Stanisław Anioł Stanisław Anioł
355
BLOG

System dwupartyjny jest czymś naturalnym

Stanisław Anioł Stanisław Anioł Polityka Obserwuj notkę 4

Wiele osób obawia się dwupartyjności systemu wyborczego (czy może raczej – istnienia dwóch przeciwstawnych bloków politycznych) w przypadku wprowadzenia JOW-ów. Obawy takie pomijają jednak fakt, iż w parlamencie każdy poseł, partia czy stronnictwo może albo wchodzić w skład rządzącej większości, albo znajdować się w opozycji. Trzeciej opcji nie ma. Tym samym, istnienie w gruncie rzeczy jedynie dwóch bloków politycznych (koalicja rządząca + opozycja) jest czymś naturalnym.

 

W obecnym systemie proporcjonalnym mniejsze partie (tak pomiędzy 7 a 15 %) mają swoją znaczącą reprezentację. Cóż to jednak zmienia w ich sytuacji, jeśli nie są przy okazji częścią koalicji rządzącej? Partie takie nie mają szansy na objęcie rządów (za wyjątkiem jakiegoś nagłego zwrotu politycznego). Stabilne poparcie na średnim poziomie, w połączeniu z brakiem szans na współrządzenie powoduje, że dla polityków takiej partii dostanie się do Sejmu staje się celem samym w sobie.

SLD w ostatnich 10 latach jest tego dobitnym przykładem. Niewątpliwie dodają oni kolorytu, ale są zupełnie zbędni – tak dla swoich wyborców, jak i dla systemu politycznego. JOW-y zmiotłyby SLD z politycznej powierzchni już w 2005 r. System proporcjonalny zakonserwował tę partię na kolejne 10 lat i niewykluczone, że pozwoli jej przetrwać także i tegoroczne wybory.

 

Skoro system dwupartyjny ma być czymś naturalnym, to czy również w Polsce nie mamy z nim faktycznie do czynienia?

Czy układ sił w obecnym Sejmie (proporcjonalnym) aż tak bardzo różni się od tego z Senatu (wybieranego w JOW-ach)? W Senacie PO robi co chce. W Sejmie w sumie też, ale musi nieco zapłacić PSL-owi stołkami i pozostawieniem KRUS-u w spokoju. PSL dostanie trochę resztek z pańskiego stołu i poprze co tylko koalicjant zechce. Czy obecność PSL-u w koalicji coś zmienia albo poprawia? Czy w Polsce byłoby gorzej, gdyby PSL nie stanowił dzielnego arbitra rozsądku w ramach koalicji a PO rządziło samodzielnie? Chyba w to Państwo nie wierzą…

A po stronie opozycji? W Senacie opozycją jest jedynie PiS i niewiele może zrobić. W Sejmie też niewiele może zrobić, ale nie jest jedyną opozycją. Tyle tylko, że Ruch Palikota (czy jak tam się oni teraz nazywają) oraz SLD mogą jeszcze mniej. Czy działalność opozycji byłaby mniej efektywna, gdyby PiS-owi w kontroli rządu nie pomagały SLD+Palikot? W to też Państwo nie wierzą.

Konkluzja: Skoro rozkład sił w wybranym w JOW-ach Senacie w zasadzie nie różni się od tego w proporcjonalnym Sejmie, to czy JOW-y w Sejmie zmieniłyby coś na gorsze? PO rządziłaby gorzej a PiS słabiej kontrolowałby rząd? Jeśli nie, to czemu mielibyśmy się bać systemu dwupartyjnego? Tylko po to, aby PSL mógł zachować stołki a SLD mogło kontynuować zabawę w opozycję?

 

W JOW-ach oczywiście mniejsze partie (niemające dużego poparcia w konkretnym regionie kraju) są w zasadzie pozbawione są parlamentarnej reprezentacji, co jednak nie oznacza, że nie spełniają one istotnej roli w ciągłej modyfikacji systemu dwupartyjnego. Podam następujący przykład:

Załóżmy, że główne partie to A (ok. 40 % poparcia) oraz jej konkurentka – partia B (ok. 35 % poparcia). Istnienie trzeciej partii C (ok. 10 % poparcia rozłożonego równomiernie w skali całego kraju), której program jest zbliżony do partii B, powoduje rozproszenie głosów pomiędzy zbliżone do siebie partie B i C, co prowadzi do tego, że:

  1. Partia C, jako mniejsza partia, otrzymuje śladową ilość mandatów (z uwagi na brak skoncentrowanego poparcia w jednej części kraju);
  2. Partia A korzysta na rozdrobnieniu głosów B i C, wskutek czego wygrywa w większości okręgów i przejmuje rządy.

Partie B i C powinny dojść do wniosku, iż działając razem i wystawiając wspólnych kandydatów, uniknęłyby rozproszenia głosów i mogłyby z łatwością pokonać partię A w większości okręgów. Ewentualnie, partia B może spróbować przejąć wyborców partii C, co uczynić może tylko poprzez przejęcie części jej postulatów i zmodyfikowanie własnego programu. W ostatecznym rozrachunku, wyborcy partii C nie pozostaną niezauważeni przez system wyborczy a część ich postulatów zostanie poparta przez jedną z dwóch największych partii, jaką będzie albo koalicja B+C albo też „nowa partia B” (po modyfikacji własnego programu).

Zaletą systemu JOW jest to, że wymusza on zawieranie koalicji jeszcze przed wyborami, a nie dopiero po nich. Dzięki temu o tym, która z dwóch koalicji przejmie rządy, decydują wyborcy przy urnach, a nie politycy w zaciszu gabinetów już po podliczeniu głosów. Moim zdaniem tak właśnie należy rozumieć argument zwolenników JOWów, zgodnie z którym w JOW-ach wprawdzie też będą partie, ale będą to partie innego typu.

 

Przykłady w/w zjawisk można zaobserwować w Wielkiej Brytanii.

Przez lata (tj. przed nastaniem UKIP), partią podawaną za przykład „niesprawiedliwości” JOW-ów byli Liberalni Demokraci. Partia ta powstała w roku 1988 z formalnego połączenia Partii Liberalnej oraz Partii Socjaldemokratycznej, które niemal od początku lat 80-tych wystawiały wspólnych kandydatów w wyborach. Partia Socjaldemokratyczna z kolei powstała w roku 1981 na skutek rozłamu w Partii Pracy, którą opuściła część polityków, protestujących przeciwko zbyt lewicowej polityce Labourzystów.

Zarówno sojusz SDP-Liberal Alliance, jak i późniejsi Liberalni Demokraci, nigdy nie wygrali wyborów i nie uzyskali reprezentacji większej niż 10 % miejsc w Izbie Gmin (pomimo uzyskania np. 25 % głosów w wyborach w 1983 r., czy 23 % w wyborach w 2010 r.).  Jednakże rozbicie głosów wyborców centrolewicowych pomiędzy Patrię Pracy a Liberalnych Demokratów ułatwiło Margaret Thatcher wygranie wyborów w 1983 r. i 1987 r. a samej Partii Konserwatywnej także wyborów w 1992 r. (już po odejściu Thatcher).

Chcąc w końcu wygrać wybory, Partia Pracy była zmuszona przyznać sporo racji rozłamowcom z lat 80-tych i zmienić swój program, odchodząc od wielu elementów lewicowych na rzecz znacznie większej akceptacji wolnego rynku i reform wprowadzonych przez Thatcher. Wraz z wyborem Tony’ego Blaira na lidera partii w roku 1994 następowało opracowywanie nowego programu, którego hasłem było nastanie tzw. „New Labour”. W programie partii zmieniono tzw. Klauzulę IV, której pierwotna wersja zakładała powszechną nacjonalizację przemysłu.

Efekt? Wygrane przez Partię Pracy wybory w latach 1997, 2001 i 2005. Istnienie Liberalnych Demokratów, jakkolwiek nadal pozbawionych znaczącej reprezentacji, w istocie zmieniło jedną z głównych partii, która – dla celów przejęcia bardziej centrowego elektoratu – została zmuszona do odejścia od lewej ściany. Zauważyła to również Margaret Thatcher w swym ostatnim znaczącym publicznym wystąpieniu (w czasie kampanii wyborczej Konserwatystów przed wyborami w 2001 r.), gdzie stwierdziła, iż Konserwatystom udała się duża sztuka – tj. doprowadzili do tego, że ich przeciwnicy ulegli przemianie.

Podobną przemianę musieli przejść także Konserwatyści, aby powrócić do władzy. W ich przypadku, oznaczało to z jednej strony akceptację wielu rozwiązań socjaldemokratycznych (tak, jak Partia Pracy była zmuszona zaakceptować wcześniej wiele rozwiązań wolnorynkowych, aby ponownie przekonać do siebie wyborców), z drugiej zaś, politykę bardziej eurosceptyczną (blokującą UKIP). Gdy w 2005 r. czytałem o wyborze Camerona na lidera Partii Konserwatywnej, prasa brytyjska nadała mu przydomek „Tory Blair” (czyli z jednej strony Torys, a z drugiej produkt „blairopodobny”). Pokazywało to, że Konserwatyści rozpoczynają swój marsz w kierunku centrum. Efekt? Wygrane w 2010 r. (choć jeszcze bez większości) oraz 2015 r.

Obecna Partia Pracy znów zaczęła skręcać w lewo, co właśnie kosztowało ją przegraną w wyborach. Gdyby jednak była w stanie dogadać się jeszcze przed wyborami z Liberalnymi Demokratami oraz Zielonymi, to byłaby w stanie wygrać. Na razie jednak wszystkie te partie uważają, że zbyt wiele je dzieli i podbierają sobie wzajemnie elektorat. W efekcie, korzystają na tym Konserwatyści. Gdzie dwóch się bije... itd.

 

W JOW-ach mniejsze partie nie mają swojej reprezentacji. Jednakże ich istnienie wywiera presję na dwie duże partie, zagrożone rozproszeniem głosów i przegraniem wyborów. Duża partia, ignorująca istnienie mniejszych partii i niepróbująca przejąć ich elektoratu, skazana będzie na niepowodzenie. Musi się więc zmienić. W efekcie otrzymujemy wolnorynkowych socjalistów czy konserwatystów wprowadzających „małżeństwa homoseksualne”. A elektorat mniejszych partii, choć być może pozbawiony „własnego” posła, dostaje w niemałym stopniu to, czego chciał. Tyle, że nie od „swojej” partii czy „swojego” posła, ale od jednej z dwóch głównych partii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka