Tomasz Czarnoruski Tomasz Czarnoruski
465
BLOG

W poszukiwaniu Białej Rusi (1)

Tomasz Czarnoruski Tomasz Czarnoruski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Czy można nic nie wiedzieć o rzece na Białej Rusi, która przed wojną na całej swej długości płynęła w Polsce, przemierza co najmniej 3 geograficzne krainy i ma grubo ponad 300 km długości? Można - przed wyjazdem o Szczarze nie słyszałem właściwie nic. No może niezupełnie. Wcześniej przeczytałem przedwojenną relację z podróży kajakiem z Pińska do Augustowa (tak, tak, takie trasy drzewiej w Polszcze bywały…), której część przebiegła Szczarą.

Szczara jest piękna (chociaż swoje piękno odkrywała przed nami stopniowo…). Dobrze to ujął jeden z wynurzających się z wody młodocianych nurków, który podobno zakrzyknął: „Ja ljubliu Szczaru!”, co odpowiednio zaakcentowane na ostatnich sylabach zabrzmiało pięknym rymem. Tak - już pewnie niektórzy z Was zwrócili uwagę, że słowa te zostały wypowiedziane w języku rosyjskim. I nie jest to zaskoczeniem dla kogoś, kto wraca z Białorusi. Było zaś zaskoczeniem dla mnie, który chciał na Białorusi zmierzyć się z językiem… białoruskim. Zmierzyć się w oparciu o umiarkowanie bogaty zasób słownictwa naszego rodzimego dialektu, zwanego u nas tak po prostu…. językiem prostym. Po prostu się nie dało… Ale o tym dalej.
Przejeżdżamy granicę i tuż za nią wymieniamy „diengi”, a bynajmniej nie „hroszy”… Przelicznik jest prosty – w zaokrągleniu jeden złoty, to tysiąc rubli. Trzymając w ręku kilkaset tysięcy, od razu poczuliśmy się lepiej…
Autobus kieruje się w stronę Polesia. Droga – bardzo dobra. Generalnie wszystkie ważniejsze drogi, którymi jechaliśmy są dobrze utrzymane – brak kolein, wymalowane pasy, również wyznaczone pasy do skrętów. Ponadto szeroko wykoszone pobocza…
Wjeżdżamy na Polesie. Trochę mityczna dla nas kraina, o której wiele się słyszało… Próbuję odtworzyć w pamięci chociaż melodię pieśni „Polesia czar…”. Słabo mi z tym idzie.
Bagna północnego Polesia już dawno osuszone, a właściwie - podsuszone. Widać gigantyczny wysiłek sowieckiego molocha. Przejeżdżamy przez liczne kanały melioracyjne, których szerokość – tak na oko – dochodzi do 6-7 metrów! Te kanały wyglądają prawie jak rzeki… Skutki osuszenia nie wydają się jednoznaczne. Część ziem zamieniono na pola i pastwiska, część zdaje się, że pozostaje czymś pośrednim między łąką, a bagnem, czyli raczej nieużytkiem…
Startujemy z Załuża, na północnym Polesiu. Niewielka wieś nad  Szczarą. Nazwa rzeki ciągle niewiele nam mówi. Za 10 dni będziemy z nią zaprzyjaźnieni i raczej z żalem ją opuścimy rzucając nasze wątłe łupinki w poważny nurt Niemna…. Ale o tym później…. Szczara początki swe bierze z Wyżyny Nowogródzkiej, by następnie śmiałym skokiem na południe dotrzeć do Polesia. Ale Polesie jest tylko krótkim etapem w jej długiej i krętej drodze na… północ. Szczara zahacza jedynie o północne obszary Polesia, by następnie szerokim łukiem zawrócić ku północy. Tam - gdzieś na wschód od Wołkowyska i na południowy wschód od Grodna - wpada do majestatycznego Niemna. Ale spokojnie, gdyż to nastąpi dopiero za jakiś czas…
W Załużu wodujemy kajaki. Obok, przy szczątkach starej zapory, kąpią się dzieci. Uważnie się przysłuchuję rozmowom lecz nie słyszę słów białoruskich…. Wszystkie dzieci mówią po rosyjsku…
Pierwsze dwa dni, to Polesie. Bagnista dolina Szczary. Wokół szuwary i trzciny wysokie na 3-4 metry. Co raz otwiera się gardziel łącząca rzekę z zarośniętym bagnem lub starorzeczem… Zakręt, ściana szuwarów, znów zakręt. Raz w lewo raz w prawo. Poza szuwarami i oknami z widokiem na bagno, nie widać nic. Ciągle to samo. Monotonia z czasem zaczyna doskwierać wszystkim. To dla nas prawdziwy etap prawdy, szczególnie, że ręce jeszcze nie przystosowane do wiosła…. Niestety, nie mamy wyboru i musimy płynąć naprzód. Najbliższe suche miejsce, takie, gdzie można rozbić obóz, jest na 20 kilometrze…
(tu koniecznie trzeba zrobić dygresję na temat białoruskich kilometrów)
białoruskie kilometry
Płyniemy według białoruskich map, ale kierownictwo posiłkuje się zaawansowanym technologicznie sprzętem w postaci urządzenia GPS. Z każdym dniem uwidacznia się rozbieżność między odległościami wskazywanymi przez mapę i przez GPS. Dochodzimy do wniosku, że mapa wyskalowana jest w… białoruskich kilometrach. Białoruski kilometr jest, według naszych szacunków, dłuższy o jakieś 20%...
Niestety, zanim dopłyniemy do tego suchego, z każdą mijającą godziną bardziej mitycznego miejsca, zacznie się ściemniać. Już jesteśmy blisko, już pojawiają się pierwsze kanały rozpoznawalne na mapie. Jesteśmy zdaje się, że tuż obok Jeziora Wygonowskiego, krok dalej znajduje się słynny Kanał Ogińskiego prowadzący na tym odcinku ze Szczary do Jeziora.. Jest! Jest suche miejsce tuż przy rozwalonej tamie, między rzeką i szerokim kanałem. Suche, ale… bardzo niewygodne i porośnięte wysoką trawą, krzakami i powojami. Nie jesteśmy zadowoleni. To miejsce jest fatalne i niektórym przypomina… kartoflisko. Zaciskamy zęby, wciągamy na stromy brzeg kajaki  i rozstawiamy namioty. Wokół każdego z nas gromadzi się brzęcząca chmurka. To turystyczna atrakcja regionu - białoruskie komary…
białoruskie komary:
Sasza twierdzi, że „polskie” środki (Off) nie wzruszają białoruskich komarów. Ma rację. Poza tym te cholery są (w przeciwieństwie do białoruskich kilometrów) jakby mniejsze, za to bardziej zjadliwe. Mordujemy je dziesiątkami, mordujemy bez litości…  
Pierwszy dzień na spływach często jest trudny. Trzeba go przeczekać. Po prostu…
Niektórzy w poszukiwaniu lepszego miejsca popłynęli trochę dalej. Już jutro okaże się, że trafili na właściwe miejsce planowanego postoju. Miejsce oznaczone, wykoszone, z wiatami, ławeczkami, toaletami… Tuż za zakrętem, dosłownie kilkadziesiąt uderzeń wiosłem dalej, z lewej strony otwierały się kolejne kanały prowadzące w stronę Jeziora Wygonowskiego. Pierwszy z nich, to według mapy - słynny Kanał Ogińskiego i to tam powinniśmy byli wpłynąć….
Aż dziw bierze, jak ten Ogiński mógł wpaść na pomysł, aby w połowie XVIII stulecia ruszyć z drewnianymi zapewne łopatami na bezkresne bagna Polesia. Nie dość, że na taki pomysł wpadł, to jeszcze go zrealizował, wydając na inwestycję jakąś trudną do wyobrażenia kasę. A to swoją drogą rzuca trochę inne światło na tę chylącą się ku upadkowi nieszczęsną Pierwszą Rzeczpospolitą…
Kanał robi wrażenie do dziś. Ci, którzy przyjrzeli mu się dokładniej mówią, że ma podsypane obsadzone drzewami brzegi, wzdłuż kanału wytyczona droga itp., itd. Co prawda urządzenia śluzowe są zdewastowane, ale można sobie wyobrazić, jak to przedsięwzięcie kiedyś działało...
Kanał Ogińskiego
Kanał zbudowany przez polskiego magnata, właściciela m.in. miasta Słonim w drugiej połowie XVIII wieku. Kanał łączył rzekę Szczarę (dopływ Niemna) z rzeką Jasiołdą (dopływ Prypeci, dopływ Dniepru). Czyli w zasadzie łączył Bałtyk z Morzem Czarnym…
A Jezioro Wygonowskie, które od Szczary odległe jest o jakieś 2 białoruskie kilometry, wygląda momentami jak morze, gdyż przy silniejszym wietrze i gorszej pogodzie, nie widać drugiego brzegu.
I jeszcze jedno – według naszych informacji – jesteśmy pierwszym spływem, który po drugiej wojnie przepłynął górnym odcinkiem Szczary, tym leżącym powyżej Kanału Ogińskiego…
Kolejny dzień, to kolejne kilometry pokonywane w wysokich szuwarach. Żegnamy się z naszym przypadkowym dosyć obozowiskiem, by za chwilę po lewej stronie ujrzeć główne ujście kanału Ogińskiego. Gdybyśmy przenieśli się w czasie o kilkadziesiąt lat wstecz, moglibyśmy ujrzeć wpływający z kanału na Szczarę samotny kajak podróżnika… Wsłuchajmy się przez moment w jego relację:
„… i oto przyjmuje nas wyraźnym nurtem płynąca zbawienna Szczara.
Szarpnęła łodzią, która z zadowoleniem pruje nurty silnie meandrującej rzeki. Z pełną satysfakcją składamy wiosła, dając się lekko i wolno ponosić prądowi. Początkowo (…) widok zakrywają wysokie szuwary. Wciąż jeszcze otoczeni bagnami tej północnej strefy Polesia zaczynamy powoli żegnać się z tą krainą, która tyle oryginalnych otworzyła przed nami obrazów, której tyle wrażeń głęboko przeżytych mieliśmy do zawdzięczenia.
Nie przesadzę, jeżeli powiem, że w ciągu tych kilku dni zżyliśmy się z Polesiem, z jego uroczą ciszą, w której kajakowiec znajduje pełnię przeżywanych myśli, nie skłamię, jeżeli wyznam, że było nam żal trochę, iż oto Szczara szybciej nas stąd wyniesie, niż tego może pragnęliśmy.” (Adam Schmuck, Z Pińska do Augustowa kajakiem)
 Rzeka stopniowo kieruje się ku północy. Wypływamy z krainy bagien. Pierwsze suche miejsce wybieramy na obozowisko. Brzuch kajaka szoruje o piasek i już za chwilę możemy rozprostować nogi.
Miejsce to rozległa, niezalesiona wydma – dawny ostrów otoczony płaskim, najwyraźniej osuszonym terenem. W oddali widoczne dachy zabudowań. Tu gdzie przystajemy jest tutejsze kąpielisko, na brzegu jest parę osób... Jedno pojedyncze drzewo, wokół rozległa, sucha łąka idealna na rozbicie namiotów, tuż dalej – kopice siana…
Gospodarz przyjechał wozem po siano. Na wozie gromadka dzieci. Podchodzą bliżej i zawiązuje się rozmowa. Pyta - skąd jesteśmy, skąd płyniemy? Mówi po rosyjsku, lecz z pewnymi lokalnymi naleciałościami. Ciekaw jestem, czy przed wojną panował tu dialekt białoruski, czy ukraiński? Z tego co wiem, dialekt poleski był bliższy ukraińskiemu…
Gospodarz sam proponuje, że przywiezie nam drzewo na ognisko (słabo tu z drzewami…). Prosimy go również o przywiezienie wody. Cała rodzinka chętnie zabiera nasze puste baniaki…
Wieczorem planowaliśmy ognisko, jednak zaczęła nadciągać burza. Szybko zaczęło się ściemniać. Grzmoty i błyski praktycznie wokół nas… Tuż przed burzą pojawił się nasz znajomy gospodarz z drewnem i z wodą. Ktoś w zamian podarował paczkę papierosów… Ogniska już nie zrobiliśmy lecz cenne polana zabraliśmy ze sobą. Były z tego jeszcze 2-3 kolejne ogniska…
Obok namiotu wystawiamy niewielki maszt wystrugany z patyka, na nim zawieszamy naszą biało-czerwoną flagę. Nie wszystkim kolegom to się podoba, ale kierownictwo jest za. Od dziś polska flaga będzie na maszt wciągana codziennie…
Ogniska nie było. Była za to burza z huraganowym wiatrem. Zrywało nam zamocowania namiotów. Namiotem szarpało w każdą stronę, elastyczne maszty przyginało prawie do ziemi… Ratowaliśmy sytuację zalewani strugami deszczu. Raz po raz wokół robiło się jasno od błyskawic po których odliczaliśmy sekundy do grzmotu. Było blisko, nawałnica przetaczała się nad nami… U nas starzy by powiedzieli: „Amałanka harechi palić”… czyli coś jakby „błyskawica pali orzechy”…
Mieliśmy szczęście, że nocowaliśmy na otwartym terenie. Siła wiatru była tego dnia ogromna – w sąsiedztwie runęły dziesiątki drzew…  Skutki burzy zobaczymy już za dnia - na naszej dalszej trasie…

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości