O internecie w internecie napisano już tak dużo, że trudno chyba napisać cokolwiek nowego, ale spróbuję coś dodać. Jednym z najważniejszych aspektów jest stworzenie wielokierunkowych kanałów komunikacji: bariera wejścia do gry jest bardzo niska, więc możliwość rozpowszechniania swoich przekonań jest dostępna prawie każdemu.
Żeby jednak korzystać z tej możliwości trzeba chcieć. Nieprzypadkowo zatem internet przyciąga rozmaitych radykałów, którzy później tworzą rozmaite, coraz bardziej zamykające się wspólnoty jak opisywała Magda Zena Sadurska.
http://magdazena.salon24.pl/315069,wiecej-demokracji-via-internet
Nie zwróciła jednak uwagi, dlaczego widzowie RTL 2 nie wiedzą kto jest kanclerzem Niemiec i dlaczego nie chcą się dowiedzieć. Otóż właściciele mediów, tzw "wajchowi" przykładają bardzo dużo wysiłku do tego, aby polityka kojarzyła się ludziom jak najgorzej. Dlatego też te media, które jak zauważył Rafał Ziemkiewicz, odbiera się mimowolnie, konstruują przekaz polityczny, tak aby widz był przekonany, że "oni wszyscy kradną" oraz, że "Kaczyński podzielił naród" - to akurat lokalna specyfika.
Tego typu tendencje arystokracja władzy, bierny lud i grupki dysydentów zbiliża nas do stanu sprzed rewolucji francuskiej i demokracji w nowoczesnym sensie. Wytworzenie arystokracji władzy rozumiem według typologii Leszka Nowaka - władzy politycznej, gospodarczej i ideologicznej, skupionej czasem w jednym ręku jak u Berlusconiego, albo w postaci bardziej rozproszonych systemów jak francuscy enarchowie czy polscy ex ubecy lub funkcjonariusze WSI. Z kolei bierny politycznie, sterowany za pomocą prymitywnej rozrywki i socjotechniki lud, przypomina dawny lud rzymski, ale pozbawiony jego politycznej sprawczości. Wspólnoty politycznych odszczepieńców przypominają zaś wspólnoty dysydentów religijnych, które pilnujac specyficznie pojmowanej ortodoksji dzielą się coraz bardziej i trudno jest im przejąć władzę, choć mogą czasem przeforsować część swoich postulatów, zwłaszcza jeśli nie są one sprzeczne z interesami oligarichii.
Podsumowując: mając do dyspozycji internet stosunkowo łatwo stworzyć grupę mającą jakiś konkretny polityczny cel i uzyskać jakiś tam rozgłos. Żeby zmienić władzę potrzebny jest jednak cały konglomerat inicjatyw i przejście do działalności realnej. Nie zapominajmy, że tuż po I wojnie światowej czołowe partie polityczne na Górnym Śląsku liczyly po kilkaset tysięcy członków i wtedy mogły decydować o losie swojej okolicy, oczywiście przy biernej postawie mocarstw. Inczej - czyli bez masowego oraz działającego realnie (w tym pod własnymi nazwiskami) ruchu istotna zmiana polityczna nie jest możliwa. Inaczej działalność w internecie jest podobna do gry komputerowej - daje poczucie działania, ale bez żadnych efektów lub konsekwencji. Dotyczy to też piszącego te słowa...
P.S.
Internet daje też olbrzymie możliwości państwom lub strukturom, które by chciały mieć władzę totalitarną, jak na razie to się nie zdarzyło, ale może o tym nie wiemy