył się – to co innego

- Bo ja tu mam "rezerwację" – objaśniłam słodko.
- To nie jest rezerwacja, proszę pani – naburmuszył się konduktor, który najwyraźniej nie złapał żartu. Ale i nie wypisał nam biletu za rowery.

W środku stwierdziłam, że on chyba nie wie, co znaczy, jak nie ma miejsca. Brak miejsca, uwaga, konduktorzy, to jest wtedy, jak rowery stoją wzdłuż i w poprzek wagonu, a także na dwóch poziomach. Tym razem jednak chodziło o to, że przedział był wygodny dla 4 panów ze służbowymi torbami, a gdy wsiadła jedna drobna rowerzystka, komfort podróży bardzo im się zepsuł. Jak już wysiadaliśmy w Leśnicy (ostatnia stacja we Wrocku w kierunku na Legnicę), usłyszałam tylko za sobą westchnienie: „Takim to dobrze…”

W Leśnicy, jak i na całej długości trasy z Legnicy, stacja odremontowana i z (para?)zabytkowym zegarem, który, jak twierdzi Adam, świsnęli na okazję Euro 2012 z innej stacji. A na ścianie domu koło stacji - scenka rodzajowa: oto cesarz Fryc Wielki dyskretnie wchodzi do pokoju, gdzie jego umundurowane chłopaki leją się włąśnie po mordach, a jeden rusza do kolegi ze świecznikiem w łapie. Piękny okaz XIX-wiecznej sztuki. Od miejsca tego udaliśmy się do kilku kolejnych sklepów, na bazar (Iza: kiełbasa, ciasto, jogurt, pasztet, bułki, rękawiczki, opaska, w planie były i gatki męskie ocieplane, ale nie było na stanie; ja: zrzutka na jedzenie oraz nowy portfel, bo portmonetka z Cordury czasem nie pasuje do stroju wyjściowego).

Adam pilnował rowerów i śpiącej w przyczepce Zuzi, dobrze, że się nie wściekł. Zaraz poszliśmy do parku zamkowego i tam, nad stawem usiedliśmy. Otoczyliśmy się szpalerem rowerów, jak an Dzikim Zachodzie otaczano obozowisko wozami, i rzucili na wszelakie jadło. Było ani ciepło, ani zimno, czyli dość groźnie, bo zatoki oraz kaszlace Zuzie nie lubią takiego klimatu.

Zaczepiwszy o kolejny sklep, ruszyliśmy do Lasu Mokrzańskiego. To takie połacie lasów ciągnące się na zachód od Wrocławia, w zasadzie traktowane jak większy i bardziej dziki park. Zdobi je takie cudo jak dawny Park Goeringa i resztki podmurówki garażu, w jaki była wyposażona willa tegoż pana, stojąca niegdyś w parku. Tego jednak nie zobaczyliśmy, bo Adam przegonił nas przez tereny wodonośne, jasne, zawsze musimy oglądać jakieś wodociągi i wieże. Na tym odcinku jechało mi się ciężko, i w zasadzie nic dziwnego. Już 2 tygodnie temu Adam stwierdził, że mam z tyłu prawie flaka, ale zdążyłam o tym zapomnieć, a jakże. Teraz jednak coś mi w kole chrupało i dętka mogła strzelić na byle konarze. Na jakimś rozstaju dróg, w głuszy znowu zastosowaliśmy metodę na stopa: tym razem załapaliśmy przystojnego cyklistę, który chętnie pożyczył pompkę.

No i na zachodnim skraju drzewostanu (zapach igieł i namokniętej ziemi) znowu się nażarliśmy, przy czym nie mając łyżeczki do ciasta, zamierzałam zastosować kieszonkową, laminowaną mapkę Wrocławia. – Eee, szkoda mapy – pokręciła głową Iza. Toteż posłużyłam się przykrywką od plastykowego pudełka. Potem kęs kiełbasy, herbata z termosu, brakowało nam drugiego kubeczka, ale ostatecznie kubeczek od termosu się rozwarstwił ze starości i otrzymałyśmy 2 kubeczki: metalowy i plastykowy (poklejony cały, tfu).

Zmierzchało już, gdy zryliśmy miękkimi drogami las-rudzielec, którego szpalery drzew, pomarańczowe i jeszcze puchate od liści wyglądały jak dziwne kwiaty. Jadąc jego skrajem w kierunku granic miasta, widzieliśmy maleńkie chatki, z których komina unosiły się dymy, zaciszne domku wtulone w ogródki i sterty drewna opałowego, częściowo zrujnowane wille secesyjne.

Ale jak zanurzyliśmy się w las po raz ostatni, Adamowi strzeliła dętka. Postanowił ostrym tempem ruszyć do miasta, prowadząc rower, a my miałyśmy jechać za nim kawalkadą. Ponieważ poszedł naprawdę szybko, rozjuszona Iza postanowiła monitorować go na całej trasie. Ale Adam uparł się, że to on będzie na pętli tramwajowej pierwszy. W pewnej chwili po prostu biegł. Drogami wędrowali całymi grupami ludzie z torbami, przez których ścianki prześwitywały cienie chryzantem. Patrzyli oni, jak facet z rowerem truchtem ucieka przed żoną, która goni go na rowerze, wlokąc za sobą wózek z dzieckiem.

Było coraz ciemniej i melancholijnie. W niebieskawym półmroku widoczna była dobrze pozłocista ikona Matki Boskiej na leśnickim kościółku i zielono oświetlona jej figura przez zamkiem. Poza tym – szarówka i mgły nad polami. Nastrój udzielił się także różnym menelom, którzy właśnie zaczynali swoje nocne życie.  Z krzaków na ogródkach działkowych wyłonił się jakiś kształt. Wszedł na nasz chodnik i tam uznał za stosowne napomnieć pijaka, który wędrował równolegle do naszej kawalkady. – Ludzie jadą, nie widzisz? – warknął – Co ty, kurwa, pamiętniki piszesz?

 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości