Okazało się, że tylko jeden człowiek byłby teoretycznie w stanie wyprzeć Tuska z roli przywódcy narodu. Eee... Kraju. Przywódcy? Toż to kpina, nie przywódca.
Nie pojawił się nikt, na tyle mocny, charyzmatyczny, cierpliwy, wyrazisty, inteligentny, poważny, kto mógłby tego Nikt-Człowieka zastąpić, któremu na dłuższą metę zaufałoby chociaż te 51% głosujących, no bo nie narodu, którego połowa tylko utyskuje, a nie głosuje (jak ja).
Byłby. Bo parę lat temu było to możliwe, teraz już nie.
Jarosławowi Kaczyńskiemu zabrakło tylko po odrobinie z każdej z wymienionych cech, żeby poprowadzić Polskę w dobrym kierunku. Ludzi, którzy mu pomagali w pracy do osiągnięcia tej roli usunął, a oni sami nie są w stanie utworzyć alternatywy; rozpadają się, dyskredytują, tracą rozeznanie, gubią się, rozpływają.
Musimy pogodzić się z tym, że Kaczyński już się skończył. Teraz należy pomyśleć CO DALEJ?
Mnie do głowy nic nie przychodzi.
Piękna katastrofa się nam szykuje i tyle.
Chyba już jest.