Stanisław Anioł Stanisław Anioł
692
BLOG

Po co mi „mój” poseł w Sejmie?

Stanisław Anioł Stanisław Anioł Polityka Obserwuj notkę 12

W oparciu o rozmowy pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami JOW-ów, którym się przyglądałem (oraz w których brałem udział) odnoszę wrażenie, iż dla wielu przeciwników JOW-ów, sama idea proporcjonalności nie jest wartością najwyższą, gdyż godzą się na wiele rozwiązań zapobiegających rozdrobnieniu (np. progi wyborcze) czy też ułatwiających stworzenie stabilnej większości (np. przeliczanie głosów metodą d’Hondta). Jako niegodzące w ideę proporcjonalności przedstawiane są czasem wręcz rozwiązania następujące: http://innaopcja.mobile.salon24.pl/652499,alternatywa-dla-jow-i-obecnej-ordynacji-wyborczej

Jeżeli przeciwnicy JOW-ów są w stanie iść na pewne ustępstwa co do idei proporcjonalności, to gdzie w takim razie leży linia sporu w tej sprawie? Moim zdaniem problem leży w tym, że w JOW-ach wiele mniejszościowych środowisk (mających np. 10-15 % poparcia) pozbawionych będzie jakiejkolwiek reprezentacji parlamentarnej. Dla wielu osób, pozbawienie ich własnego posła w Sejmie jest równoznaczne z pozbawieniem ich wpływu na losy państwa, co rodzi zdecydowany opór. Choć obawy te są – w moim odczuciu – bardziej emocjonalne niż praktyczne, to nie wolno ich lekceważyć. Oto moja propozycja odpowiedzi na tego rodzaju obawy przeciwników JOW-ów:

 

Posiadanie „własnego” posła w Sejmie jest jedynie środkiem do celu, a nie celem samym w sobie. Środkiem do celu, jakim jest sprawowanie władzy. Zgodnie z art. 4 ust. 2 Konstytucji, Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio. Tym samym, skoro władzę ustawodawczą sprawuje m.in. Sejm, to oznacza to, że Naród sprawuje władzę ustawodawczą przez swoich przedstawicieli w Sejmie – tj. posłów.

W Sejmie decyzje zapadają większością głosów, co oznacza, że tylko nieco ponad 50 % posłów faktycznie zajmuje się rządzeniem. Posłowie opozycji mają niewiele do roboty – w każdym razie takiej, która przyniesie realne owoce w postaci uchwalenia konkretnej ustawy lub kontroli rządu (np. odwołania nielubianego ministra). Choć może zabrzmi to brutalnie lub prowokacyjnie, to opozycja w Sejmie jest w sumie zbędna – na co dowodem jest to, iż posłowie opozycji nieraz, w geście protestu, opuszczają salę posiedzeń. Niczego to nie zmienia, gdyż rządząca większość ma quorum i uchwali sobie co tylko chce niezaleznie od tego, czy w ławach opozycji ktoś w ogóle siedzi.

Ktoś może zawołać: „Opozycja w parlamencie to przecież podstawa demokracji!” Czyżby? Gdyby po wyborach w 1989 r. ZSL i SD nie „zdradziły” PZPR i nie pomogły w utworzeniu rządu Mazowieckiego, to czy znaczący klub OKP w Sejmie kontraktowym (161 mandatów) zmieniłby cokolwiek w Polsce? Samo posiadanie reprezentacji w Sejmie – gdy jest się w mniejszości – nie jest drogą do wprowadzenia zmian. A podstawą demokracji jest prawo opozycji do istnienia, działania, udziału w wolnych wyborach oraz - w przypadku ich wygrania - do przejęcia władzy.

Nie żyjmy złudzeniami. Politycy opozycji parlamentarnej (a w szczególności – mniejszych partii opozycyjnych) mają w kraju do powiedzenia niewiele więcej, niż politycy pozaparlamentarni. Do kontroli działań rządzących wystarczające jest sensowne działanie NIK-u, Rzecznika Praw Obywatelskich oraz sądów administracyjnych. Nie potrzeba do tego prawie 200 posłów opozycji, których realne możliwości są żadne.

 

Rolą opozycji jest próba oceny, dlaczego jej propozycje nie okazały się na tyle interesujące dla wyborców, aby ci oddali jej ster rządów oraz podejmowanie działań w kierunku zmiany takiej sytuacji. Poza tym, nierzadko więcej osiągnąć można cichą, merytoryczną i pozaparlamentarną pracą u podstaw. Posiadanie reprezentacji parlamentarnej dla samego jej posiadania jest pozbawione sensu. Co z tego, że Sejm będzie mozaiką różnych politycznych postaw, skoro nie mogą być one realizowane wszystkie na raz. Zawsze ktoś będzie rządził, a ktoś nie.

Zdarzało się, że pomimo tego, że głosowałem na zwycięską partię, to Sejm, w którym partia ta miała większość, nie realizował moich postulatów albo wręcz działał wbrew mojemu interesowi. Innym razem Sejm, w którym „moi” posłowie byli w mniejszości, wprowadzał przepisy, które mi się podobały. Podchodząc do tematu od praktycznej strony – wolę nie mieć własnego posła w sensownie działającym Sejmie, niż mieć tego posła w Sejmie działającym bezsensownie.

 

Odnoszę wrażenie, że zapewnienie reprezentacji parlamentarnej znaczącym środowiskom mniejszościowym jest formą nagrody pocieszenia. Skoro i tak nie mogą rządzić, to dajmy im chociaż tego namiastkę. Namiastkę, która nic nie zmienia.

Problem tylko w tym, że aby zapewnić im taką namiastkę, trzeba było wprowadzić specjalny sposób przydzielania mandatów nie tylko opozycji, ale także zwycięzcom wyborów. Godzimy się na różne wady proporcjonalnego przydzielania mandatów kierując się wiarą w to, że cel tych działań jest słuszny i sprawiedliwy. Dojście do wniosku, iż cel ten jest w rzeczywistości nic niewartym ersatzem, sztuką dla sztuki, doprowadziło mnie do zaakceptowania idei JOW-ów.

Tak długo, jak decyzje w Sejmie zapadać będą większością głosów, proporcjonalne odzwierciedlenie poparcia różnych środowisk opozycyjnych, będzie ideą pozbawioną sensu. Ideą, która nie byłaby groźna, gdyby nie zmuszała do skonstruowania całego systemu wyborczego według określonego, wadliwego wzorca.     

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka