Wiktor Świetlik Wiktor Świetlik
4280
BLOG

Arcybolesne i arcybanalne

Wiktor Świetlik Wiktor Świetlik Polityka Obserwuj notkę 26
Rzadko piszę o śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej, bo jest kilka osób, które śledzą je dużo dokładniej i napisały wszystko co mógłbym napisać (przede wszystkim Łukasz Warzecha), ale w całej sprawie raportu MAK uderza mnie jeden podstawowy błąd strony polskiej, któremu nie poświęca się zbyt wiele miejsca. To nie błąd merytoryczny dotyczący któregoś z konkretnych działań w śledztwie, a metodologiczny – leżący u samych podstaw. Zaczęliśmy grać według reguł dających niewielkie szanse na poznanie prawdy, bo ostateczny wynik śledztwa miał być de facto efektem działań dyplomatycznych, a nie ustalania faktów i związków pomiędzy nimi. 
Dla każdego kto choć w miarę uważnie obserwuje historię dojścia do władzy Putina, jego rządów, a także pobieżnie prześledzi losy instytucji o nazwie MAK powinna być jasna jedna sprawa: to co zostanie ogłoszone jako raport ze śledztwa nie będzie efektem realnego śledztwa, a decyzji politycznej i pewnej strategii politycznej i dyplomatycznej. Jest to typowy element współczesnej polityki rosyjskiej czerpiący jeszcze z opisywanej przez De Custine czy Pipesa tradycji samodzierżawców, którzy w oczach swoich poddanych określali co jest prawdą, a co nie, co jest prawne, a co nie i tak dalej – pełnili rolę demiurgów rysujących porządek i obraz świata, w który ich poddani byli zobowiązani wierzyć, co zresztą czynili.
Tak więc MAK ogłosił raport taki, jaki w opinii ludzi władających Rosją jest najbardziej potrzebny z ich politycznego punktu widzenia. I dotąd nic mnie nie dziwi. Problem zaczyna się dalej raz z reakcją polskich polityków, ale też większości komentatorów. Najczęściej formułowane zarzuty są takie, że Rosjanie zawarli w raporcie treści wygodne dla siebie (wina załogi i pasażerów), a nie uwzględnili treści niewygodnych (czyli winy wieży, rozlokowanie radiolatarni itd.). A więc – zdaniem jednych - gdyby teraz MAK dorzucił kilka zdań o współwinie rosyjskiej sprawa byłaby załatwiona. Zdaniem drugich załatwiona byłaby gdyby Rosjanie uznali wyłącznie swoją winę. Zdaniem trzecich, np. Lecha Wałęsy – załatwiona jest już teraz, bo pośrednio obarcza winą znienawidzonego Lecha Kaczyńskiego.
Tak naprawdę można odnieść wrażenie, że wszystkie strony, chcąc nie chcąc, przyjęły logikę wedle której problem powinien zostać rozwiązany na drodze dyplomatycznej negocjacji – tak jak podział spornego terytorium, udziałów w spółce, rozlokowanie rakiet albo rozkład głosów w jakiejś międzynarodowej radzie. Ma to się odbywać na zasadzie: chcemy, żeby Rosjanie uznali więcej wygodnych dla nas „faktów”, a przestali uznawać mniej wygodnych dla nich. Moim zdaniem takie podejście było widoczne w konferencji premiera Tuska. Można teraz sobie nawet wyobrazić pewnego rodzaju targ, wymianę na zasadzie: wy – po ponownym „badaniu” - zrezygnujecie z zarzutów wobec generała Błasika, my zrezygnujemy z kwestii radiolatarni.
Efekt takich targów i negocjacji może być fałszywy i prawdziwy, bo z fałszywych przesłanek może czasem - choć rzadko - wynikać prawda. Problem w tym, że jest to wtedy prawda niewiarygodna, przypadkowa, bezwartościowa jako prawda. Z faktu, że Rosjanie uzupełnią raport o to, co my byśmy chcieli by do niego włożono, nie wynika że raport będzie prawdziwszy. Prawdziwszy byłby, gdyby był autentycznym śledztwem, ustalaniem prawdy bez względu na okoliczności dyplomatyczne, polityczne.  Na bycie takim nie ma szans ze względu na sam charakter państwa rosyjskiego.
Co więc powinna zrobić strona polska? Sądzę, że najuczciwszym byłoby stwierdzenie, że ze względu na okoliczności polityczne, czyli system i sposób sprawowania władzy w Rosji, prawda o katastrofie smoleńskiej jest niemożliwa do ustalenia przez rosyjskich śledczych. Zresztą prawdopodobne, że gdyby nie ten system i sposób zarządzania, to pasażerowie prezydenckiego samolotu wciąż by żyli.  
    
   
        
 
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka