Kuchennik Kuchennik
788
BLOG

Nie wiedziałam, że byłam słoikiem (słoiczką?)!

Kuchennik Kuchennik Rozmaitości Obserwuj notkę 12

 W ostatnim numerze "Do rzeczy" dowiedziałam się od Pana Semki, że młodzi ludzie, którzy z rodzinnych stron przywożą wiktuały, nazywani są "słoikami". Przysięgam, że nie miałam o tym pojęcia! Całe życie przeżyłam i byłam ciemna jak tabaka w rogu ... Zupełnie jak pan Jourdain, który nie wiedział, że cały czas mówił prozą ;-D

A przecież - ja sama kiedyś byłam słoikiem ... tyle, że wtedy się tak nie mówiło. Zaopatrzenie w sklepach było takie, że również większość "miastowych", jeśli tylko miała szczęście mieć rodzinę na wsi, przywoziła stamtąd, co się tylko dało. Co dopiero ci, którzy autentycznie pochodzili ze wsi, jak na przykład ja. W dodatku - był to jeden ze sposobów, w jaki można było zabłysnąć przed koleżeństwem. Ja pod tym względem miałam cudownie, bo rodzice nie dość, że mieszkali na wsi, to jeszcze potrafili i lubili gotować. 

Muszę przyznać, że w dniu powrotu z domu czułam się niezwykle atrakcyjną istotą .... Zwyczaj był taki, że umęczony podróżą delikwent zostawiał bagaże i szedł się "odświeżyć", a w tym czasie współlokatorzy robili "rewizję". Wiadomo było, że ja nie jadam (podobno nieziemsko pysznych) biszkoptów, więc caistem dzielono się beze mne.

Pyszne były też kiełbasy, które robił mój tata (syn masarza, który swoje wyroby sprzedawał na Litwę! a to już dostatecznie świadczyło o jego kunszcie) oraz inne wędzonki, oraz właśnie przetwory w słoikach.

Z tym, że ja te "wędliny" słoikowe robię do dziś - trochę pewnie z oszczędności, trochę z sentymentu, a przede wszystkim - wtedy naprawdę wiem, co jem.

Szalonym powodzeniem cieszył się zawsze "słoikowy boczek" - i tak mu to zostało do dziś. Nadal, gdy komuś sprezentuję słoiczki różnych przetworów własnej roboty, czuję, że moja wartość rynkowa znacznie wzrosła ;-0

Boczek słoikowy:

Chudy surowy boczek kroimy w niezbyt grube plastry. W dużym naczyniu oprószamy je solą, pieprzem, czosnkiem (polecam suszony, nie świeży), majerankiem i co tam komu w duszy zagra, ALE Z UMIAREM - jakoś tak jest, że domowe wędliny nie lubią i nie tolerują nadmiaru przypraw. Mieszamy plastry boczku dokładnie z przyprawami, dajemy im odpocząć kilka godzin, po czym układamy, w miarę szczelnie (ale nie ugniatając!)  w małych słoikach - pojemności 200 - 300 ml. Do każdego nalewamy łyżkę lub dwie wody, zakręcamy słoki (oczywiście słoiki i przykrywki mają być szczelne, umyte i wyparzone!). Szeroki gar wykładamy ściereczką, układamy słoiki tak, żeby się nie stykały, po czym zalewamy zimną wodą - kilka centrymetrów poniżej przykrywki. Garnek przykrywamy, wodę doprowadzamy do wrzenia, po czym zmniejszamy ogień tak, tak do rosołu - woda ma tylko "pyrkotać". Gotujemy 45 minut i zostawiamy do ostudzenia. Pojutrze czynność powtarzamy.

Zawartość otwieramy nie wcześniej, niż po upływie dwóch tygodni - mięso musi "dojrzeć".

Jeśli ktoś woli, może wykorzystać boczek tłusty - wyjdzie wtedy rodzaj smalcu.

P.s. Nie dość, że rzecz jest wielce smakowita, to w dodatku - na pewno o niebo zdrowsza od hipermarketowyxh kiełbas czy konserw ...

Kuchennik
O mnie Kuchennik

Jestem skromna, zdolna i pełna poświęcenia.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości