Wszędzie kurz, Sówka55
Wszędzie kurz, Sówka55
Sówka55 Sówka55
877
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 59

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 55

 

Rozdział LVIII

Nie lubię zmian,

ale nielubienie zmian nic nie zmienia,

bo one i tak są, będą, i się puszą, czy się tego chce, czy nie!

 

Do rozważania nieuchronności zmian (nie ukrywam, wolałbym ich uchronność) jako takich skłoniły mnie wydarzenia w naszym Domu: pełzający od zimy remont zbliżył się do naszych drzwi, a nawet je otworzył i przekroczył, bo co chwila przychodzą do nas różni specjaliści i pytają o to, co się wiąże z ich specjalnością, a o czym my nie mamy żadnego pojęcia. Spanie w dzień stało się w tych warunkach prawie niemożliwością, bo co to za przyjemność słodko sobie drzemać i wyobrażać sobie na przykład, co miłego dostanie się na drugie, trzecie lub czwarte śniadanko, by wspomnieć tylko o przedpołudniowych posiłkach, gdy Maksio co chwila szczeka, a Mama biega w jakimś chocholim pędzie, łapie się za głowę i z szaleństwem w oczach powtarza: "skąd ja mam wiedzieć, w jakiej piwnicy są te bezpieczniki?", "gdzie kończy się ten przewód wentylacyjny?", albo "dlaczego coś nie działa, choć przed momentem działało?".

Od czasu kiedy w dzieciństwie, gdy Mama musiała wyjechać z Kiszyniowa (gdzie się z Myszunią urodziliśmy, co w przypadku Kotów Polskich jest podobno rzadkością) do Warszawy, a Tata karmił nas wyłącznie konserwami (puszkami tuszonki z rezerw 14 Armii), jestem zdeklarowanym konserwatystą.

W konserwatyzmie cenię szczególnie to, że jest to jedyna ideologia oparta na prawdziwym poszanowaniu wolności. Konserwatyści są istotami wolnymi, ponieważ nie muszą nikomu niczego udowadniać. Nie muszą nigdzie biegać i nie muszą głośno krzyczeć. Po prostu są.

Zwolennicy postępu dla odmiany muszą stale dowodzić, że są przeciw. Choć deklarują indywidualizm, poszukują stada, w którym jeden przez drugiego i jeden drugiemu będą pokazywać swoje zdecydowanie w walce ze starym porządkiem. W tym buncie i chęci zmieniania wszystkiego nie spoczną, bo istotą ich działań jest pęd, ruch, udowodnianie, że zawsze są w opozycji, że zawsze są przeciw. Ale nie przeciw swoim współwyznawcom, naturalnie. Nie chcą religii, ale z ateizmu tworzą dogmat, odrzucają naród, ale narzucają swoim rodakom rządy międzynarodowych partii politycznych, walczą z ideą państwa, ale ponadnarodowe unie z własną biurokracją i własnym restrykcyjnym prawodawstwem im nie przeszkadzają. Kpią z rodziny, ale rządzące się własnymi prawami towarzystwa wzajemnej adoracji uważają za nowoczesne komórki społeczne, wyśmiewają dawne autorytety, ale sami żądąją dla siebie pokłonów i poklasku, ograniczyliby do minimum własność prywatną, ale tylko pod warunkiem, że to nie będzie ich własność...

Miau!

Zmiany, zmiany w imię postępu! Fuj! To nie jest do przyjęcia dla rozsądnego Kota. Tak jak remont.

Jako konserwatysta lubię spokój, lubię, jak mało się wokół mnie dzieje, i jak wszystko, co dobre, jest zawsze takie samo, a drzwi naszego Domu otwierają się tylko dla bliskich, a przed nieznajomymi (zwłaszcza w tak dużej liczbie i z różnymi warczącymi przedmiotami) są zamknięte tak jak te puszki z armii generała Lebiedzia, o których przed chwilą wspomniałem, a których zwykły otwieracz do puszek nawet się nie imał (żołnierze podobno otwierali je bagnetem, co nie znaczy, że jestem miłośnikiem bagnetów, niech one sobie nawet na broni nie siedzą, tylko tkwią spokojnie w magazynach). Niestety w naszym Domu zaczęła się polityka drzwi (prawie wciąż) otwartych, puka (dzwoni) i wchodzi sobie, kto chce, pod warunkiem, że należy do ekipy, która u nas nasze wygodne dotąd życie ma zamienić w jeszcze wygodniejsze.

Słyszałem, że lepsze jest wrogiem dobrego, ale Rodzice chyba o tym nie słyszeli.

No tak, Myszulku, "ogniomistrzu i serc, i słów, poeto, nie w pieśni troska" (powiedziałem do siebie jak Broniewski, bo tak mnie ten bagnet zainspirował), nie w pieśni troska, tylko w tym pyle, chaosie i hałasie, w którym żyjemy, a który ma potrwać, jeśli pogoda będzie deszczowa, nawet do października.

Nie wiem, jak wytrzymam ten horror.

I podziwiam, jak wytrzymują to Koty zewnętrzne, bo One nie zmieniły swoich zwyczajów, jak coś bardzo warczy, to idą na drugą stronę domu, a potem jak bumerang wracają tam, gdzie stoją Ich miseczki-wypełnij-się (to wariant stoliczka-nakryj-się według patentu Mamy). Zresztą, paradoksalnie może im łatwiej, bo od wiosny ciągle ktoś coś w naszym sąsiedztwie remontuje, nadbudowuje domy, wypełnia plomby (to chyba taka gałąź stomatologii: stomatologia budowlana), zmienia okna, kładzie kafelki, maluje lub cyklinuje, stąd wolno żyjące Koty musiały się do tego jakoś przystosować i przyzwyczaić. To są te słabe strony wiosny i lata, bo w zimie (a rzadko mam dla zimy dobre słowo) takiego bałaganu i bezhołowia nie ma.

Ale ja mam mocny charakter i się do tego wymuszonego na mnie remontu nie przystosuję i nie poddam, nie! Będę jak Gandhi. W ramach biernego protestu (czynnego nie planuję, by Mamie nie robić przykrości, nie wiem, po co Jej ten remont, ale i tak to Ona najwięcej się z tym męczy) nawet do tych robotników nie podejdę i nikomu nie dam się pogłaskać. Trzeba mieć honor. Siłę i honor, jak śpiewa Paweł Kukiz, a czego żadna stacja radiowa nie chce promować, bo siła i honor nie są modne.

Tylko ponadczasowe. Jak Koty, jak ja.

Miau!

Na olimpiadzie zawodnicy mają walczyć – zgodnie z dewizą przyjętą przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski w roku 1913 –  Citius-Altius-Fortius,  czyli szybciej, wyżej, silniej, w naszym Domu po remoncie ma być wygodniej, cieplej i taniej. Oczywiście,  qui vivra, verra  (mam nadzieję, że dożyjemy wszyscy, ale co zobaczymy, to już inna kwestia).

Zastanowiła mnie wszakże pewna prawidłowość: zmiany są zawsze podejmowane w imię poprawienia tego czegoś, co chcemy zmienić, ale i tak na ogół się nie udają. Chcieliśmy, by było lepiej, a wyszło jak zawsze, jak kiedyś to podsumował prawie całkiem zapomniany, a kiedyś mający coś do powiedzenia (choćby właśnie to, co zacytowałem, bo chyba niewiele więcej z jego okresu zajmowania się polityką nie pozostało) polityk, przewodniczący  Rady Zgromadzenia Narodowego Wspólnoty Niepodległych Państw Rusłan Chasbułatow.

Więc tak naprawdę do czego Ludziom potrzebne są zmiany, naprawdę nie wiem, bo my, Koty, jesteśmy bardziej powściągliwe, wystarczy nam "jak u Mamy, ciepły piec, cichy kąt".

Tak śpiewał Młynarski, a przynajmniej ja tak zapamiętałem:

" Nie ma jak u Mamy, ciepły piec, cichy kąt, Nie ma jak u Mamy, kto nie wierzy, robi błąd, Nie ma jak u Mamy, cichy kąt, ciepły piec, Nie ma jak u Mamy, kto nie wierzy, jego rzecz.

A tymczasem Kota trawił

spać nie dawał mu taki mus,

żeby sadłem się nie dławił,

lecz choć trochę świat poprawił..."

Poprawić świat to rozumiem, są wartości, dla których warto i trzeba zrobić wszystko, ale tak ciągle poprawiać własny Dom? Po co? Przecież gdzieś powinien być jaki stały punkt, gdzieś panować powinien wewnętrzny ład, to, co leżało wczoraj, powinno leżeć dzisiaj, a wygodna kanapa powinna być zawsze wygodna. Do tego sadłem "dławić się" wcale nie trzeba, a obrosnąć nim nieco, to żaden wstyd,  casus  mojego ulubionego bohatera z dzieciństwa Pimpusia Sadełko na to wskazuje.

"Myszulku, pomęczymy się trochę, ale zyskamy doświadczenie, tak mówiła Mama po wyjściu hydraulików, dodając:

"...na pocieszenie

Rzecz zostawili słodką – doświadczenie" ,

co bystro zauważyła i powtórzyła teraz Myszunia.

Sama z siebie tak Mama nie mówi, sprostowałem, to mówił Słowacki po bankructwie Beniowskiego. Lubię ten fragment, więc zaraz go wyrecytowalem, by mogło się z nim zapoznać także moje młodsze Rodzeństwo (Piracik, najmłodszy, w ogóle Słowackiego nie czyta, tylko z pasją pochłania Rafaela Sabatiniego powieści o kapitanie Bloodzie):
 

"O doświadczenie! ty jesteś pancerzem

Dla piersi, w któréj serce nie uderza;

Jesteś latarnią nad morskim wybrzeżem,

Do któréj człowiek w dzień pochmurny zmierza;

O doświadczenie! jesteś ciepłym pierzem

Dla samolubów; tyś gwiazdą rycerza,

Bawełną w uszach od ludzkiego jęku;

Dla mnie, śród ciemnéj nocy - świecą w ręku".
 

No tak, świece też już w łapkach mieliśmy, jak nam nagle pod wpływem tych robót zgasło światło. Jak się okazuje wszystko już było, choć podobno nic dwa razy się nie zdarza.
 

"Myszulku, nie żartuj sobie tak okrutnie, Maurycy Kaźmierz Zbigniew Beniowski może i nabył nieco doświadczenia, ale zbankrutował przy tej okazji, mam nadzieję, że Mamę (i nas) podobny los ominie", zafrasowała się cichutko zawsze przezorna Mopcia.
 

Pomyślałem sobie, że ani tych obaw nie potwierdzę, ani im nie zaprzeczę. Jako znany malkontent mam swoje zdanie, niemniej na wszelki wypadek, by nie smucić Mopci, wolałem udać, że tych słów nie słyszę. Myśli Mopci od strasznej wizji bankructwa naszej Rodziny i tak szybko odwrócił Montuś (niestety, ugryzł Ją, jak to się Montusiowi czasami zdarza, ale podobno lekko), a ja, korzystając z wolnej chwili, wróciłem do swojej lektury, którą studiuję w rzadkich w naszym Domu chwilach ciszy, do Janusza Osicy, Andrzeja Sowy i Pawła Wieczorkiewicza "Ostatniego roku pokoju". 11 sierpnia 1939 (73 lata temu, bo to właśnie 11 sierpnia pisałem w pamiętniku te słowa, które teraz przenoszę – wreszcie mam wolną chwilę - do komputera), przeczytałem za "Kurierem Porannym", że największy słoweński dziennik wychodzący w Lublanie, "Slovenec", ma zacząć drukować w odcinkach powieść Zofii Kossak-Szczuckiej "Krzyżowcy".

Kossak-Szczucka, moja ulubiona pisarka!

Znał Ją cały świat, w Polsce tak jest dziś niedoceniona! Parę dni temu w którejś z gazet zauważyłem, że Irenę Sendlerową, skądinąd też piękną postać, szefową referatu dziecięcego Żegoty, nazwano tejże Żegoty przewodniczącą! A Kossak-Szczucką, która Żegotę razem z Wandą Krahelską-Filipowiczową wymyśliła i odgrywała w niej tak ważną rolę, coraz bardziej odsuwa się w cień.

Akurat parę dni temu była Jej rocznica urodzin (10 sierpnia 1889 roku), gdyby była Angielką, Francuzką czy Amerykanką, wspominano by o Niej z fanfarami... Dobrze, że pamietały Blogmedia...

Pamięć świata często omija najlepszych, a to, co ważne, nazywa niemodnym. Co tam pamięć świata. Nasza polska pamięć! Tak zniekształcona, tak zniekształcana przez starą i nową politykę historyczną.

Świętości się szarga, o świętościach zapomina! Ja przeciwko temu protestuję, ja z tym walczę.

Bo ja nie chcę być modny. Ja, Kot Polski, Myśliciel i Poeta, chcę, by to, co ważne, zostało w pamięci, by ci, którzy na to swym życiem zasłużyli, otaczani byli szacunkiem. Tak jak Zofia Kossak-Szczucka, prawdziwy symbol wielkości, szlachetności i patriotyzmu.

Uff, miałem pisać tylko pro domo mea,  ale jedną myśl udało mi się napisać ważną. Tę o szacunku i pamięci.

A choćby dla jednej ważnej myśli pisać pamiętnik warto. Miau!

Miau!


 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości