Wydawnictwo eSPe Wydawnictwo eSPe
81
BLOG

ks. J. Popiełuszko - "W stronę bliźniego"

Wydawnictwo eSPe Wydawnictwo eSPe Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Stefan Bratkowski (ur. 1934.r), dziennikarz, publicysta, scenarzysta filmowy, członek PZPR w latach 1954-1981 (usunięty dyscyplinarnie), bezrobotny 1973-80, prezes zbuntowanego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich 1980-1982, wspierał ruch „Solidarność”, przyjaciel księdza Jerzego. W 1989 r. uczestnik obrad Okrągłego Stołu ze strony opozycji. Obecnie honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

 

 

W stronę bliźniego

 

Artur Olędzki: Pan był człowiekiem o wiele bardziej oczytanym od Jerzego. Jak Pan dostawał jego kazania, to co Pan o nich myślał?

 

Jurek pisał te homilie sam, nikt mu w tym nie pomagał. Raz mnie zapytał, pamiętam, o jakieś zdanie i to też pod kątem, jak kuria może na to zareagować. Zaproponowałem mu wtedy wymianę jednego wyrazu. Mówił bardzo ładną polszczyzną, ale, co więcej, miał w sobie taką naturalną, polską, ludową mądrość. To było coś zupełnie niezwykłego. Jako były reporter mogę powiedzieć, że spotykałem się w Polsce z tym zjawiskiem nie raz, ale ten typ mądrości cechował na ogół ludzi starszych, z większym doświadczeniem życiowym. A ten chłopak po prostu umiał patrzeć, uczyć się, obserwować, po prostu był niesłychanie bystry. Oczywiście dużo czytał, ale to, co było w książkach, zwłaszcza religijnych, na ogół się nie przekładało na tą mądrość społeczną, którą ten chłopak miał.

 

A propos jego nauczania, to jeden z recenzentów filmu „Popiełuszko. Wolność jest w nas” napisał, że Jerzy ukazywał w swych kazaniach „katolicką wizję” Polski. Pan się by z tym zgodził?

 

Chrześcijańską, po prostu.

 

Bardziej w stronę Jana Pawła II?

 

Tak. Oczywiście Jan Paweł II był w tych kwestiach głównym dla Jurka nauczycielem.

 

Ale jak się czyta te kazania, to niektóre fragmenty w dzisiejszej liberalnej Polsce mogłyby, delikatnie mówiąc, budzić sprzeciw.

 

Trzeba patrzeć na to od strony ówczesnej programowo ateistycznej władzy, która chrześcijaństwo chciała wykorzenić. I podkreślanie tego, że to jest właśnie chrześcijańskie społeczeństwo, kultura o chrześcijańskich korzeniach, miało w tym momencie sens dodatkowy - polityczny. Zresztą, to właśnie stało się jednym z najostrzejszych zarzutów - że jego chrześcijaństwo nie jest wiarą, tylko buntem przeciwko władzy.

 

Wiele osób przychodziło tam ze względów patriotycznych, a później wchodziły, mówiąc przenośnie, "w przestrzeń Boga"?

 

Tak, wielu ludzi się nawróciło.

 

Sądzi Pan, że Jerzy odsłaniał horyzont wiary? Budził religijne pytania?

 

Okazywało się, że Bóg jest ludziom potrzebny. To paradoksalne, ale Jurek przez swój charakter, stosunek do ludzi i styl posługi im to uświadomił. Dochodziło tam nawet do zabawnych sytuacji, jeśli chodzi o kwestie wiary czy niewiary. Ktoś mu mówił (i to nawet w mojej obecności): "Jak to, pan Stefan jest przecież niewierzący", na co Jurek odpowiadał: "Pan Stefan jest niewierzący, ale bardzo dobry chrześcijanin". Nie protestowałem, zawsze mówiłem, że gdyby o istnieniu Boga dało się rozstrzygnąć przez głosowanie, byłbym zdecydowanie „za”.

 

Próbuję w tej książce naszkicować psychologiczny, wewnętrzny portret ks. Jerzego. Może jest zespół cech, które Pan zauważył w jego osobowości, a które zaskoczyły Pana?

 

Jurek był naturalny, bezpretensjonalny. Popalał nawet papierosy i ja zawsze wtedy burczałem. Jestem wrogiem palenia, bo z powodu nowotworów płuc pochowałem mnóstwo swoich przyjaciół, więc miałem bardzo ponure doświadczenia w tym względzie.

 

Ale lubił palić?

 

Nie, nie mogę tak powiedzieć. On zresztą chyba nie wiedział, że nie powinien, bo wtedy o szkodliwości palenia tyle jeszcze nie mówiono.

À propos jego cech to jest jedna rzecz, niesłychanie istotna, której zabrakło w absolutnie wszystkich filmach o Jerzym (to jest oczywiście moje subiektywne odczucie). Kiedy zaczynał mówić w kościele, to nie tylko zapadała cisza i wszyscy byli w niego wpatrzeni, ale zaczynało się coś jakby dziać z fizycznością tego budynku - przedziwnie rósł, a głos Jurka naraz zaczynał brzmieć niebywale mocno (a przecież nie miał tubalnego głosu). Naraz w tym kościele zaczynało się dziać coś wielkiego i to było nie tylko moje wrażenie, bo słyszałem podobne opinie od innych słuchaczy, także moich zagranicznych kolegów.

 

Czyli coś Wielkiego?

 

Tak. Ludzie, którzy byli na zewnątrz, też byli w stanie pewnego uniesienia. Nie był to wpływ magiczny, to było poczucie jedności z nim i ze sobą nawzajem. Te olbrzymie tłumy były jednym organizmem. Przeżycie tego dawało poczucie, że gdzieś się wznosimy, że coś się dzieje naprawdę niezwykłego, mimo że kaznodzieja posługiwał się bardzo prostymi zwrotami. To nie były wyuczone formuły, które najprostszy człowiek natychmiast wyczuwa jako, na przykład, nieadekwatne do sytuacji słownictwo.

 

W moich rozmowach pojawiały się określenia w odniesieniu do ks. Jerzego: "coś niezwykłego, fenomenalnego", które kontrastują ze stwierdzeniami typu: "prosty, normalny ksiądz". Tutaj na opisanie kontrastu, który wyłania się z tych zestawień użyłbym słowa "tajemnica". To jest jakaś tajemnica?

 

Rzeczywiście, jest w tym coś tajemniczego. Oczywiście, warto to sobie jakoś wyjaśnić. To uniesienie brało się z poczucia mocy, jedności i wspólnoty, ale takiego rosnącego poczucia mocy, nie fizycznej, lecz mocy ducha, umysłów, serc. To samo zaobserwowała moja żona i nie tylko ona. Jak powiedziałem, także moi zagraniczni koledzy.

 

W kontekście tego, co Pan mówi, gdy zestawimy informacje o tym, że obecnie tak zwany „kapitał społeczny” - pojęty w przybliżeniu jako międzyludzkie zaufanie - w Polsce rozmieniany jest zupełnie na drobne, to te wspomnienia brzmią jak bajka.

 

Media naprawdę informują tylko o tym, co złe. Ja mam okazję dowiadywać się o cudownych zjawiskach, o fenomenach ludzkiej solidarności i współpracy w Warszawie, i nie tylko. Od czasu do czasu media to wychwytują, na przykład, że komuś zalało przy Dobczycach dom i naraz wszyscy sąsiedzi stanęli do pomocy.

 

Moje twierdzenie opieram na badaniach psychologów społecznych, a ich wyniki mówią, że kapitał społeczny - który da się wyznaczyć różnymi narzędziami statystycznymi - w Polsce dramatycznie jednak spada.

 

Po pierwsze, w tej chwili kontakty między ludźmi, w mieście zwłaszcza, są bardzo sporadyczne. Ale w społecznościach małych miasteczek, wsi, tradycja wzajemnej pomocy jest obecna i nie zamiera. Natomiast, mogę powiedzieć, że gdyby nasze duchowieństwo starało się być bardziej aktywne w sferze społecznej, to takich inicjatyw wspólnotowych byłoby więcej.

 

Jerzy miał charyzmat budowania wspólnoty?

 

Tak.Co jest podstawową rzeczą w tym przypadku? Trzeba lubić ludzi. Otóż, Jurek z natury lubił ludzi. Bez żadnego poczucia wyższości człowieka wtajemniczonego, urzędowo upoważnionego do nauczania. To była cecha, która warunkuje wszelkie tworzenie wspólnoty. Ponadto był bardzo zintegrowanym wewnętrznie człowiekiem. Rzeczywiste rozterki miał dopiero wtedy, gdy prymas go nienajlepiej potraktował, albo gdy był problem, czy wyjechać, czy zostać.

 

CAŁOŚĆ W KSIĄŻCE: KSIĄDZ JERZY POPIEŁUSZKO. SPOTKANIA PO LATACH

Artur Olędzki "Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Spotkania po latach. Wywiady" Książka objęta patronatem medialnym Salonu24. Autor jest blogerem salonu24 i, jak sam mówi, bez salonu24 tej książki by nie było. Książka ukaże się pod koniec maja 2010 roku.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości