Pogoda w Nowy Rok przepiękna, a miny po spacerze smutne..., Sówka55
Pogoda w Nowy Rok przepiękna, a miny po spacerze smutne..., Sówka55
Sówka55 Sówka55
619
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 70

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 18

 

Rozdział LXIX

Warszawo, walcz, opowieść o dziś ginącym Mieście,

refleksje bez fajerwerków na początek roku

 

Często przeglądamy z Mamą książki o Powstaniu Warszawskim, nie raz o tym pisałem. Poza treścią, co oczywiste, interesują nas zawsze zdjęcia, i choć rzadko udaje nam się rozpoznać na nich kochane i bliskie twarze, to – zdarza się - odnajdujemy znajome miejsca: domy ocienione dużo niższymi drzewami, ale przecież te same, które wtedy dzieliły los Powstańców, zapewniały im schronienie, pozwoliły na moment odpocząć, dawały nadzieję na przetrwanie, na zwycięstwo. Coraz mniej takich domów, ale u nas na Starym Mokotowie, nie bombardowanym tak dywanowo jak Starówka czy Śródmieście i nie tak bestialsko po Powstaniu palonym, odbudowane po wojennych ranach przez dawnych właścicieli (i na ogół zaraz po odbudowaniu im zabierane pod kwaterunek lub przeznaczane dla bardziej zasłużonych dla ludowej władzy obywateli czy zgoła do innych niż potrzeby mieszkaniowe, wręcz zbrodniczych celów), często jeszcze ocalały, czasem tylko lekko modernizowane, nadbudowywane czy rozbudowywane, ale z zachowaniem proporcji i elegancji bryły, a przede wszystkim z szacunkiem dla stylu, jaki nadali im dawni przedwojenni budowniczowie.

To znaczy tak było, tak było do tego roku. Tak było, ale tak już nie będzie.

Pamiętam, jak w którymś z tomów Wielkiej Ilustrowanej Encyklopedii Powstania Warszawskiego wśród setek innych znaleźliśmy kiedyś z Myszunią zdjęcie Powstańców przechodzących koło anonimowego domu, ulica ocieniona młodymi jesionami, podpis: Powstańcy na Mokotowie. Na Mokotowie, ale gdzie? Możemy na to pytanie odpowiedzieć. My ostatni, bo za chwilę nikt tego domu nie rozpozna. Bo za chwilę – już zgoła – tego domu w jego przedwojennym i wojennym kształcie nie będzie. Po 67 latach od zakończenia wojny, która go oszczędziła, teraz zniknie, i wygląda na to, że nikt (nikt? My płaczemy!) po nim nie zapłacze.

Patrzymy na czarno-białą, wyblakłą fotografię, oddział Powstańców dziarsko maszeruje ulicą Ignacego Krasickiego, budynek na drugim planie to mała kamienica za skrzyżowaniem z ulicą Antoniego Malczewskiego, jeśli kierować się będziemy na południe wschodnią stroną Krasickiego. Charakterystyczne rozmieszczenie i nietypowe rozmiary okien, nigdzie więcej w tej okolicy niespotykane, zarys pnącego się na murach - wówczas dość ostrożnie - dzikiego wina. Do niedawna wszystko wygladało tu tak samo, trwało na przekór upływowi czasu, w naturalnych kolorach i z naturalną przejrzystością powietrza zamiast zamglonego tła na powstańczym zdjęciu. Tak samo, czy raczej prawie tak samo, bo dzikie wino z zachłanną, żarłoczną wręcz witalnością pokryło przez dziesięciolecia stare mury, dawno zapominając o nieśmiałości swoich lat młodzieńczych. I jesiony - pochylone nad chodnikami, a nad jezdnią tworzące zielony baldachim, czuła straż okolicznych domostw, tak młode wówczas, dziś stare, znaczone hulającymi przez lata wichurami, ale wciąż dumne, hojne i rozłożyste, nie poddające się czasowi - stały wiernie tak samo.

Tak było, ale tak dłużej nie będzie. Dzikie wino już jesienią zostało zerwane, teraz zaś mury straszą pustymi otworami okien, nad którymi obojętnie powiewa szmaragdowa płachta folii niczym pozostawiona na pobojowisku, nie wiadomo, przez zwycięzcę czy pokonanego, olbrzymia chorągiew. Na porannym spacerze z Maksiem Mama widziała, jak promienie zimowego słońca (jak strzały wypuszczone przez angielskich łuczników z cisowych walijskich łuków pod Azincourt, pomyślałem sobie od razu) biegną przez te otwory na przestrzał, raniąc bezlitośnie odarte z tynków i wystawione na szydercze spojrzenia nagie wnętrza. Część okien została wybita i powiększona, dźwig stojący za domem wskazuje, że nie tylko okna – wszystko się tutaj zmieni. "Et la tristesse de tout cela, ô mon âme, et la tristesse de tout cela",  chciałoby się zakrzyknąć za Przybyszewskim.

Żyjące miasto ma prawo do korekt swej infrastruktury, powie wielu, właściciele mają prawo do sprzedaży należącego do nich domu, do jego przebudowy lub zgoła wyburzenia, i do wykorzystania starych fundamentów do nowych celów i nowych zadań. Nie żyjemy w skansenie, przeszłość nie może dyktować nam przyszłości, dodadzą ci zwolennicy nowoczesności, ta nie oglądająca się do tyłu forpoczta zmian, która jak walec drogowy "idzie z czasem, postępem, osiągnięciami", zmiatając z drogi wszystko to, co arbitralnie uzna za niepotrzebne.

Święte prawo własności... I ja się pod nim podpisuję. Ale wartość historyczna, czy ona się nie liczy? To, co autentyczne, a nie tylko zrekonstruowane, to, co prawdziwe, dawne, a szczęśliwie jeszcze nie minione, ma gdzieś przepaść? Jest powodem do dumy, a znika w ciszy. Bezdusznie, bezrefleksyjnie, a i bez śladu.

Rozumiem i zgadzam się: pewne zmiany są konieczne. Ale czy zawsze, czy wszystkie? Czy miasto tak zranione, tak ze szczętem zniesione z powierzchni ziemi ze swoimi mieszkańcami, z ich domami i ich marzeniami o szczęściu może sobie pozwolić na burzenie tego, co tę hekatombę przetrwało? Na burzenie swoich świadków historii?

Miau?!

Dla mnie, Kota Konserwatysty, to wiecej niż błąd. Bo miasto rozrastać powinno się jak drzewo, w którym nowe słoje przyrastają przylepione misternie do starych, liczba słojów, ich grubość i gęstość wskazują na wiek drzewa, na jego przejścia i jego historię, są żywym dowodem tego, jak mu się przez lata, przez wieki powodziło. Tak samo serce miasta, jego historyczne centrum, powinny koncentrycznie otulać powstające z czasem nowe kwartały ulic, nowe osiedla, wreszcie nowe dzielnice. I tak jak z drzewa, by nie odumarło, nie wolno wykroić nic ze środka, z jego wewnętrznych słojów, by nie uszkodzić żywej tkanki, tak samo z substancji miasta bezlitosnym skalpelem nie powinnno wykrawać się tego, co w nim pozostało na przekór destrukcyjnym prądom historii, jej niszczycielskim nawałnicom i wywracającym wszystko na opak rujnującym burzom.

Przecież między "starym" i "nowym" powinna być zachowana jakaś równowaga! W każdym mieście, w moim Mieście, tak dotkniętym przez historię, ba, tak spustoszonym przez tych, co w czasie wojny (a i po wojnie, gdy własne ręce i budowały, i burzyły) mianowali się egzekutorami jej drakońskich wyroków, ktoś tej równowagi powinien pilnować. Czy pilnuje? A może mówi: nie jestem stróżem miasta mego... Boję się, że właśnie tak. Że tak mówi, i że nie robi nic.

Następny przykład, a i dom sąsiedni. Powstańczy adres ważny nie tylko dla łączniczek: Malczewskiego 17. Stacjonował tam "Daniel", podpułkownik Stanisław Kamiński, w domu tym mieściła się komenda Pułku Armii Krajowej "Baszta", którego "Daniel" był dowódcą. W stulecie Jego urodzin, w roku 1996, "Żołnierze walczącego Mokotowa" (tak na tablicy) ufundowali swemu dowódcy poświęconą Jego pamięci pamiątkową tablicę z czarnego marmuru. Wisiała do niedawna, kiedy to dom, sprzedany Ambasadzie Ukraińskiej, zasnuły błękitne połacie folii. Obecnie jest całkowicie przebudowywany, z dawnej bryły zapewne nie pozostanie nic, a czy tablica – i gdzie konkretnie – na Malczewskiego wróci, oczywiście nikt z mieszkańców pobliskich posesji nie wie.

Dla ambasady jest to zapewne korzystna lokalizacja i wygodne miejsce, nic ponadto, i to zupełnie zrozumiałe. Dbałość o pamiątki polskiej historii nie jest sprawą nawet najżyczliwiej usposobionych urzędników innego państwa, ale powinna interesować władze Mokotowa.

Po dawnej kwaterze "Daniela" lada moment ślad nawet nie pozostanie, adres Malczewskiego 17 i jego związek z Powstaniem znać będą tylko wtajemniczeni, podobnie jak inne mokotowskie powstańcze adresy: Lenartowicza 13, Pilicka 24, Puławska 128 i 134, Bałuckiego 14 i 24, i wiele, wiele innych. Znikają jak kręgi na wodzie, odchodzą w niepamięć, w "czasu kurz".

 

"Lekkim krokiem łączniczki

wbiegłam w życie

wtuliłam się w kwiaty

i w gruzy

 

Lekkim krokiem łączniczki

wbiegłam w pożar

żelazo zgruchotało nogę

przemykam pod ścianami lat

uwaga... obstrzał

 

Kuśtykam po zwaliskach

o kulach pamięci

wiernym krokiem łączniczki

niosę meldunek"

 

To słowa Teresy Sułowskiej-Bojarskiej, "Dzidzi", "Klamerki", autorki książki "Codzienność, sierpień - wrzesień 1944" (Wydawnictwo Trio, 2008; godna polecenia jest też Jej fascynująca wypowiedź w "Powstańczych Biogramach" na stronach Muzeum Powstania Warszawskiego), w Powstaniu - łączniczki porucznika Jana Krzyżkiewicza ps."Pas" z Wojskowej Służby Ochrony Powstania, której oddział miał kwaterę przy Pilickiej 24. Od Malczewskiego 17 dziś parę kroków, wtedy... dystans, który mógł kosztować życie.

Teraz ja, Kot Polski, lekkim kocim krokiem niosę mój meldunek, te "kule pamięci". I wołam wielkim głosem: szkoda tych domów, w których działa się historia, one umierają teraz, tyle lat po wojnie, umierają jak pamięć, odchodzą jak ludzie.

Czy tak być musi? Czy powinno się domom zabierać ich przeszłość?

Inny mokotowski adres, inna historia, tragiczna i wielka. Dom Stefana Starzyńskiego. ul. Jarosława Dąbrowskiego 72, róg Alei Niepodległości. Dom miał być wykupiony od prywatnych właścicieli, miał tam powstać instytut poświęcony pamięci Prezydenta Starzyńskiego, przynajmniej takie plany zgłaszały władze Warszawy już w 2004 roku. Nic z tego nie wyszło, kilkakrotnie wystawiony na sprzedaż budynek ("7 pokoi, ponad 400 m2 metraż", nic o historii tego miejsca – tak podano w ofercie), przejściowo we władaniu różnych prywatnych spółek, stał się obecnie siedzibą Ambasady Królestwa Maroka.

Tak wygląda historia odsuwana w cień, historia zapominana, a właściwie skazywana na zapomnienie, zamykana na kartach książek, nieobecna (pozornie) wokół nas.

A więc nie ma już historii?! Jest niepotrzebna, nie jest trendy,  jest passé?!

Dla mnie, Kota Polskiego, to pogląd i wizja nie do przyjęcia. Mnie proszę do tej manipulacji nie mieszać! Ja się na to nie zgodzę, nie przyłożę do tego łapki!

O nie! Miau!

Gniewne mokotowskie, warszawskie, mocne kocie MIAU!

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości