Une brebis/Druga Płeć
Une brebis/Druga Płeć
Druga Płeć Druga Płeć
1528
BLOG

Sernik dla leniwych z Noblem w tle

Druga Płeć Druga Płeć Kultura Obserwuj notkę 8


 

Grecy przywieźli na Korsykę owce, drzewa oliwne i winorośle, Saraceni kozy. Brocciu zrodził się gdzieś po drodze. Raz z koziego, raz z owczego mleka. A ściślej rzecz ujmując z bogatej w białko i inne składniki odżywcze serwatki, stanowiącej „odpad” przy produkcji sera.

Brocciu jest świeżym, miękkim serem przypominającym włoską ricottę. Stanowi wyjątek we francuskiej gastronomii, gdyż jako jedyny ser powstający z serwatki właśnie jest chroniony przez AOC, które otrzymał w 1988 roku.

AOC (Appellation d'origine contrôlée) stanowi oficjalny certyfikat jakości chroniący dany produkt pochodzący ze ściśle określonej krainy geograficznej. Jest gwarancją pochodzenia i specyficznego sposobu produkcji pewnych tradycyjnych artykułów żywnościowych takich jak wina, sery czy mięso, ale również warzywa, owoce, masło, oliwa i miód. AOC nadaje produktom kulturowej tożsamości i chroni je przed ewentualnymi nadużyciami i podróbkami.

Brocciu je się na ciepło lub zimno, najczęściej w przeciągu dwóch do pięciu dni od wyprodukowania go. Doskonały na śniadanie z konfiturą lub z solą i pieprzem. Czasem z odrobiną miejscowej wódki (Marc de Corse). Faszeruje się nim omlety i wielkie makaronowe rurki cannelloni. Na deser, z jajkami, cukrem i skórką z cytryny, przyrządza się z niego słynny fiadone, cudownie miękkie, łagodne i przyjemne w smaku ciasto.

Zdarza się również, że odsączony z wody i posolony dojrzewa przez co najmniej dwa tygodnie. Jest wtedy miękki i łagodny i skutecznie uwodzi wszystkie podniebienia.

Wczoraj kupiłam na targu koszyk brocciu.

Dla Antka – oliwki.

W domu zrobiłam z brocciu fiadone, czyli sernik dla leniwych, jak lubię go nazywać. A Antek zagryzał oliwki paluszkami krabowymi.

250 gram brocciu owinęłam w gazę i włożyłam do durszlaka, by odcedzić nadmiar wody. Obrałam długą na jakieś osiem centymetrów skórkę z cytryny, którą następnie wrzuciłam na trzy minuty do gotującej się wody. Następnie pokroiłam ją drobniutko. Ubiłam do białości 3 żółtka ze 100 gramami cukru. Dodałam odcedzony brocciu i skórkę z cytryny. Wymieszałam wszystko na gładką masę. Ubiłam 3 białka ze szczyptą soli na sztywną pianę i połączyłam delikatnie z masą serową. Tak przygotowaną masę na fiadone wlałam do wysmarowanej masłem małej formy (na cztery porcje).

Potem Antek zjadł kalafiora ugotowanego na parze i świeżutkie pyszne truskawki. Odurzony słodkim zapachem kwitnących oleandrów usnął na wywietrzonej pościeli rozrzuciwszy szeroko gołe rączki i nóżki w geście poczucia totalnego bezpieczeństwa. A ja wstawiłam mój sernik do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i zatopiłam się w lekturze książki Johna Maxwella Coetzee pt. Lato (Summertime), we Francji wydanej pod tytułem L'été de la vie.

Coetzee kreśli w niej przejmujący autoportret o wyjątkowej intensywności.

Niezwykłe.

Wielkie.

Od pierwszych stron ton Lata zostaje nadany i konsekwentnie utrzymany jest przez całą powieść. Mamy tu do czynienia z najbardziej surową i cierpką autokrytyką. Chyba że uznamy bezwzględne i uparte samo-oczernianie się za zakamuflowaną formę narcyzmu.

Lato ukazuje masochizm autora o wyjątkowym nasileniu.

I nic do końca Lata nie zakłóca tego bezwzględnego znęcania się nad sobą.

Nie pierwszy już raz J. M. Coetzee wymusza też nieszczery śmiech obrońców praw człowieka mało poprawnym apartheidem, który oczywiście należy odczytywać we właściwym kontekście.

Lato to gorzki portret Afryki i równie złośliwy portret autora (?) malujący jego domniemaną przeszłość, w której nigdy nie stara się być miłym i sympatycznym człowiekiem.

Jest to również wielka powieść teoretyczna o podstawach autobiografii.

Z każdą kolejną stroną Coetzee wydaje się mieć coraz większą satysfakcję z rozważań nad „przepisywaniem” rzeczywistości. Udziela też wskazówek do interpretacji każdego z wywiadów, każdego tak innego w swej formie, ale zgodnych co do bezduszności autora, o którym mowa.

Coetzee wkłada przesłanie swojej książki w usta jednej ze swoich postaci mówiąc, że to, co tu opisuje, nie jest może prawdą, w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale możemy być pewni, że wszystko zostało opisane w duchu prawdy. Do czytelnika należy decyzja czy i gdzie mu uwierzy lub nie.

Po mniej więcej 30 minutach tej pasjonującej lektury musiałam przerwać, by wyjąć mój fiadone z piekarnika. Zostawiłam go w formie do wystygnięcia i wróciłam do Coetzee...

Wieczorem, przed podaniem sernika, polałam go kieliszkiem korsykańskiego likieru z mirty.

Potem skończyłam czytać Lato.

Teraz mogę tylko potwierdzić, obydwoje, zarówno Coetzee, jak i fiadone, są absolutnie wyśmienici.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura