Czy jest możliwe, żeby prezydent Stanów Zjednoczonych przez pomyłkę powiedział o niemieckich obozach koncentracyjnych zamiast nazistowskich? Czy zdarzyło się, żeby kiedykolwiek na wysokich szczeblach politycznych ktoś pomyłkowo nazwał obozy niemieckimi?
No chyba nie. A „polskimi” się zdarzało.
To zaniedbanie, oczywiście zaniedbanie, a nie celowe stwierdzenie (bo to byłby kompletny absurd), może wynikać jedynie z braku szacunku do Polski; to tak mało ważny kraj, że właściwie jest to bardziej kraina geograficzna, trochę przez jakieś ludziki zamieszkana, ale ledwie dostrzegalna jako polityczny partner – phi tam partner; daleka, prawie bezludna prowincja, gdzie jakaś imitacja życia może sobie tam funkcjonuje. Coś jak Mandżuria.
Być może mieszkańcy tej krainy mają jakieś swoje sprawy, coś tam się krzątają, może kichają, albo klaszczą. Kogo to obchodzi? Że się oburzyli bo ktoś coś chlapnął niechcący o polskich obozach? No to się powie, że pomyłka przecież, za co tu przepraszać? Jakiś referent skrobnie liścik do ichniego kierownika. Prezydent? Tak sobie nazwali? Jak u nas? Niech mu będzie. Do prezydenta. Się wytłumaczy, żeby do siebie nie brali. Zresztą oni już pisali, że się nie gniewają.
Cool.
