Patrzę na bratki, Sówka55
Patrzę na bratki, Sówka55
Sówka55 Sówka55
1221
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 47

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 137

 

Rozdział XLVI

Trudna wiosna: o chmurach, smutkach i bratkach.

A także o trawie, której jeszcze nie ma,

i o moim kraju, który jest, ale czy jest...

 

O chmurach prawdę powiedziawszy będzie krótko, ale muszę o nich wspomnieć, bo budzą mój niepokój. Są srebrne, szare, stalowe z jednej strony, od zachodu zaś ciemnobłękitne i niebiesko-fioletowe, niskie. Mama mówi, że dopóki nie osiągną groźnej barwy feldgrau, nie staną się marengo, grafitowe, antracytowe, ani tym bardziej w kolorze matowej angielskiej sadzy czy pobłyskującej smoły, nie ma co się martwić, ale ja się martwię. Martwię się jakoś ostatnio często, to pewnie przez ten remont, który tak dał się nam we znaki przez kurz, pył i hałas, a Mamę martwi dodatkowo, bo jeszcze bardziej niż nam uprzykrza życie Kotom zewnętrznym. Był już grad, było słońce, teraz znów szare srebrzystości, z których nie wiadomo co wyniknie – o, wynikł znowu grad, tylko trochę mniejszy, i to w czasie, gdy piszę te słowa – a wiec zimno, powrót chłodów, których nie chciałem, których nie pragnę, których się boję.

Nie znoszę zimna!

I wcale nie myślę tu o sobie, bo mnie nic nie grozi (Rodzice dbają o to, by nam wszystkim w Domu było zawsze ciepło i zacisznie), ale - jak Pan Sułek, romantyk, który kocha Przyrodę - myślę o innych. O Jeżach, które się obudziły, o Bocianach, które przylatują z Afryki, o Rysiach, które powinny powiększać swoją zagrożoną populację, o Motylach, których jeszcze nie ma, a powinny być, bo co to za wiosna bez Motyli, i o moich przyjaciołach zza szyby, ogródkowych i piwnicznych Kotach, Mamy, a więc i naszych, podopiecznych.

Nie chcę, by One wszystkie marzły.

Miau, pełne dezaprobaty miau!

Zimno to wróg, i tylko ci, którzy nie znają historii (a takich będzie więcej, jeśli reforma edukacji wejdzie w życie) mogą je sobie lekceważyć. Pogoda była jednym z czynników wpływających na odwrót Napoleona spod Moskwy i ostateczną klęskę Niemców pod Stalingradem, mróz zawsze i wszędzie zabijał, niszczył i krzywdził, i to nie tylko w naszej, "nowej" (co za bzdura to określenie) Europie, ale i w "starej", mam tu na myśli choćby dotąd pamiętany w Anglii "czarny poniedziałek", poniedziałek wielkanocny 14 kwietnia 1360 roku, gdy podczas wojny stuletniej żołnierze (i Konie, a ja kocham Konie) Edwarda III stacjonujący pod Paryżem (podobnie jak oddziały Edwarda Czarnego Księcia pod Chartres) marli z mrozu, ponad tysiąc jeźdźców straciło wówczas życie, jak zanotowali pamiętnikarze, zamarzali przytuleni do końskich grzbietów...

Do 14 kwietnia mamy jeszcze bite dwa tygodnie, a zimno przyszło już teraz. Co to będzie! Mam nadzieję, że to chwilowe, że takie mrozy się nie powtórzą.

Nie jestem Kotem strachliwym, o nie, ale zimna nie lekceważę.

Na razie patrzę przez okno na padający grad i cierpię! "Cierpię - powiedział Herkules Poirot w ostrym ataku litości nad sobą. - Tak, cierpię." I ja podobnie, zupełnie jakbym to ja był w tej chwili w domu państwa Summerhayes (o wdzięcznej nazwie "Na smugach").

"Zajechał samochód, wielki pies zeskoczył z fotela i szczekając coraz głośniej, dał susa na stolik przy oknie i stolik zawalił się z trzaskiem. -  Enfin  – powiedział Herkules Poirot. -  C`est  insupportable".

Nie, nie, Maksio, akurat śpi, nie szczeka, a choć u nas w Domu porządki są podobne do tych panujących w domu państwa Summerhayes, to szczęśliwie nie ma przeciągów. Nie, nie jest tak źle, tylko ten śnieg z deszczem za oknem. I chmury, znowu antracytowe.

Patrzę na te chmury i myślę sobie, że chyba pod pewnym względem ich nie doceniam. Bo one są polskie, a niedługo chyba nic polskiego nam nie zostanie, tylko pogoda. Wszystko, co będzie mogło być sprzedane, będzie sprzedane, teraz przeczytałem na przykład, że telekomunikacja - polska jak dotąd chyba tylko już z nazwy - przestanie być polska, a stanie się pomarańczowa.

To się nazywa rebranding,  nazwa polska – hi, hi! - przebrandowienie. Dlaczego nie przemarkowanie, jeśli  brand  to to samo co marka, to dziwaczne "przebrandowienie" bardziej mi pasuje do przemiany brandy w winiak (tu szczegółów nie znam, bo jak każdy Kot piję tylko wodę)! Za przebrandowienie, jak zawsze i za wszystko, zapłacą oczywiście niepytani o zdanie w tej kwestii użytkownicy. Ktoś przecież za to, że stare logo zniknie, a nowe trzeba będzie wdrukowywać i malować, zapłaci, co przykre, ale w tym kontekście jeszcze nie najsmutniejsze. Bo dla mnie smutne, bardzo smutne, budzące niepokój i sprzeciw jest to, że coraz częściej znika to, co polskie.

Zauważyłem, że już samo to określenie "polskie" zaczyna przeszkadzać, no bo to, co polskie, jest w naszym unijnym polizbońskim universum nadto zaściankowe, czasem wręcz wstydliwe, czasem aż ksenofobiczne, a dla wielu po prostu niepotrzebne. Ja wiem, poruszam się wśród symboli, co w świecie, którego motorem i sprężyną jest kapitał, wirtualne, a przecież czyste żywe (czy może brudne żywe) pieniądze, wydaje się mało już ważne i całkiem niemodne.

Ale ja nie jestem Kotem modnym, ja jestem Kotem Polskim.

Na kapitale się nie znam, pieniedzy nie posiadam, ale chciałbym, żeby w moim kraju prawa, zwyczaje, instytucje i firmy były polskie, przynajmniej z nazwy. Bo nazwa, choć czasami mydli oczy, jednak coś znaczy, do czegoś nawiązuje i zobowiązuje do czegoś jednocześnie. Można i trzeba przekraczać granice, uczyć się od innych i współpracować z innymi, często mądrzejszymi lub bardziej doświadczonymi od nas, wymieniać poglądy, ludzi i kapitał, nonsensem byłoby zamykać się i obrażać się na innych. To oczywiste.

Ale walczyć z nią, unikać jej, lekce sobie ważyć własną tożsamość, o co to, to nie."Trzeba znać języki obce dla literatury i dla zagranicy, a mówić po polsku ", jak zauważyl mój ulubiony bohater literacki Nikodem Dyzma w towarzystwie hrabiny Koniecpolskiej.

A mówiąc serio, polska własność zanika, wielkie sieci handlowe z kapitałem obcym wypierają małe sklepy, LOT ma być sprzedany, koleje zapewne również, co dzieje się z energetyką – lepiej nie mówić, by nie obudzić licha. A licho nie śpi, każdy dzień przynosi tu nowe, zatrważające informacje.

"Jakże? nikt się nie opiera?... Nikt nie protestuje? Nikt zdrady na oczy tym szelmom nie wyrzuca?... Wszyscyż się na zdradę ojczyzny zgodzili?", tak uzupełniła moje wywody Myszunia, trawestując lekko refleksje panów Skrzetuskiego i Zagłoby na wieść o klęsce pod Ujściem. "Ginie cnota, a z nią i Rzeczpospolita"...

Polskiej własności coraz mniej, przemysł coraz słabszy, edukacja – lepiej nie mówić, wojsko i obronność... miauczę tylko bezsilnie... W "Rzeczpospolitej" (dzisiejszej) na stronie tytułowej przeczytałem też o "degradacji Polski powiatowej": "Likwidowane są lokalne poczty, dworce kolejowe, kina, szkoły, ośrodki zdrowia i biblioteki [nawet BIBLIOTEKI, biada nam, Koty, biada!]. Zakłady przenoszą się w okolice wielkich miast. Powiatowe elity się kurczą, Życie państwa koncentruje się w zaledwie kilku aglomeracjach".

"Złe to są znaki — rzekł w końcu posępnie Jan. — Dawniej na dziesięć zwycięstw przychodziła jedna klęska i świat dziwiliśmy męstwem. Dziś przychodzą nie tylko klęski, ale i zdrady — nie tylko pojedynczych osób, ale całych prowincyj. Niech Bóg zmiłuje się nad ojczyzną!.."', zakrakała smętnie Myszunia za Janem Skrzetuskim, jak ja prawdziwa Sarmatka.

Patrzę na chmury – polskie chmury, "czarne chmury" - i myślę, co z nami będzie. Jeśli jest tak dobrze, jak słyszę z niektórych ust, to dlaczego jest tak źle? Dlaczego tylu niepokojących faktów próbuje się nie dostrzegać, tylu zjawiskom niekorzystnym się nie przeciwdziała, śpi spokojnie, gdy spać się nie powinno?

Tracimy instynkt samozachowawczy, pozwalamy sobie zabierać nasze dziedzictwo. Wszystko to dzieje się powoli, ale dzieje się systematycznie. Mnie się to nie podoba. Jesteśmy cząstką świata, ale cząstką o określonej tożsamości. Jeśli o tej tożsamości zapomnimy, to roztopimy się, to znikniemy, jak musilowski człowiek bez właściwości zostaniemy nieważnym zbiorowiskiem bez właściwości, a więc właściwie zbiorowiskiem nikomu niepotrzebnym, łatwym do zastąpienia przez kogokolwiek, za własną zgodą skazanym na niebyt, a przynajmniej na lekceważenie.

"Prawdziwie nie wiem, dlaczegom tak smutny;

I siebie i was, jak mówicie, nudzę;

Ale jak na mnie spadła ta tęsknota,

Z czego się składa, jak się wyrodziła,

Sam nie wiem dotąd.

Smutek ten wszystkie myśli mi tak mąci,

Że sam się nieraz ledwo poznać mogę."

To mówię ja, Antonio, kupiec wenecki, czyli zatroskany Myszulek Kot (to początek "Kupca weneckiego" w przekładzie Leona Ulricha, wyjaśniam Mopci, mojej małej wdzięcznej słuchaczce).

Pójdę na balkon, nacieszyć oczy bratkami. Bo kwiaty to piękno, a piękno leczy smutek (choć nie do końca: smutek najlepiej leczą zmiany na lepsze). Wokół szaro, świeżej trawy nie widać, ale bratki, bratki już są. I akurat nie pada!

Bratki to piękno, bratki to wiosna, wiosna to nadzieja.

Bo mimo wszystko – wiem to - trzeba mieć nadzieję. Miau!

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości