Kocham bratki... Sówka55
Kocham bratki... Sówka55
Sówka55 Sówka55
995
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 48

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 55

Rozdział XLVII

Gryzę bratki i staram się zachować spokój.

Mój kraj  widzę "murem podzielony", podzielone wszystkie strony...

Miauczę, walczę, na moją kocią miarę. A może tylko marudzę?

 

Po pierwszym śniadanku, którego mam zwyczaj jeść troszkę, żeby namówić Mamę na szybkie drugie śniadanko, czytam sobie gazety, świeżo przyniesione przez Mamę i Maksia, którzy w tym celu idą na poranny spacer, i myślę o świecie, który mnie otacza. To myślenie jest miłe i daje mi wiele przyjemności, jeśli myślę o świecie najbliższym, czyli o bratkach na balkonie i o Kotach zewnętrznych w ogródku pod balkonem (i o Ptakach śpiewających w starych tujach też), i w różnym stopniu, acz zdecydowanie mniej miłe, gdy zastanawiam się nad tym, co dzieje się dalej, ale przecież też nie tak całkiem daleko, bo w moim Mieście, w którym Stary Mokotów, mój "Kotów", to właściwie południowy i cichy skraj naprawdę niedalekiego centrum.

Bratki są żółte, Koty zewnętrzne się przeciągają lub bawią, trawa zieleni leniwie – wszystko jest jak być powinno (chć trawa mogłaby się pospieszyć i być zielona już bardziej). Jest tak, jak co roku. Jak co roku było, i jak co roku (oby!) zapewne będzie. A więc – stabilnie.

Za to dalej na północ od nas, w centrum, które nazywa się przekornie przedmieściem (a przecież to z Mokotowa jest do Krakowa bliżej!) - na Krakowskim Przedmieściu - o, tu stabilności nie ma. Nie, bo tu jest Polska, i to Polska podzielona. I Polska polityczna.

Tak jakby kiedykolwiek było inaczej.

Myślałem dotąd, że kryterium tego podziału stanowi stosunek do wiary, do wolności i do prawdy. Nie będę sięgać głębiej w przeszłość (a można by, można, nieprzypadkowo z Myszunią podśpiewujemy "Pieśń Konfederatów Barskich" i "choćby na smokach wojska latające, nas nie zatrwożą" - my tę wiarę, wolność i prawdę zawsze będziemy mieć w sercu), zajmę się, jak Kotu Miłośnikowi Prawdy przystało, jednym przykładem: pomnikiem, w którym jak w soczewce wszystko, co chcę powiedzieć, smutno się skupia: Pomnikiem Braterstwa Broni (czyli Czterech Śpiących) na Pradze.

Na pomniku, na cokole (miał na nim stać posąg Księdza Skorupki, co za okrutne szyderstwo historii, zaiste rację miał Stanisław Jerzy Lec, notabene zwolennik przyłączenia do bohaterskiego Związku Rad "Zachodniej Ukrainy", co najlepiej honor jego samego określa, by niszcząc pomniki pozostawiać nienaruszone cokoły - one będą mogły się jeszcze przydać) widnieje inskrypcja:"Chwała bohaterom Armii Radzieckiej, towarzyszom broni, którzy oddali swe życie za wolność i niepodległość narodu polskiego Pomnik ten wznieśli mieszkańcy Warszawy 1945".

Towarzysze broni... Tacy z nich byli nasi towarzysze broni, jak z Taty mojej Mamy, "Porucznika Andrzeja" w Powstaniu Warszawskim, "wróg ludu", jak go tytułowano w stalinowskich więzieniach, a jest to bodaj jedyne określenie w języku literackim, które godzi się przytoczyć. Inne nie były literackie, przynajmniej w moim rozumieniu, bo literatura bardzo się od czasu Doroty Masłowskiej (nie czytałem) zmieniła.

I wolność i niepodległość bardzo specyficzna...

Władze mojego Miasta tego pomnika przemocy i fałszu przenieść w stosowne miejsce czyli do Kozłówki, do Galerii Sztuki Socrealizmu umieszczonej w powozowni pałacu Zamoyskich, lub od razu na śmietnik historii (jak sam bym wolał) nie zamierzają, chwilowo ze wszelkimi honorami i "najwyższą starannością" przesunięto go tylko z powodu budowy metra, ale na swoje miejsce (lub tuż obok) ma wrócić.

Dla mnie to niepojęte! Polska jest podzielona?! No właśnie, na tych, którym ten pomnik nie przeszkadza, i na tych, którzy uważają to za skandal i hańbę, zaprzeczenie historycznej prawdy i ludzkiej sprawiedliwości, i którzy o tę historyczną prawdę i ludzką sprawiedliwość wobec zamęczonych, zesłanych pod koło podbiegunowe, zabitych strzałem w tył głowy dzielnie walczą.

I całe szczęście, że jest podzielona. Bo gdyby wszyscy myśleli, że ten pomnik powinien stać w glorii otoczony szacunkiem, to... chyba wolałbym nie urodzić się w ogóle, miau!

I tak żyję w kraju, w którym wnioski prawne jednej strony (lustracja rodzin do trzeciego pokolenia, miauczę bezsilnie!) - ach, jak to "braterstwo broni" przetrwało, nawet "adresów do cara" nie trzeba - realizowane są z urzędniczą skrupulatnością i według demokratycznych procedur!

"Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi", mówią jedni – na szczęście! - trzeba cicho, spokojnie, grzecznie, powoli, z wdzięcznością, przecież nie wypowiemy wojny, mówią drudzy.

Polska podzielona! No tak, na tych, co w Kamieńcu Podolskim, na Bramie Ruskiej i Bramie Lackiej powiesili białe chorągwie (jeszcze jedną zauważyli Wołodyjowski i Ketling, dalej w mieście, na Baszcie Batorego), i na tych, co poddać się nie chcieli, którym Bóg, honor i miłość Ojczyzny na poddanie się nie pozwoliły. I których pamięć zagrzewała potem innych do walki.

Prawda dzieli, ale i śmierć dzieli. Śmierć bohaterów, których uczczenia także poprzez poszukiwanie prawdy o przyczynach i okolicznościach śmierci oczekują jedni, a których inni, subtelniejsi, pragną upamiętnić ciszą i milczeniem.

Politycy i dziennikarze. Niektórzy, subtelniejsi, naturalnie. Oni czczą poległych w zadumie i w ciszy.

"Wtem z ambony ozwało się warczenie bębna.

Zdumieli się słuchacze. Ksiądz Kamiński zaś bił w bęben, jakby na trwogę; nagle urwał i nastała cisza śmiertelna. Po czym warczenie ozwało się po raz drugi, trzeci; nagle ksiądz Kamiński cisnął pałeczki na podłogę kościelną, podniósł obie ręce w górę i zawołał:

— Panie pułkowniku Wołodyjowski!

Odpowiedział mu krzyk spazmatyczny Basi. W kościele uczyniło się po prostu straszno. Pan Zagłoba podniósł się i na współkę z panem Muszalskim wynieśli omdlałą niewiastę z kościoła.

Tymczasem ksiądz wołał dalej:

— Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! wojna! Nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz! szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz?

Wezbrały rycerskie piersi i płacz powszechny zerwał się w kościele, i zrywał się jeszcze kilkakrotnie, gdy ksiądz cnotę, miłość ojczyzny i męstwo zmarłego wysławiał, a i kaznodzieję porwały własne słowa. Twarz mu pobladła; czoło okryło się potem, głos drżał. Uniósł go żal nad zmarłym rycerzem, żal nad Kamieńcem, żal nad zgnębioną rękoma wyznawców księżyca Rzecząpospolitą, i taką wreszcie kończył swoją mowę modlitwą:

— Kościoły, o Panie, zmienią na meczety i Koran śpiewać będą tam, gdzieśmy dotychczas Ewangelię śpiewali. Pogrążyłeś nas, Panie, odwróciłeś od nas oblicze Twoje i w moc sprosnemu Turczynowi nas podałeś. Niezbadane Twoje wyroki, lecz kto, o Panie, teraz opór mu stawi? Jakie wojska na kresach wojować go będą? Ty, dla którego nic nie jest w świecie zakryte. Ty wiesz najlepiej, że nie masz nad naszą jazdę! Która ci, Panie, tak skoczy, jako nasza skoczyć potrafi? Takichże obrońców się pozbywasz, za których plecami całe chrześcijaństwo mogło wysławiać imię Twoje? Ojcze dobrotliwy! nie opuszczaj nas! okaż miłosierdzie Twoje! ześlij nam obrońcę, ześlij sprosnego Mahometa pogromcę, niech tu przyjdzie, niech stanie między nami, niech podniesie upadłe serca nasze, ześlij go, Panie!...

W tej chwili rum uczynił się przy drzwiach i do kościoła wszedł pan hetman Sobieski. Oczy wszystkich zwróciły się na niego, dreszcz jakiś wstrząsnął ludźmi, a on szedł z brzękiem ostróg ku katafalkowi, wspaniały, z twarzą rzymskiego cezara, ogromny...

Zastęp żelaznego rycerstwa szedł za nim.

— Salvator! — krzyknął w proroczym uniesieniu ksiądz.

A on klęknął przy katafalku i począł się modlić za duszę Wołodyjowskiego" ("Pan Wołodyjowski", rozdział 56, ostatni).

W stanisławowskiej farze Najświętszej Maryi Panny, świeżo wtedy staraniami Potockich wzniesionej (po wojnie Kraj Rad umieścił w niej warsztaty stolarskie i ślusarskie, pod koniec lat siedemdziesiątych zamienione na muzeum sztuki – było do niedawna, nie wiem, jak obecnie), podczas nabożeństwa żałobnego za duszę znamienitego Małego Rycerza, pierwszej szabli Rzeczypospolitej, ksiądz Kamiński napominał, krzyczał, bił w bęben, "larum grają" ...

Miałem nie sięgać w przeszłość, ale bycie Kotem Polskim, Kotem Sarmatą, do czegoś mnie przecież zobowiązuje. Zobowiązuje mnie do pamięci!

To prawda, majestat śmierci wymaga szacunku, wymaga ciszy. Ale o ciszę i zadumę łatwiej, gdy wszystko jest wyjaśnione, gdy ból wynika z poniesionej straty, z nieodracalności pożegnania. Ale gdy tyle jest niewiadomych, tyle znaków zapytania, tyle kłamstw, przemilczeń, pogardy i złej woli, trudno milczeć. Gdy za pospieszne sądy, wyjaśnione inaczej wątki, odwrócone role się nie przeprasza, gdy jedynych oficjalnie oskarżonych się wynagradza, gdy jest się sędzią we własnej sprawie, gdy swą i innych odpowiedzialność się umniejsza, przykrywa, zasłania, odsuwa. I jeszcze gorzej, jak odpowiedzialność zrzuca się na tych, którzy nie mogą się bronić, z jednej strony powiększając ból Rodzin, z drugiej zatajając prawdę.

Uczeni, których badania a priori się wyśmiewa, inni, którym badania się uniemożliwia, niszczone dowody, zagubione telefony, wrak, który niszczał dwa laty, a teraz błyszczy czystością...

"Nie zakrzyczycie prawdy", tak prawda nie da się zakrzyczeć. Nikomu.

Mój kraj murem podzielony, podzielone wszystkie strony. "Lewa strona nigdy się nie budzi, prawa strona nigdy nie zasypia...". Tak Kult ("Arahja", 1988) śpiewał kiedyś o podzielonym Berlinie, u mnie, Kota Polskiego, budzi to zupełnie współczesne skojarzenia.

Szacunku dla poległego w bratobójczej walce Brata, Polinika, domagała się Antygona. "Współ-kochać przyszła, nie współ-nienawidzić", ale skazana została na śmierć. "Błagalnice" w dramacie Eurypidesa też uważają, że mają wobec zmarłych synów obowiązki, nie ciszę i zadumę, zgodę na rzeczywistość, ale obowiązki.

Obowiązki wobec Tych, co zginęli.

Czy cisza jest spełnieniem takich obowiązków? Czy nie słuszniejszy jest gniew, gdy ci, którzy te obowiązki mają i mieli, ociągają się z ich spełnieniem?

Dobrze byłoby w ciszy i skupieniu spacerować z rodziną w kolejne rocznice po Krakowskim Przedmieściu, ale trudno o tę ciszę, gdy nawet położyć kwiatów nie warto, bo zaraz znikną, sprzątnięte. Sprzątnięte naturalnie przez tych subtelniejszych, dla których liczy się czystość, porządek i wyznaczona przez konserwatora zabytków harmonia miejskiej przestrzeni. Takich jest podobno większość.

Większość?! Hm, w takim razie mogę być spokojny, pomyślałem. Wola wiekszości jest przecież istotą ustroju demokratycznego, a w demokracji żadna mniejszość nie może być ze względu na swe poglądy uciskana czy prześladowana.

Więc i mnie, choć należę do mniejszości, nic przecież z moimi poglądami nie grozi.

Spojrzałem jeszcze raz na bratki za oknem i tulipany na stole. Tulipany są nielegalne, a bratki? Może należało przynieść na Krakowskie bratki, a wtedy nikt by ich nie sprzątał?

Muszę zapytać Mamy, bo trochę jednak to rozumienie demokracji, w tak podzielonym kraju jak nasz, mnie przerosło.

Nie tulipany?! Bratki?!

Nic nie rozumiem... Ale nie upadam na duchu, o nie, wcześniej krzyczałem, teraz sobie nucę:

 

"...Więc choć się spęka świat i zadrży słońce,

Chociaż się chmury i morza nasrożą,

Choćby na smokach wojska latające,

Nas nie zatrwożą.

Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami!

Więc nie dopuści upaść żadnej klęsce.

Wszak póki On był z naszymi ojcami,

Byli zwycięzcę!

Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę,

Nie uklękniemy przed mocarzy władzą,

Wiedząc, że nawet grobowce nas same

Bogu oddadzą.

Ze skowronkami wstaliśmy do pracy

I spać pójdziemy o wieczornej zorzy,

Ale w grobowcach my jeszcze żołdacy

I hufiec Boży.

Bo kto zaufał Chrystusowi Panu

I szedł na święte kraju werbowanie,

Ten de profundis z ciemnego kurhanu

Na trąbę wstanie.

Bóg jest ucieczką i obroną naszą!

Póki On z nami, całe piekła pękną!

Ani ogniste smoki nas ustraszą

Ani ulękną...."

 

Miau, to śpiewam ja, Myszulek, Kot Polski.

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości