Listki
Jak płomienie
Gdzież im na wojnę
Drżą
Gdy żar-ptak większy od innych
A nam zostały
oczy ślepe we mgle
nozdrza pełne popiołu
usta pełne grzęzawiska
Pięści w stal ściśnięte
Bezradne
Wobec niewinności listków
Kto śmiałby wątpić w ich bezbronność
Neutralność
Samożywność wręcz bo chlorofil
Życzliwość nawet
Bo jesienią otulą
Czarną ranę złotym kobiercem
Jakby jej nigdy nie było