Szukam marzeń, szukam wspomnień, Sówka55
Szukam marzeń, szukam wspomnień, Sówka55
Sówka55 Sówka55
697
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 53

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 29

 

Rozdział LII

Z Mamą porządkujemy dokumenty i wspominamy.

Historia rodzinnych samochodów ( i trochę rodzinnych historii, jak na pamiętnik przystało).

Jak to dobrze, że świat jest taki piękny na wiosnę

 

Maj spiesznie się kończy, moje ukochane robinie-akacje zrzucą niebawem ostatnie kiście białych kwiatów, którymi tak wdzięcznie przystroiły swoje pierwsze wiosenne sukienki, i wrócą do czystej zieleni, w której im też do twarzy ("...w której im też do koron, może to byłoby lepsze sformułowanie, jak myślisz, Myszulku", podsunęła mi Mama).

Naprzeciw mojego balkonu, na którym tak lubię sobie siedzieć w porannym Słońcu, rosną dwie akacje, patrzę na nie zawsze z zachwytem, a nazywam je,  honi soit qui mal y pense,  Starą i Młodą Generałową. "Stara" jest drzewem przedwojennym, mimo strat, jakie poniosła moja ulica w czasie Powstania (to była prawie całe Powstanie "polska" część Mokotowa, enklawa wolności, w sierpniu ostrzeliwana głównie z granatników, a we wrześniu ciężko bombardowana) wiele drzew nie uległo jednak spaleniu i zachowało się w prawie nienaruszonym stanie, ona jest jednym z tych, które przetrwały. Jest wysoka, rozłożysta, kształtna, obsypana kwiatami, po prostu piękna. Obok niej, tuż obok, cieszy oczy "Młoda", jedna z tych wiotkich akacji o drobnych pierzastych listkach posadzonych w 2005 roku, nie kwitnących, za to rosnących wzwyż tak szybko, jakby jej korzenie sięgały w głąb króliczej nory pełnej ciastek z napisem "Zjedz mnie", tak przydatnych Alicji w Krainie Czarów. Nie znam jej imienia, to na pewno jakaś daleka kuzyneczka tych starych akacjowych robinii zwanych grochodrzewem, smuklejsza, nie kwitnąca, nie owocująca, obdarzona za to wyjątkowym urokiem.

Na obie lubię patrzeć, dzięki tej starszej zamykam moje piękne oczki i zanurzam się w przeszłość – musiała być mniejsza, jak biegali koło niej Powstańcy... 1 sierpnia 44 słyszała hasło "Walka" i odzew "Wolność". Myślę sobie, kto stał w jej cieniu, kto przechadzał się koło niej i na nią patrzył ze swojego okna jeszcze przed wojną, jakie samochody odpoczywały pod jej gałęziami.

Dzięki drugiej myśl moja szybuje swobodnie w przyszłość, zastanawiam się, jaki świat będzie ją otaczał za lat pięćdziesiąt czy sto, gdy ja będę już Myszulkiem z zupełnie siwym pyszczkiem.

O tych samochodach parkujących w latach dwudziestych lub trzydziestych pod starą akacją, a więc w czasach, gdy była ona młodym, ledwo posadzonym drzewem, myślę nieprzypadkowo. Porządkujemy właśnie z Mamą różne rodzinne papiery, wśród innych natrafiliśmy na zapiski o samochodach, które po pielęgnowaniu ogródka – albo obok pielęgnowania ogródka – były drugą wielką pasją Dziadka Mamy.

Pierwszym z samochodowych nabytków był chyba kupiony w 1925 roku sportowy ośmiocylindrowy Buick, to właśnie nim Dziadek jeździł na rajdy krajoznawcze po Polsce, po których zostały (a w naszych czasach zaginęły, chyba o tym pisałem) urocze emaliowane plakietki wręczane uczestnikom. Tuż potem lub w tym samym okresie pojawił się tzw. rodzinny autobus, już nie na rajdy, ale rodzinne wypady do Gdyni, Lwowa lub Zakopanego, ośmiomiejscowy NAG z brunszwickim lwem na masce, chyba czarny, choć na zniszczonych zdjęciach trudno rozpoznać odcień ciemnego koloru jego karoserii. Później, ale nie wiem dokładnie kiedy, Dziadek jeździł zieloną "karetką" Citroena, cokolwiek nazwa karetku tu znaczy, a od 36 roku supernowoczesnym, sportowym ośmiocylindrowym Grahamem-Paige, amerykańskiej firmy Braci Graham z Indiany, który w przededniu wojny oddany został na potrzeby obrony Warszawy i w 39 roku wyjechał – wierzę, że szczęśliwie - z nieznanymi nam pasażerami do Rumunii, a może jeszcze dalej w świat. Może z polskim złotem, a może w jakiejś innej ważnej misji.... Zachowało się sporo zdjęć tego Grahama, ale, mimo moich porównawczych poszukiwań w internecie na stronach Graham Owner`s Club,  nie umiem rozstrzygnąć, jaki był to model, Supercharged z 36 roku, czy z tego samego roku Crusader  Model 80A Touring Sedan z nieco inną maską, może zresztą były dwa Grahamy i jeden został rozbity, bo i takie zdjęcie, z leżącym w rowie samochodem gdzieś w archiwach znalazłem (nie mam już niestety kogo o to spytać, nikt z użytkowników Grahama nie żyje). Los ostatniego z przedwojennych samochodów, limuzyny Chevroleta jest dla mnie jeszcze bardziej niejasny: nie wiem, czy Dziadek Mamy zdążył go sprzedać przed samą wojną i Niemcy, grabiąc nasz Dom, zabrali worek srebrnych 10-złotówek uzyskany z jego sprzedaży, czy też Chevroleta zarekwirowali Niemcy tuż po zajęciu Warszawy w październiku 39, a srebrne 10-złotówki ukradli przy okazji. Okazja czyni złodzieja, a jeśli złodziej tworzy okazje, dodam z goryczą, łupy same wpadają mu w ręce...

Skąd te złotówki (pewnie z Piłsudskim), swoją drogą , przecież to dość ciężka lokata kapitału. Też już się tego nie dowiem.

Po tych samochodach, tak kochanych, dających poczucie wolności i radość pokonywanych przestrzeni, nic materialnego poza fotografiami nie pozostało, zniknęły za zasłoną minionego czasu, ale akacja została... Aluminium, stal, nikiel, chrom, co tylko w konstrukcji było mocne i miało być trwałe, tego nie ma, drzewo, przecież nie "pancerne", rośnie, wypuszcza liście, kwitnie, trwa. I papier, na którym utrwalono zdjęcia. Papier też przetrwał wszelkie wojenne i powojenne zawieruchy. Zagadka losu, kaprys, przeznaczenie. Jak pomnik trwalszy od spiżu, "..ani go deszcz trawiący, ani Akwilony nie pożyją bezsilne, ni lat niezliczony szereg, ni czas lecący w wieczności otchłanie.." (to Lucjan Rydel, Horacy w jego przekładzie).

Kto by pomyślał, od metalu trwalsze są drzewo i papier.

Losy rodzinnych samochodów mogę sobie tylko wyobrażać, bo sama Mama wie o nich niewiele, garść wspomnień z rajdów, zniszczone fotografie w starym albumie z romantycznym zapachem wiatru, co dawno przeminął, ze wspomnieniem pyłu starych dróg, z krajobrazami, na których kładą się tylko cienie. Dziadek Mamy umarł nagle, "rażony gromem", jak za tytułem kroniki Blaise`a Cendrarsa chciałbym powiedzieć, gdy z naruszeniem wszelkich praw zabrano Mu odbudowany własnymi siłami Dom (z Cendrarsem, rówieśnikiem, łączy Go zresztą jeszcze jedno, odbywane mniej więcej w tym samym czasie młodzieńcze podróże koleją transsyberyjską po Rosji, Cendrars jako piętnastolatek uciekł z domu i z poznanym przypadkowo kupcem Rogowinem zjeździł prawie całą Rosję wzdłuż i wszerz, Dziadek Mamy, z wilczym biletem relegowany z ostatniej klasy gimnazjum po strajku szkolnym 1905 roku i zesłany na Syberię, uciekał do domu w Warszawie jako zaimprowizowany pomocnik czy zgoła pomocnik pomocnika maszynisty, dość że udało Mu się do domu dotrzeć, a znajomość tajników kolei, którą zawdzięczał swojemu Ojcu, pracownikowi Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, na pewno się tu przydała)...

"Myszulku, Myszulku, do powieści, znowu się wikłasz w dygresje", to Mopcia, zawsze taka skrupulatna, wzywa mnie do porządku, słusznie!

... no więc Dziadek Mamy umarł, gdy Mama była bardzo mała, prawie Go zresztą nie pamięta, zatem i Jego opowieści o namiętności do samochodów i samochodowych wypraw nie mogła wysłuchać. Tata naszej Mamy, choć w rajdach uczestniczył i emocje swojego Ojca podzielał, nieprzypadkowo przecież w czasie wojny, w 1942 roku, pracował jako kierownik motorowni w warszawskich warsztatach samochodowych "Techno-service" pod kierunkiem wybitnego specjalisty i późniejszego historyka motoryzacji (jego "Historia samochodu" stoi u nas na półce) mgr. inż. Witolda Rychtera, od koni mechanicznych wolał Konie żywe, Te ukochał, o Tych opowiadał z miłością.

O Dereszu, Hajduku i wielu innych... Historie Ich życia i Ich dramatycznych śmierci znamy więc i my, Koty, o samochodach zaś, poza tym co napisałem, wiem niewiele więcej. A szkoda. Ciekaw jestem, czy i w tamtych, bajecznych dla mnie czasach, na rajdy czy zloty krajoznawcze Dziadek Mamy zabierał domowe Koty, i jak One samochodami z Rodziną podróżowały, w koszyku, czy szeleczkach...

I tego już się nie dowiem, Mama nie wie, nikt tych czasów nie pamięta. Szkoda. Widziałem niedawno program w Animal Planet o Kotach-podróżnikach, szczególnie utkwił mi w pamięci odcinek o zapalonych motocyklistach, bracie aktora Nicholasa Cage`a (którego imienia niestety nie zapamiętałem), i jego Kocie (maine-coonie czy norweskim leśnym, futerko miał długie), prawdziwych swobodnych jeźdźcach, którzy razem przemierzali Amerykę. Kot w specjalnym motocyklowym hełmiku na łebku, w koszu (bez szeleczek), i easy rider Cage, razem na Harleyu-Davidsonie! "Born to be free", to rozumiem...

Rozmarzyłem się i utonąłem bez reszty w tych wspomnieniach o Bliskich, których nie poznałem i których już tu nie zobaczę, rozmarzyłem się, myśląc o świecie, nie we wszystkim i nie dla wszystkich idealnym, ale dla mnie, jak zamknę oczy, realnym z krwi i kości, prawdziwym, choć utkanym z pajęczej nici pamięci. Słodkim i kuszącym. Ukrytym w pachnących kurzem zapiskach na pożółkłym papierze i w fotografiach o zniszczonych brzegach.

To był świat, w którym była moc i prawda, który skończył się nagle – rażony gromem, tak, właśnie tak – ale świat, w którym warto było żyć. Dla którego warto było żyć.

I dla którego ci, co za niego umierali, uważali, że również umrzeć warto.

Akacje przekwitają powoli. Opadają płatki, w lekkim wietrzyku tańczą zielone gałązki. Świat jest taki piękny na wiosnę... "Stara generałowa" kolejny rok dumnie patrzy wokoło, a ja cichutko, za Anną Kamieńską powtarzam słowa "Prośby":

"Boże przywróć rzeczom blask utracony
oblecz morze w jego zwykłą wspaniałość
a lasy ubierz znowu w barwy rozmaite
zdejm z oczu popiół
oczyść język z piołunu
spuść czysty deszcz by zmieszał się ze łzami
nasi umarli niechaj śpią w zieleni
niech żal uparty nie wstrzymuje czasu
a żywym niechaj rosną serca od miłości".

 

Miau! Rozmarzone, akacjowe, samochodowe, wietrzne i wieczne miau...
 

Miau...


 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości