Wydawnictwo eSPe Wydawnictwo eSPe
67
BLOG

ks. J. Popiełuszko - "Cicha obecność"

Wydawnictwo eSPe Wydawnictwo eSPe Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Jan Olszewski (ur. w 1930 r.), prawnik, w latach okupacji w Szarych Szeregach; od 1959 w adwokaturze; obrońca w procesach politycznych; współpracownik KOR i ROPCiO; w 1991-92 premier rządu RP, od 2006 r. doradca Prezydenta RP.

 

 

Cicha obecność

 

Artur Olędzki:Czy ksiądz Jerzy swoją osobą odsłaniał panu horyzont wiary?

 

Jan Olszewski: Był on bez wątpienia człowiekiem bardzo głębokiej wiary. U normalnego człowieka zawsze są okresy większego lub mniejszego nasilenia wiary, chwile wahań. Ja akurat co do kwestii wiary nigdy raczej wątpliwości nie miałem, natomiast mój stopień zaangażowania w sprawy Kościoła czy, powiedzmy, w praktyki religijne bywał bardzo różny. Zwłaszcza w okresie młodości ludzie stykają się z różnymi sytuacjami życiowymi, które rodzą pytania i wątpliwości. Otóż u ks. Jerzego takich wątpliwości chyba nigdy nie było. I tu pewnie jest tajemnica jego siły oddziaływania, to był ten absolutny fundament.

 

W pewnym stopniu mam zbieżne odczucia, bo z czasu, kiedy stałem koło niego przy ołtarzu, utkwiło mi w pamięci jego skupienie, a zarazem - jakby oddalenie od nas, ministrantów, w czasie Eucharystii. Ale pozwolę sobie zmienić temat i przejdę do rzeczywistości procesu toruńskiego: z tego, co wiem, był pan przy oględzinach zwłok?

 

Tak, byłem.

 

Nie chcę epatować dosłownością, ale był pan już praktykującym adwokatem, wiedział co nieco o kwestii zła, ofiary, morderstw. Czy ta sekcja była dla pana zaskoczeniem?

 

Aby miał pan jakieś wyobrażenie na temat moich subiektywnych wrażeń w tej sprawie, muszę panu opowiedzieć o moim ostatnim spotkaniu z ks. Jerzym. To była październikowa niedziela, obchodzona przez Kościół jako Dzień Środków Masowego Przekazu. Pojechałem do parafii św. Stanisława Kostki, bo umówiłem się tam z Sewerynem Jaworskim, który został zwolniony w ramach amnestii w 1984 roku. Ponieważ był nieustannie śledzony przez bezpiekę, w związku z tym przeniósł się na parafię, właściwie nieomal tam zamieszkał, organizując ochronę ks. Jerzego. Równocześnie pozostawał formalnie w stosunku pracy u siebie w hucie i trzeba było te sprawy uregulować, w czym, jako adwokat, mu pomagałem. Przyjął mnie w pokoju nieobecnego wówczas (akurat był w kościele) ks. Jerzego. Ksiądz przyszedł, jak skończyliśmy już rozmowę. Parę dni wcześniej w moskiewskim dzienniku Izwiestia ukazał się artykuł, w którym Popiełuszko został wymieniony imiennie, więc powiedziałem mu: „Ksiądz w hierarchii wrogów komunizmu bardzo awansował. To jest wielkie wyróżnienie: być z nazwiska wymienionym przez moskiewską prasę. To trzeba traktować bardzo poważnie. To jest także rzecz, która może być groźna. Trzeba to brać pod uwagę. Tam się takie rzeczy przypadkiem nie dzieją.” Nie pamiętam dokładnie słów, jakimi mi odpowiedział, ale miało to taki sens: „Tak, może jest groźne, ale co to jest wobec sprawy, której służymy i która ma wsparcie wyższego rzędu, bo Bóg nad nią czuwa.”. Towarzyszył temu gest ręki wyrażający lekceważenie niebezpieczeństwa.

Przypomniał mi tym gestem młodzieńczej brawury moich starszych kolegów, z którymi żegnaliśmy się 1 sierpnia 1944 roku rano, kiedy odchodzili do swoich oddziałów. Nie wszystkich później miałem możliwość jeszcze spotkać. Wie pan, nikt nie zakładał, że powstanie to będzie taki dramat, ale czekaliśmy na nie całe lata i wreszcie ta chwila nadeszła. Wszyscy się liczyli z możliwością śmierci, ale jednocześnie byli przekonani, że cokolwiek by się nie stało, to i tak wygramy. Jak wtedy patrzyłem na ks. Jerzego, to miałem wrażenie jakbym widział tych moich odchodzących kolegów. Tym bardziej, że uderzyła mnie w jego pokoju (bo wtedy pierwszy raz tam byłem) duża ilość rzeczy nawiązujących do symboliki powstańczej: hełm z biało-czerwoną opaską, kotwice. Przez to skojarzenie chwila, kiedy zobaczyłem jego ciało na stole sekcyjnym, była szczególnym przeżyciem.

Tego dnia, gdy wyłowiono zwłoki ks. Jerzego bardzo późnym popołudniem, czy nawet wieczorem zadzwoniono do mnie z Sekretariatu Episkopatu informując, że ks. arcybiskup Dąbrowski bardzo prosi, aby natychmiast przyjechać. Chodziło o to, jak zabezpieczyć dowody w tej sprawie. Ustaliliśmy, że trzeba się zwrócić do generała Kiszczaka i zażądać, żeby dopuszczono nas do wszystkich czynności śledztwa a przede wszystkim do oględzin zwłok i sekcji. Z prawników byłem ja, na pewno był Wiesław Chrzanowski, nie pamiętam, czy był Andrzej Stelmachowski. Tak się składało, że z nas trzech tylko ja wykonywałem wtedy praktykę adwokacką, czyli miałem możliwość bezpośredniego występowania jako pełnomocnik. Ich doświadczenie prawnicze było nieporównanie większe od mojego, ale oni obydwaj byli profesorami, nie byli wpisani na listę adwokatów. Powiedziałem, że oczywiście jestem do dyspozycji - to trzeba było wykonać, to był elementarny obowiązek. Moja wiedza z zakresu medycyny jest ograniczona - mogłem jedynie pilnować przestrzegania przepisów prawnych, więc wskazaliśmy jeszcze fachowca z zakresu medycyny sądowej. Wybraliśmy emerytowanego profesora, byłego kierownika katedry medycyny sądowej w Poznaniu, prof. Chróścielewskiego.

 

Oględziny i sekcja miały miejsce w Białymstoku?

 

Tak, nie wiadomo dlaczego. Białostocki zakład medycyny sądowej nie cieszył się specjalnie dobrą opinią, więc trzeba było tym bardziej dopilnować prawidłowości procedury. Rozpoczęcie sekcji wyznaczono na godzinę ósmą rano następnego dnia. Do Białegostoku pojechałem kolejką, ostatni pociąg był chyba o północy. Profesor Chróścielewski skorzystał z samolotu zaoferowanego przez generała Kiszczaka, bo z Poznania było trudniej o połączenie kolejowe.

 

CAŁOŚĆ W KSIĄŻCE: KSIĄDZ JERZY POPIEŁUSZKO. SPOTKANIA PO LATACH. WYWIADY

Artur Olędzki "Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Spotkania po latach. Wywiady" Książka objęta patronatem medialnym Salonu24. Autor jest blogerem salonu24 i, jak sam mówi, bez salonu24 tej książki by nie było. Książka ukaże się pod koniec maja 2010 roku.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości