Wydawnictwo eSPe Wydawnictwo eSPe
888
BLOG

ks. J. Popiełuszko - "Wezwani"

Wydawnictwo eSPe Wydawnictwo eSPe Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

Piotr Pokojski (ur. 1984 r.): kleryk seminarium Archidiecezji Warszawskiej; wychował się na warszawskim Żoliborzu.

Wezwani

 

Artur Olędzki: Biorąc pod uwagę to, z jakiej rodziny pochodzisz, można powiedzieć z twoje życie zmieniło się diametralnie...

 

 

Piotr Pokojski: Pochodzę z rodziny wierzącej, ale niepraktykującej. Kiedyś nie widziałem w tym żadnego problemu. Przyjmowaliśmy z bratem chrzest, komunię, bo tak było trzeba, żeby nikt nie mówił w szkole, że jesteśmy inni, ale nasza wiara tak naprawdę była martwa. W domu powtarzano mi cały czas: "Ważne, żebyś był dobrym człowiekiem. Kościół nie jest ci potrzebny. Pan Bóg jest wszędzie i to wystarczy". Byłem człowiekiem, który zawsze dużo się uczył i podchodził do życia bardziej w sposób racjonalny, intelektualny. I muszę przyznać, że takie podejście do życia w pewnym momencie przestało mi wystarczać. Przyszedł czas, kiedy zacząłem mocno czegoś szukać, ale nie wiedziałem dokładnie czego. Interesowałem się hinduizmem, buddyzmem…

Mój tata miał dosyć ciężki wypadek i cały ciężar utrzymania rodziny spadł na mamę. Bardzo ciężko pracowała, na dwa, trzy etaty i ja tak naprawdę wychowywałem się u moich dziadków, którzy byli zachwyceni marksizmem, komunizmem, PRL. Moja babcia pracowała w gabinecie komunistycznego premier Jaroszewicza, ale to szczególnie mój dziadek był nasiąknięty tą ideologią, autentycznie wierzył w te wszystkie idee, i dopiero później zauważył, że to wszystko jest nieuczciwe. Co może na pierwszy rzut oka dziwić, bo on jest człowiekiem niezwykle etycznym. Tak zatem wzrastałem w takich wartościach: muszę być dobrym człowiekiem i zdobyć wykształcenie. To było na pierwszym miejscu. Ale o duchowości nigdy się nie mówiło. Po prostu moja rodzina była bardzo porządna, ale tylko porządna, nic więcej.

I pewnego razu (to był początek szkoły średniej) pamiętam, że poszedłem sobie tak po prostu do kościoła. I tam spotkałem ks. Adama Wyszyńskiego, który kiedyś był wikariuszem u nas w parafii. On sam podszedł do mnie, zapytał, jak się nazywam, skąd jestem i powiedział, że przy kościele odbywa się przygotowanie do bierzmowania. Powiedziałem mu, że nie czuję się jeszcze na tyle przygotowany, bo jeszcze poszukuję, ale on tylko sprezentował mi Pismo Święte z dedykacją i zaprosił na spotkania, które miały mnie przygotować do bierzmowania. Niesamowicie się do tego w tym czasie zapaliłem.

 

A do jakiego liceum chodziłeś? To było to żoliborskie?

 

Nie, chodziłem do Konstancina, do szkoły im. Reymonta, ale mieszkałem na terenie parafii św. Stanisława Kostki.

Wracając do bierzmowania: dostałem to Pismo Święte, a moja porządność oczywiście sprawiła, że jak dałem słowo, że przyjdę, to poszedłem. To były spotkania przygotowujące do bierzmowania, ale dla mnie najważniejsze było świadectwo tej konkretnej rodziny, która je prowadziła. Zaczęli dużo mówić o ks. Jerzym Popiełuszce. Zafascynowało mnie to, że ten człowiek, nie dość, że był porządny, dążył do prawdy, był niezwykle uczciwy (bo nawet komuniści niczego nie mogli mu udowodnić), to jeszcze oddał życie i to nie za same wartości, tylko dla miłości Boga.

 

Ale wtedy patrzyłeś na Popiełuszkę raczej w kategoriach wartości?

 

Tak, ale z czasem poznałem panią Kasię Soborak, kobietę niezwykle autentyczną, skromną, dla której - to się rzuca od razu w oczy - ks. Jerzy jest prawdziwą pasją, co łączy z byciem notariuszem procesu beatyfikacyjnego. Zaczęła mi dużo mówić o ks. Jerzym. Nawet wyszła z propozycją, czy nie zechciałbym wspomóc kościelnej Służby Informacyjnej. I tak to się zaczęło, bo po jej propozycji stwierdziłem, że jednak wypadałoby coś w swoim życiu zmienić. Nie miałem nic do stracenia. I poszedłem do spowiedzi, takiej autentycznej, prawdziwej spowiedzi, jaką na tamte czasy z całego życia mogłem uczynić. Poczułem się po niej taki lekki, wolny, spokojny, pełen pokoju, miłości w sercu. Były to uczucia, które były mi do tamtego momentu zupełnie obce. I zacząłem chodzić do kościoła. Czułem, jakby jakiś ogromny balast, z którego nie zdawałem sobie sprawy, spadł ze mnie.

 

Niektórzy powiedzą, że to była reakcja wyłącznie psychiczna. Sądzisz, że to było coś głębszego?

 

Myślę, że to było coś głębszego, bo od tego momentu wszystko zaczęło się zmieniać w moim życiu: zacząłem mieć lepsze relacje z rodzicami, bardziej spokojnie podchodziłem do życia, nie byłem już taki nerwowy. To był proces nawrócenia, ale trwał bardzo długo. Zaczął się od poszukiwań i myślę, że dopłynąłem do właściwego portu.

W zasadzie od tej spowiedzi zacząłem na dobre chodzić na niedzielną Mszę świętą. Stwierdziłem, że, to jednak zobowiązuje. Nie mogłem mówić o kapłanie, nie żyjąc życiem sakramentalnym, tym bardziej, że po spowiedzi poczułem autentyczną potrzebę takiego życia. Wiesz, na początku jest tak, że Pan Bóg daje cukierki: zachwyt, przynależność do wspólnoty parafialnej. To wszystko było takie nowe i niesamowicie ciekawe.

I w czasie przed Triduum Paschalnym tenże ksiądz Wyszyński powiedział, że jeżeli ktoś z młodzieży chciałby się w nie zaangażować, to niech się zgłosi. Coś mnie tknęło, poszedłem do księdza i powiedziałem: "Proszę księdza, jakbym kiedyś mógł się na coś przydać, to bardzo chętnie" („kiedyś”, czyli za rok, dwa, bo po co od razu wszystko?). Tego samego wieczora zadzwonił do mnie ks. Adam: "Piotrze, potrzebujemy lektora do Męki Pańskiej. Słuchaj, przyjdź jutro, zrobimy próbę generalną". Dla mnie to był generalnie wielki szok, bo nie wyobrażałem sobie, że stoję przed tymi wszystkimi ludźmi i czytam, ale poszedłem. Ćwiczyłem przez kilka dni. To był kolejny przełom w moim życiu - służba przy ołtarzu. Kiedy przeczytałem (podobno wyszło nie najgorzej), to ministranci powiedzieli: "O, to mamy nowego lektora w parafii." I to "mamy nowego lektora" tak niesamowicie mnie zmotywowało, że poprosiłem księdza, żeby nauczył mnie ministrantury.

Po jakimś czasie, w którym działałem regularnie w Służbie Informacyjnej, proboszcz zaproponował mi, żebym zapisał się na kurs lektorski w seminarium duchownym. Poszedłem. To też było niezwykłe doświadczenie, bo poznałem Kościół diecezjalny od strony seminarium. Miałem czas, żeby rozmawiać z klerykami, poznać budynek. W pewnym momencie zrodziła się taka idea: "A może by jednak pomyśleć o czymś w tym kierunku", ale to było bardzo niezobowiązujące. Uczęszczałem regularnie na kurs lektorski, poznałem wielu wspaniałych księży, między innymi ks. Kądzielę. Jeździłem z nimi na rekolekcje. A jest to dla mnie o tyle ważne, że to seminarium kończył też ks. Jerzy Popiełuszko i w czasie kursu lektorskiego dużo się mówiło o jego osobie. Opowiadał o nim zwłaszcza ks. Wiesław Kądziela, który był przyjacielem księdza Popiełuszki, więc słuchałem człowieka, który spowiadał Sługę Bożego przed śmiercią, słuchałem świadka.

Potem wyjechałem na jakiś czas do Holandii i kiedy wróciłem, rozpocząłem kurs lektorski, który ukończyłem, będąc promowanym przez księdza prymasa, co też było czymś szczególnym, bo ksiądz prymas raczej nie promował lektorów, więc odczytałem to jako znak Opatrzności. I potem zostało otwarte muzeum księdza Jerzego (16 października 2004 r.), gdzie przeszedłem z kościelnej Służby Informacyjnej, zostając przewodnikiem, którym jestem do dzisiaj.

Niesamowitym doświadczeniem dla mnie jest to, że kiedy oprowadzam ludzi, widzę często, że płaczą, kiedy przychodzą do Sali Golgoty i widzą fotografię umęczonego ks. Jerzego.

Nie znałem go osobiście, ale przecież czuję, że odegrał, i nadal odgrywa ogromną rolę w moim życiu. Muszę dodać, że urodziłem się w roku, kiedy został zamordowany ks. Jerzy i w jakimś sensie też zawdzięczam mu uratowanie życia.

 

Możesz o tym szerzej opowiedzieć?

 

W 1987 roku naszą parafię odwiedził Jan Paweł II, a dzień przed jego wizytą dostałem ataku duszności. Moja mama zadzwoniła po pogotowie, które przyjechało w ciągu 1,5 minuty, bo z powodu czuwania przy grobie ks. Jerzego, na którym zgromadziły się tysiące osób, blisko naszego domu były ustawione karetki. Podano mi odpowiednie leki, a lekarz powiedział, że gdyby to było dosłownie 3-4 minuty później, to nie zdążyliby mnie już uratować. Można patrzeć na to, jak na przypadek, ale ja patrzę na to jako dar życia.

CAŁOŚĆ W KSIĄŻCE: KSIĄDZ JERZY POPIEŁUSZKO. SPOTKANY PO LATACH. WYWIADY

Artur Olędzki "Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Spotkania po latach. Wywiady" Książka objęta patronatem medialnym Salonu24. Autor jest blogerem salonu24 i, jak sam mówi, bez salonu24 tej książki by nie było. Książka ukaże się pod koniec maja 2010 roku.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości