Ze stołu lepiej widać, Sówka55
Ze stołu lepiej widać, Sówka55
Sówka55 Sówka55
629
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 56

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 44

Rozdział LV

Na razie wracamy, ale nie wiemy, na jak długo.

Kosmos ginie, a właściwie już go nie ma.

Tora! Tora! Tora!

Pamięć a narracje zalecone.

Zaczynam niepoważnie, a poważnie kończę, jak na Kota Myśliciela przystało

 

Radziłem się Mamy, gdzie mógłbym zamieszczać swój Pamiętnik, ale Mama nie wie, ponieważ – choć wydaje nam się to dziwne i świadczy o słabości istniejących portali internetowych – nie znaleźliśmy żadnego portalu, w którym głos wolny wolność ubezpieczający miałyby Koty. Zostanę więc na razie w Salonie, tym bardziej, że obecność Kotów w salonach przez wielu jest źle widziana, a ja z tym zacofanym poglądem walczę. Ostatnio na przykład w naszej Rodzinie i w naszym Domu miało miejsce kilka miłych spotkań rodzinnych, które wszakże zakończyły się różnymi niefortunnymi uwagami na temat rzekomej niewłaściwości leżenia Kotów na stole między wetami i fruktami, a dokładnie między miseczkami z lodami i z sorbetami (właściwie jednym sorbetem, z mango), a półmiskiem z ciastkami. Tym leżącym Kotem byłem ja, to ja leżałem na stole w pozie Juliette Récamier na portrecie Davida lub (z łapką pod łepkiem) jako Paulina Borghese u Canovy, męskich takich portretów nie znam. Wcale zresztą nie byłem na tym stole przesadnie rozciągnięty, bo to nie jest stół na 24 osoby i, pamiętając o tym, staram się, jak odwiedzają nas Goście, układać się na serwecie tak, byśmy się z talerzykami, filiżankami, a nawet kieliszkami wina, to znaczy ja i Mamy zastawa stołowa, harmonijnie zmieścili, nie zakłócając wzajemnie swoich przestrzeni prywatności (twórca proksemiki, Edward Hall, nazwał to ukrytym wymiarem). Niestety mimo to niektórym przeszkadzałem, stając się przedmiotem kierowanych do Mamy uwag ("Weź tego Kota", "Albo On, albo ja", hm!). Wiem, że Mamę to zabolało, choć trzymała się dzielnie i powtarzała Gościom, że w niektórych Domach zamawia się specjalne kunsztowne ozdoby stołów, kompozycje kwiatowe, ikebany i wiązanki, pojedynczy bonsai  czy cały wdzieczny bon-seki,  kosze pereł i muszli, kokardki i kokardy, a u nas jako dekoracja wystarczę na stole ja, bo i tak i przykuwam uwagę wszystkich estetów swoim pięknym futerkiem i gracją ułożonych zgrabnie łapek.

Nie wszystkich przekonaliśmy. Gdybym był Euterpe, Muzą chóru tragicznego, ja, Myszulek Kot, niesłusznie odrzucany i postponowany, zagrałbym żałośnie na flecie, ale jestem na to zbyt dzielny i zbyt dumny. Zresztą dodam –  suum cuique.

My z Mamą uważamy, że nadmiar nie szkodzi, w tym przypadku nadmiar piękna na stole, czyli ja tamże, Myszulek, Myśliciel i Romantyk. Tak mówił zresztą sam św. Augustyn w dziele "O Państwie Bożym" (4,27) - nadmiar nie szkodzi - czym pocieszam Mamę, a co malkontentom (wśród nich jest też nasz Tata) poddaję pod rozwagę.

"O Tobie, Myszulku, jest raczej traktat  De pulchro et apto,  czyli 'O pięknie i proporcji' tegoż autora", zauważył fałszywie słodko Mopik.

Udałem, że nie słyszę ironii. "Niestety to dzieło się nie zachowało", powiedziałem tylko skromnie.

Miau!

Tyle miałbym do powiedzenia o stołach i salonach, pora z przestrzeni mikro wpłynąć w przestwór makro, a więc w Kosmos.

No bo Kosmos ginie!

Wysłuchaliśmy z Mamą w radiowej Trójce reportażu o kinie Kosmos, pierwszym panoramicznym kinie w Lublinie, które jest właśnie rozbierane (może zresztą już go rozebrano), na jego miejscu ma powstać hotel lub apartamentowiec. "Nie podcina się gałęzi, na których się siedzi: jeśli zniszczymy kosmos, to nasz świat zginie", podsumowała Mama katastroficznie.

Coś w tym jest, pomyślałem.

Szkoda tych dawnych kin z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Choć budowano je po to, by służyły socjalistycznej propagandzie (i to dosłownie, podobno warszawskie szerokoformatowe kino Relax było wybudowane specjalnie w tym właśnie celu, by w godnych warunkach wyświetlić w nim radziecki filmowy gigant "Wyzwolenie"), w tych latach rzadkich wyjazdów i trudnych kontaktów z wolnym światem otwierały całkiem sporą przestrzeń duchowej wolności, bo wyświetlane w nich filmy z oficjalną linią propagandową często były wręcz rozbieżne. Mama do Relaxu biegała na "Konfrontacje" (choć częściej do też już dawno rozebranego, a bliższego nam, bo mokotowskiego, kina Moskwa), a pierwszy raz była tam albo na "Hubalu" Bohdana Poręby, albo na "Tora! Tora! Tora!", wbrew tytułowi filmie też o wojnie, a nie o Tygrysach (jako Kot osobiście tego żałuję, o Tygrysach też wtedy filmy zresztą wyświetlano, mam tu na myśli "Dersu Uzałę").

Teraz w Lublinie unicestwiono, dla wielu dawnych widzów (jak wynikało z reportażu) bardzo sercu bliski Kosmos, w Warszawie nie ma Skarpy, Relaxu, Moskwy i wielu innych. Hasło ataku na Pearl Harbor  Tora! Tora! Tora!  (Tygrys! Tygrys! Tygrys!), akronim słów oznaczających nagły atak torpedowy ( wbrew powszechnie przyjętemu przeświadczeniu, nie było pierwszym, ale trzecim i ostatnim hasłem wzywającym do akcji), miało świadczyć o tym, że element zaskoczenia się powiódł i Amerykanie w ogóle nie spodziewają się nadlatujących znad oceanu wrogów. Ataku na stare kina na pewno nie spodziewali się dawni zakochani w nich kinomani, a bezlitośnie zrównano je z ziemią, nie pytając ich o zdanie! Ciekawe, czy w luksusowych apartamentowcach, które na ogół na ich miejscu powstawały i powstają, nowych mieszkańców budzi z głębokiego snu Spielbergowski Poltergeist, duch stukający, czy śni im się szelest przesuwanej w projektorach taśmy, czy na zasłonach, jak na dawnym ekranie, pojawiają się kontury spływającej z "Niagary" wody, czy galopują tam dzikie konie ze "Skłóconych z życiem", a Mrs. Robinson zdejmuje kapelusz w takt piosenek Simona i Garfunkela.

W dodatku na ogół kina te budowano wcale nie socjalistyczne w formie, a ich architektura harmonijnie wpisywała się w architektoniczną tkankę miasta! Naprawdę bardzo ich żal, żal wzruszeń, obietnic i emocji, jakie tyle osób tam przeżywało, żal pospiesznych kroków, by się na seans nie spóźnić, żal kaskad śmiechu i ocieranych po wyjściu z kina łez.

Historię niszczy się na każdym kroku, nawet tak niewinną, spod znaku "Papierowego Księżyca" i "Ostatniego seansu filmowego"... Jest tylko "teraz", przeszłości nie ma, pamięci nie będzie, pamiętać nie warto, pamiętać nie trzeba...

Dobrze, że o kinach "minionego czasu" można chociaż bezkarnie wspominać, bo o wielu faktach, ludziach, zdarzeniach wspominać nie wypada!

 

"Straszna to władza, gdy sumieniem włada,

I choć nie zniszczy człowieczego ducha,

Takim go ślepym postrachem obsiada,

Że na jej rozkaz wzdryga się – a słucha..."

 

Czy to ocena współczesnych zalecanych narracji? Nie, to tylko "Ustęp z opowieści syberyjskiej", Kornela Ujejskiego, tego od innych szatanów, poety mrocznego, więc do czytania akurat dla takiego malkontenta i mizantropa jak ja. Słowa z 1851 roku, a wiec dawno przebrzmiałe, a skoro przebrzmiałe – to przecież niegroźne. Któż słucha dawnych profetów, któż wyciaga wnioski z ich myśli i ostrzeżeń? Czasami myślę, że tylko Koty.

Nie będę rozwijać tego tematu, dodam tylko w tym kontekście, że cieszę się, że nie jestem Lemingiem, bo Lemingom, jak przeczytałem w książce o gryzoniach z rodziny nornikowatych, siekacze rosną bezustannie. Trochę Je to tłumaczy, bo jak jest się pochłoniętym rośnięciem siekaczy, to nie można myśleć już (chyba) o niczym więcej.

Wiem, że niektórych Ludzi nazywa się teraz Lemingami, ale wydaje mi się to dla tych małych Zwierzaczków krzywdzące, Ludziom przecież nie rosną siekacze, więc mają, a przynajmniej powinni mieć czas, na myślenie. Również o historii.

Myślenie o historii jest jednak niebezpieczne. Pozwala odnaleźć korzenie zjawisk, oddzielić dobro od zła, ćwiczyć w sobie niespokojną wolę pamięci. Nawet o historii najnowszej, ona przecież jest najniebezpieczniejsza, a myśmy wszystko zapomnieli... Tak wygodniej...

 

"Pan Młody:

Myśmy wszystko zapomnieli

mego dziadka piłą rżnęli..

Myśmy wszystko zapomnieli.

 

Gospodarz:

Mego ojca gdzieś zadźgali,

gdzieś zatłukli, spopychali;

kijakami, motykami

krwawiącego przez lud gnali...

Myśmy wszystko zapomnieli."

 

Zamiast pamiętać, trzeba się cieszyć. Kto nie skacze, temu siekacze nie rosną.

Ja, znawca i kolekcjoner życiowych dewiz pamiętam, jaką dewizę wymyśliła dla siebie Anne Boleyn, Anna Regina. "The Most Happi".

Krótko to szczęście trwało.

Z zalecanych snów, z narzuconych euforii, czy się tego chce, czy nie chce, kiedyś trzeba się obudzić. Skończą się igrzyska, post wygra wojnę z karnawałem. Ja to mówię, Myszulek.

Kot, nie Motyl.

Miau!

 

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości