Czy już pożegnanie jesieni?! Sówka55
Czy już pożegnanie jesieni?! Sówka55
Sówka55 Sówka55
770
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 66

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 43

 

Rozdział LXV

Pożegnanie jesieni: zima za progiem.

Kto tu zawinił? Wiadomo: ja!

Światełka i pogrzeby.

Idę posępny i grają mi dzwony

 

O szyby dzwoni deszcz, w świetle latarni srebrzą się puste gałązki nagich już zupełnie drzew (pisałem te słowa wieczorem, teraz jest słońce i zaskakująco ciepło, ale czy na długo, czy to na długo?!). Tydzień temu nic nie zapowiadało takich zmian, a przecież wszystko zaczęło się już w niedzielny poranek, gdy obudziliśmy się w zupełnie innej, niż się spodziewaliśmy, scenerii, bo za oknami cały dostępny naszym oczom krajobraz opanowała niepodzielnie puchowa śnieżna zima. Przyznaję, śnieg padał już w sobotę, ale mokry śnieg z deszczem, i aż takiej srogiej śnieżnej zimy z minusowymi temperaturami i białymi kokardami na drzewach (zawiązanymi fantazyjnie przez wiatr) nie oczekiwaliśmy wcale. Tata nie zastanawiał się ani chwili: "To Twoja wina, Myszulku, tak pomstowałeś na jesień, tak jej nie ufałeś, że obraziła się i sobie poszła, znudzona Twoim narzekaniem. No i co, teraz jesteś zadowolony?! Zobacz, co narobiłeś!", dodał jeszcze dla podwojenia efektu.

Nasz Tata lubi znajdować winnych, nawet jeśli obarczyć ich może tylko odpowiedzialnością polityczną. Mamie, jak coś Jej się nie podoba, zawsze mówi to samo: "Trzeba było wygrać wojnę".

Mama nie zaprzecza, że wojna została przegrana i na pewno z tej przegranej wyciąga wnioski. Taką przynajmniej mam nadzieję.

Wojna i zima to kataklizmy nie do końca porównywalne, niemniej rzeczywiście ktoś powinien za ich rozpętanie odpowiedzieć. Może za tę październikową zimę i potężne ochłodzenie rzeczywiście to właśnie ja ponoszę winę? Ja, Myszulek?! Miau?

By się nie ugiąć pod tym brzemieniem, zmienię temat.

 

"...Przecież trzeba w końcu się zgodzić,

Że musi być coś bardzo lekkiego, gdy wszystko na świecie jest ciężkie,

Gdy życie jest ciężkie, i myśl, i gwiazdy mają swój ciężar..."

To Andrzej Trzebiński, "Liryk o miłości".

 

Hm, co by tu znaleźć lekkiego... Może delikatny mus z Łososia?! Bo przecież nie to pieczone jabłko w sosie cynamonowym, które Wujek Andrzej przyniósł Mamie, jabłko niech Mama zje sama.

Hm, sprawdzę, czy Mama jest w kuchni.

Była.

 

Dobre jedzenie zawsze poprawia humor, ale niestety nie na długo. Chyba że je się na okrągło, co robi zwykle Łaziczek. Ma ode mnie wiecej czasu, bo nie jest myślicielem i poetą.

A ja jestem. Trudno nie być Myszulkiem, Myślicielem i Poetą, w listopadzie, gdy cmentarze pełne są światełek i opadłych liści, a nad tymi światełkami i liśćmi unosi się czyjaś tęsknota i ból. Wspomnienia i pamięć zaklęte w jasnych płomykach, w matowych smugach dymu tańczących wokół chryzantem i róż, w żywym ogniu pochodni...

 

Tak krótko tu jesteśmy

nasze zawsze jest ulotne jak babie lato

lśni w słońcu i już go nie ma

nasze zawsze

nie trwa, a przemija

 

mówimy miau i zaraz nasze miau

cichnie bez echa

gdy wydaje nam się

że zatrzymaliśmy zegar

już nas nie ma

 

Hm.... Tak sobie myślę o wszystkich ostatnich wydarzeniach i, co oczywiste, nie nastraja mnie to optymistycznie. Ludzie popełniają samobójstwa. Koty wpadają pod samochody, jak dzielny mały Czarny Arlekin, jeden z Borsuniątek. Smutno! W dodatku żyjemy w jakichś dziwnych czasach, gdy wszystko dzieje się mimochodem i nikt za nic nie odpowiada. Źle się dzieje, a winnych brak. Winni mogą najwyżej już nie żyć, co zresztą obciąża tylko ich samych, bo odeszli od nas bez udziału "osób trzecich", z własnego wyboru.

Ejże, czy tak jest naprawdę? Czy to obraz rzeczywisty, czy zniekształcone odbicie z gabinetu luster, z rzeczywistością niewiele mające wspólnego?

W PRL-u, zamiast zbójców na bezdrożach czy w przepastnej kniei, w ciemnych zaułkach grasowali nieznani sprawcy. Ci, na których drodze stanęli, byli bez szans, liczyć mogli najwyżej na zadośćuczynienie  post mortem,  a więc manifestację solidarności z osieroconą Rodziną podczas uroczystego pogrzebu. Było to oczywiście straszne i nikt nie chce, by się powtórzyło, ale też w pewien sposób wpisywało się w obraz rzeczywistości, z jakim obywatele PRL się zżyli. Czasami ktoś co prawda "sam" spadał ze schodów, ale rzadko kto, poza profesorami przeprowadzającymi sekcje, dawał temu wiarę. Nieznani sprawcy, powtarzano z ust do ust, i wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. Teraz nieznanych sprawców nie ma, wystarczy własna desperacja, siła woli lub nieszczęśliwy traf, i żadnych osób trzecich o niecne knowania podejrzewać nie trzeba, ba, nie wypada. Przecież nikt obcy nie jest w te smutne wypadki zaangażowany.

Jeśli nie 'trzecie", to może angażują się jednak jakieś "osoby drugie"?! Czy nie ma osób drugich?! Ciekawe! Nawet Trzeci Rzym przecież nie wziął się znikąd, poprzedzał go Rzym drugi, a osób trzecich nie poprzedzają drugie, osoby trzecie drugich nie potrzebują. Może te drugie jednak są, ale ukryte w głębokim cieniu?

Rękę karaj, nie ślepy miecz. Może chodzi tu właśnie o rękę osoby drugiej?

Ale do rozstrzygnięcia tej kwestii bycie myślicielem i poetą nie wystarczy. Tu trzeba mieć wiedzę i pasję dziennikarza śledczego, takiego jak Andrzej Brenner z "Wieży komunistów". Ja takich kwalifikacji nie mam, choć jak każdy Kot dysponuję kocią intuicją, węchem wyczulonym na Szczury (jak Hamlet) i inteligencją emocjonalną.

Pamiętam takie zdanie Mrożka: "Samobójstwo: jeżeli ktoś przyłoży sobie do głowy pistolet zamiast słuchawki telefonicznej" ("Złote myśli i sentencje", W: "Opowiadania", WL, Kraków 1974). No właśnie, tak było w PRL-u, może teraz, całkiem odwrotnie, popełnia się samobójstwa, jeżeli telefonów używa się pochopnie i za często!?

Mnie w każdym razie się to nie podoba. Bo samobójstwo, tu akurat przywołałbym Camusa z "Mitu Syzyfa", to jedyny problem filozoficzny "naprawdę poważny". Też tak sądzę.

Oczywiście jeśli to rzeczywiście samobójstwo, a nie nieznani sprawcy, odkurzeni i wyjęci z lamusa.

"Z jakiego lamusa, Myszulku?!, spytała Mama. W lamusie to najwyżej mogą być Myszy, bo One mają zdecydowanie mniej zadań do wykonania."

No tak, Mama jest zwolenniczką teorii spiskowych. A tak wznieść pomnik trwalszy od spisku, niełaska? Przecież zgoda buduje, a Polska w budowie, dodałem z przekąsem.

Nikt mi w ten przekąs nie uwierzył. Rodzina wie, że ja też, jak Mama, wierzę w teorie spiskowe, bo one są równie stare jak Wąż w Raju. Czyli właściwie są wieczne.

Odchodzą pieśniarze, odchodzą żołnierze. Prezydenta uosabiającego majestat II Rzeczypospolitej, odwagę, honor i patriotyzm, Warszawa pożegna powtórnie.

Tak skończył się październik, tak zaczyna listopad, pod znakiem łez i pogrzebów...

"Przy wtórze żałosnej muzyki, biciu "Zygmunta" i wszystkich dzwonów dwanaście koni w czarnych kapturach z herbami kólewskimi wiozło ciało królewskie na Wawel. Dwa długie szeregi chorążych z sunącym z nimi nieprzejrzanym lasem chorągwi z wszystkich województw, ziem i państw hołdowniczych, wiodły swego króla po raz ostatni – do grobu.

Wraz z nimi oddział husarzy, z poszumem piór i poświstem chorągiewek postępował smutnym korowodem za bohaterem spod Wielkich Łuków. Trzy dni odprawiano uroczystości żałobne, a potem wzniesiono w katedrze ponad trzydziestu marami i morzem świec jarzących trumnę królewską [...], pokrytą krzyżem ze złotogłowia" (Wacław Sobieski, "Trybun ludu szlacheckiego", PIW, Warszawa 1978, s. 310).

Tak żegnano w 1588 roku w Krakowie zmarłego półtora roku wcześniej w Grodnie Stefana Batorego, pogromcę Iwana Groźnego, pierwszego koronowanego cara Rosji. Szkoda, że podczas pogrzebu ostatniego Prezydenta na uchodźstwie i zarazem ostatniego wojownika, który walczył o wolność Ojczyzny z bronią w ręku, żałobnych tonów Dzwonu Zygmunta nie będzie.

Listopad... Smutno, smutno. Ja idę posępny, Tym, co odeszli "grają dzwony ze wszystkich kościołów, ogromne, tętniące, wróżebne". Ale przecież jest i nadzieja:

"Wielkości! komu nazwę twą przydano,
ten tęgich sił odżywia w sobie moce
i duszą trwa, wielokroć powołaną,
świecącą w długie narodowe noce;
więc, choć jej świeży grób opłakiwano,
przemoże Śmierć i trumien głaz zdruzgoce;
powstanie z martwych na narodu czele
w nieśmiertelności królować kościele. "
(Stanisław Wyspiański, Rapsod "Kazimierz Wielki").
Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości