tristan152 tristan152
759
BLOG

Dlaczego homoseksualizm to zło?

tristan152 tristan152 Rozmaitości Obserwuj notkę 2

 Poniższy teks nie jest mój. Pochodzi ze strony katolik.us. Myślę że warto go przeczytać. Autor, posługując się argumentami pomijającymi oficjalną naukę Kościoła, stara się udowodnić że homoseksualizm jest złem.

Otrzymałem ostatnio ciekawe pytanie, na które postaram się teraz odpowiedzieć. Misha wpisał mi się do księgi gości, gdzie między innymi pyta:

Jedna rzecz mnie zastanawia - dlaczego uważasz że homoseksualizm to zło? Dobrze wiem, że w odpowiedzi możesz przytoczyć mi dziesiątki cytatów z Biblii ale rozważmy może sprawę od strony czysto świeckiej. Zło jest zaprzeczeniem dobra - co do tego się chyba zgadzamy.
Zło nie jest samoistne - potrzebuje wykonawcy i obiektu
(czasami może to być jedna osoba jak np. przy samookaleczaniu). W odniesieniu do homoseksualistów - jeśli oni są wykonawcami zła to kto jest obiektem. W jaki sposób praktyki homoseksualne stanowią zaprzeczenie dobra.

Właśnie. Czy pomijając to, czego uczy Biblia, możemy stwierdzić, że homoseksualizm jest złem? Od razu nasuwa się inne pytanie: Co jest złem? Co to jest „zło"?. Misha pisze, że „zło jest zaprzeczeniem dobra”. Wspaniale. Mógłbym się zgodzić z tą definicją, ale ona nam niczego nie wyjaśnia. Sprowadza tylko problem do innego poziomu. Bo czym w takim razie jest „dobro”? Czy jest to jakaś wartość obiektywna, czy też nasze subiektywne odczucie? Czy jest to coś, co „czujemy”, co powoduje nasze dobre samopoczucie, czy coś, co jest rzeczą pożyteczną dla dobra ogółu, mimo, że mnie, konkretnej osobie, daje uczucie bólu?

Przypatrzmy się na przykład podatkom. Są dobre, czy złe? Nie mówię tu o jakiś ekscesach parlamentarzystów, którzy chcą „zapodatkować” obywateli na śmierć. Mówię o normalnych podatkach, koniecznych dla prawidłowego funkcjonowania państwa. Wiemy, że żadne państwo nie może funkcjonować bez policji, wojska, służby zdrowia, szkolnictwa itp. Właśnie te działania państwa muszą być finansowane przez podatki obywateli. Więc musimy się zgodzić, że podatki są jakimś dobrem, albo środkiem do osiągnięcia dobra. Natomiast płacenie podatków nie jest na pewno żadną przyjemnością i każdy „normalny” obywatel robi wszystko, co może, żeby, w ramach istniejących przepisów i norm, zapłacić ich jak najmniej.

Podatki to przykład z dziedziny ekonomii, funkcjonowania społeczeństw i to przykład dość prosty. Trochę się sprawy komplikują, gdy mamy do czynienia ze sferą moralności. Moralność już bezpośrednio zaczyna dotykać „sacrum”, naszych wierzeń. Jak ocenić, czy jest coś moralne? Znowu uczucia nie podpowiadają nam odpowiedzi, bo na przykład podczas okupacji aresztowani więźniowie cierpieli w niesamowity sposób, torturowani w kazamatach nazistowskich okupantów. Zgadzamy się chyba wszyscy, że ci, którzy wytrzymali tortury i nie wydali towarzyszy, byli bohaterami, że ich czyny były moralnie, obiektywnie dobre. Ale trudno ich uczucia nazwać dobrymi, w tym sensie, w jakim mówimy: „Ja czuję się dobrze, mam dobre samopoczucie”. Mieli oni na pewno wspaniałą satysfakcję, gdy udało im się uchronić przyjaciół przed wydaniem ich oprawcom, ale ta satysfakcja wynikała z czegoś głębszego, niż zwykłe „odczucia”.

Te przykłady pokazują nam, że jest coś w nas, w człowieku, co powoduje czasami, że robimy coś, co jest „dobre”, nawet, jak jest to bolesne, co wymaga od nas poświęceń, a czasem nawet oddania tego, co mamy najwartościowsze, naszego życia. I nie jest to związane wcale z ustawodawstwem, z religią, czy wierzeniami. Gdy przyszedł czas rozliczania nazistów w Norymberdze za ich zbrodnie, sądzono ich według prawa naturalnego. Sąd uznał, że są pewne prawa, które człowiek posiada w sposób naturalny i naziści je naruszyli. Nie miało to znaczenia, że działali oni zgodnie z niemieckim ustawodawstwem, że nie naruszali żadnych przepisów obowiązujących w ich kraju. Co więcej, nie było żadnym argumentem dla sądu to, że gdyby odmówili wykonywania swych czynności, zapłaciliby za to nawet najwyższą karę. Prawa naturalne są, według tego sądu, ważniejsze, bo są obiektywne. Żadne ustawodawstwo, żadne przepisy poszczególnych krajów nie mogą tego zmienić, bo nie rządy nam te prawa dały. Są one nam dane od Boga, lub „przez naturę”, jak wolisz takie podejście.

W moich argumentach na to, że Bóg istnieje jest dość przykładów na to, że sam fakt, że odczuwamy, że coś jest „dobre” i „złe”, wskazuje na to, że Bóg musi istnieć. Założyciele Stanów Zjednoczonych w dokumencie znanym jako „Deklaracja Niepodległości” powiedzieli: „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi życie, wolność i swoboda ubiegania się o szczęście…”

Oczywiście nawet ta deklaracja niewiele nas posuwa do przodu, bo wracamy do tego samego problemu: Co to jest prawdziwa wolność i czym jest szczęście? Gdzie jest pociąg bardziej wolny: na torach, czy jak z nich wyleci? A rybka? W akwarium, czy jak z niego wyskoczy? Czy „wolność” to zezwolenie na robienie tego, co mi się podoba? Czy jak chcę czynić zło, to mam do tego prawo, w imię tej „wolności”? Cokolwiek by „zło” miało znaczyć… A szczęście… co to jest szczęście? Czy szczęśliwy jest człowiek, który nie uległ torturom nazistów, czy szczęśliwy jest raczej ten, który z nimi kolaborował i w zamian uniknął cierpień? Który z nich ma satysfakcję, a który moralnego kaca? Nawet antyczni filozofowie, jak Sokrates, mówiący, że cnota jest dobrem bezwzględnym, obiektywnym, w czym sprzeciwial się relatywizmowi sofistów, czy Arystoteles, uważający, że szczęśliwy może być tylko czlowiek czyniący dobro, uważali, że nie są wartości wieksze od naszych prywatnych wierzeń i subiektywnych odczuć. A trudno ich byoby nazwać chrzescijanami, żyli oni kilkaset lat przed Chrystusem.

Niezależnie od tego, jak byśmy podeszli do naszego problemu, spotykamy się z relatywizmem. A raczej z nielogicznością tej idei.

(z łac. „relativus = odnoszący się do czegoś, względny, warunkowy”) Pogląd głoszący, że nie ma żadnych absolutnych prawd ani wartości i że wszystko jest zdeterminowane przez poszczególne okresy dziejów, przez kultury, społeczeństwa i osoby. Czysty relatywizm („wszystkie roszczenia i prawdy są względne”) jest sam w sobie sprzeczny. Łagodniejsza odmiana relatywizmu kładzie nacisk na fakt, że założenia historyczne, kulturalne i religijne warunkują pojęcie znaczenia i prawdy.

Bardzo lubię te „poprawki definicji” typu „Łagodniejsza odmiana relatywizmu”. Dla mnie to oksymoron. Faktem jest, że relatywizm jest wewnętrznie sprzeczny, bo jak nie ma żadnych absolutnych prawd, to i relatywizm taką być nie może. Ale jak go odrzucimy, to i każda „łagodniejsza odmiana” musi być odrzucona, przynajmniej jako autorytatywna doktryna.

Dochodzimy więc do wniosku, że albo uznamy, że istnieją obiektywne, niezależne od naszych odczuć i poglądów standardy „dobra” i „zła”, albo „wszystko chodzi”. Nie ma innego wyjścia z tej sytuacji. Bo nie rozważamy tu prawa poszczególnych krajów, czy kulturowych naleciałości narodów, ale chcemy ocenić, czy da się określić, że coś, a konkretnie związek homoseksualny, są moralnym złem.

Jeżeli więc popatrzymy na naturalny porządek rzeczy, to jest oczywiste, że akt płciowy ma na celu podtrzymanie gatunku. Jest to jego naturalny cel. U wszystkich gatunków zwierząt służy tylko do tego. Związek seksualny osobników tej samej płci jest więc nienaturalny. Jest złem, bo gdyby stał się normą, gdyby wszystkie jednostki danego gatunku go zaczęły stosować, to gatunek by zaginął. Byłaby to zbrodnia równa holokaustowi, zbrodnia ludobójstwa. Fakt, że być może sam akt likwidowania gatunku sprawiałby komuś przyjemność, nic tu nie ma do rzeczy. Sadyści w obozach koncentracyjnych też być może odczuwali przyjemność likwidując inne narody. I argument, że przecież tylko mały procent populacji ma skłonności homoseksualne też nie ma wielkiej wagi. To tak, jakby powiedzieć, że morderca zdarza się raz na 10 tysięcy osób, więc nie ma w skali całego społeczeństwa wielkiego znaczenia. Dajmy mu pożyć, niech robi, co chce.

Oczywiście tu usłyszę, że przykład jest do kitu, bo morderca zabiera życie innych, a homoseksualiści nikomu nie wadzą, kochają się i tylko chcą, żeby ich zostawić w spokoju. Cóż, nie jest to, niestety, prawda. Przede wszystkim, mimo, że prawdopodobnie część z nich ma swe skłonności w jakiś sposób uwarunkowane genetycznie, to statystycznie jest bardzo łatwo wykazać, że procent społeczeństwa o tych skłonnościach jest wprost proporcjonalny do tolerancji tego społeczeństwa dla takich zachowań. Częściowo zapewne wynika to z faktu, że niektórzy homoseksualiści „wychodzą z szafy” i przestają się ukrywać, ale w znacznym stopniu jest to wynikiem tego, że ten sposób życia, ten sposób zachowań i szukania doznań i przeżyć, propagowany przez prasę , telewizję, artystów i inne osoby publiczne staje się jakimś wzorem do naśladowania i przykładem dla młodych ludzi. Nastolatki z samej natury rzeczy, na skutek swego rozwoju, burzy hormonów, zmagają się ze zmianami, które często ich przerastają. Dochodzi do tego fakt, że coraz większa część dzieci rodzi się w domach bez ojca. W Stanach to już ponad połowa dzieci. I od dawna jest to znany fakt, że brak dobrego, kochającego ojca w domu ma olbrzymi wpływ na to, czy dziecko rozwinie w sobie skłonności homoseksualne. A gdy ten procent społeczeństwa się zwiększa, (mówię o grupie praktykujących homoseksualistów), zwiększa się niebezpieczeństwo wyginięcia narodu. W Europie już mamy do czynienia z tym zjawiskiem. Niektóre narody, jak Włosi, przestaną istnieć w ciągu paru stuleci, a ich kraj zamieszkiwać będą mieszkańcy napływowi i ich potomkowie. Oczywiście nie tylko homoseksualizm jest tu przyczyną, ale i antykoncepcja i fakt, że coraz więcej małżeństw z różnych względów nie może mieć dzieci.

Poza „biernym” wpływem homoseksualistów nie bez znaczenia jest też ich czynne działanie. Każdy chyba, kto używa Internetu, musiał się kiedyś zetknąć z faktem istnienia milionów stron z pornografią kierowaną do środowiska homoseksualistów. Strony te są często pełne zdjęć młodych i bardzo młodych mężczyzn i chłopców. Trudno więc tu mówić o „wolnym wyborze” i wolności dwóch dorosłych osób. Gdy chłopak, nawet gdy jest według prawa pełnoletni, zostaje „podkupiony” obietnicą podarunków, zapłaty za kila zdjęć, to może jest to legalne, ale 17-latek to nie jest dorosła osoba. To jest jeszcze dziecko. Dziecko, które można kształtować jak wosk i gdy raz się spotka z tym środowiskiem, zapewne nie zostanie to bez śladu w jego osobowości. Przykład, który mi Misha podał jest abstrakcyjny i statystycznie nieprawdziwy. Statystycznie środowisko homoseksualistów charakteryzuje się tym, że zmieniają oni partnerów częściej, niż jakiekolwiek inne środowisko. Poszukują oni też coraz to nowych osób. Głośny skandal, jaki był ostatnio w amerykańskim Kościele, to nie był skandal z pedofilią, ale właśnie z homoseksualizmem. W ponad 90% przypadków niemoralnych zachowań księży wykrytych w Kościele, to przypadki aktów homoseksualnych między człowiekiem dorosłym, a młodzieńcem po okresie pokwitania. Nie jest to więc pedofilia, a homoseksualizm. I nie jest to problem kleru, problem celibatu. To problem homoseksualizmu i tego, że homoseksualiści spenetrowali także to środowisko. Tak, jak penetrują środowiska nauczycieli, pastorów, opiekunów harcerskich, trenerów sportowych itp.

Homoseksualiści są aktywni seksualnie, seks jest ich życiem i nigdy tego nie ukrywali. Jest to ich religia, ich bóg. Prawo do swej praktyki jest celem ich krucjaty przeciw „normalnemu” społeczeństwu. Żadna inna grupa się tak nie zachowuje. Mężczyzna zdradzający żonę też się zachowuje niemoralnie, ale mężczyźni ci nie organizują marszy, nie walczą o swoje prawa, nie przedstawiają się innym, mówiąc: „Jestem niewiernym mężem”. Nawet, jak nie uważają tego, co robią, za zło. Nawet, jak ich żony o tym wiedzą i czasem robią dokładnie to samo. Ale nie uważają oni, że jest to coś, czym należy się chwalić. Nie jest to powód do dumy, najwyżej ich mały, brudny sekrecik. Homoseksualiści zupełnie inaczej podchodzą do tego. Kilka dni temu słyszałem wywiad z Peterem Kreeftem w radiu EWTN, gdzie mówił on o swych nowych książkach. Powiedział on, że spotkał niedawno kogoś, kto się mu przedstawił, jako katolik-homoseksualista. Kreeft zapytał go, dlaczego oni, tzn. homoseksualiści, tak personalnie odbierają każdy atak na homoseksualizm. Inni „grzesznicy” tak nie podchodzą. Jak się piętnuje kradzieże, czy korupcję, czy morderstwa, osoby, które byłyby zamieszane w takie działania, albo siedzą cicho, albo może bronią tych działań, czy też piętnują wraz z innymi, ale nie utożsamiają się ze złodziejami, czy mordercami. Homoseksualiści są tym, co robią. Człowiek ten odpowiedział Kreeftowi pytaniem: „A gdyby ktoś zaatakował twoje wierzenia, twojego Boga, twoją religię, nie czułbyś się zaatakowany osobiście?” Profesor Peter Kreeft komentuje to dalej: „Oczywiście, że czułbym się osobiście zaatakowany. I myślę, że przypadkiem mój rozmówca odkrył bardzo istotną rzecz. Mianowicie, że dla nich ich homoseksualizm jest religią. Pozostało mi tylko jedno. Zapytać go: Kim jesteś? Katolikiem, czy homoseksualistą?”

Trudno więc rozważać tu abstrakcyjne przypadki, bo homoseksualiści nie żyją w abstrakcyjnym świecie. I nie jest to cichy związek dwojga dorosłych ludzi, nikomu nieprzeszkadzający. Ich zachowanie jest nienaturalne i szkodliwe. Byłoby szkodliwe nawet wtedy, gdyby było tylko bierne, ale oni także czynnie działają na szkodę innych osób. Dobrze rzeczy należy propagować i rozpowszechniać. Im więcej dobrego, tym lepiej. Jeżeli np. założymy, że pomoc biednym jest dobra, to im więcej będziemy pomagać, tym mniej będzie biedy, aż do jej całkowitego zlikwidowania. Homoseksualizm rozpowszechniony też by zlikwidował biedę. Wraz z całą ludzkością.

Dzisiaj, 1. grudnia, obchodzimy Światowy Dzień AIDS. Być może nie obchodzilibyśmy go, gdyby nie problem homoseksualizmu. Zwłaszcza na początku rozwoju epidemii wirusa HIV, powodującego chorobę AIDS, znakomita większość wypadków była przenoszona w środowisku homoseksualistów. Co dziwniejsze, nawet po poznaniu faktów o potworności tej choroby, niewiele się zmieniło w tym środowisku. Jasne, że zaczęto być może więcej stosować jakieś formy zabezpieczeń, ale wiadomo, ze ich skuteczność nie jest wcale taka wielka. Znowu nasuwa się porównanie z religią, z tym, że homoseksualizm stał się ich bogiem. Do tego stopnia, że gotowi za niego umrzeć. Nie mówię też, że to jest choroba związana tylko z tym środowiskiem. Coraz więcej kobiet na nią zapada, wielu narkomanów się jej nabawiło przez wspólne używanie strzykawek. Mój serdeczny przyjaciel jest nosicielem tego wirusa, mimo, że nigdy nie był homoseksualistą. Ale to tylko potwierdza moje stanowisko. Nasze życie, nasze działanie, gdy jest niezgodne z naturalnym prawem, czy też prawem nam objawionym przez Boga, prowadzi do śmierci. Prowadzi do trudności, kłopotów, chorób i nieszczęść. Gdybyśmy wszyscy zaczęli się stosować do moralnej nauki Kościoła i poza małżeństwem zachowywali czystość, bez względu na naszą orientację seksualną, nie byłoby problemu AIDSa.

Starałem się prowadzić te rozważania unikając tego, czego uczy nas Biblia. Myślę, że mi się udało. Ale na koniec chciałbym zauważyć coś, co nie raz już podkreślałem. Osoby, które czytają mnie regularnie już zapewne spotkały się z tym stwierdzeniem, ale mam wrażenie, że tytuł tego felietonu przyciągnie trochę innych czytelników. Otóż człowiek jest istotą składającą się z ciała i duszy. Jesteśmy w pewnym sensie zwierzętami i aniołami równocześnie. Ale widzimy tylko świat materialny. Jego prawa i niebezpieczeństwa związane z nimi. Grawitację możemy zmierzyć i możemy ją odczuć, potykając się na schodach i spadając z nich. I wiemy, że gdyby nasz rząd dziś ogłosił, że grawitacji nie ma, to ciągle wyskakując z okna z dziesiątego piętra, skręcilibyśmy kark. Bo istnienie grawitacji jest obiektywnym faktem. Tymczasem świat pozamaterialny, który także istnieje obiektywnie, też ma swoje prawa. Część z nich dostrzegamy jako właśnie „prawo naturalne”. Inne objawia nam Bóg. Dla naszego dobra, a nie po to, żeby nam zepsuć zabawę. Płynięcie w powietrzu po wyskoczeniu z okna drapacza chmur może jest przyjemne, ale upadek ma swe potworne konsekwencje. Łamanie bożych przykazań podobnie. Cywilizacja zachodnia może jest w okresie najwyższego rozwoju materialnego, ale moralnie umiera. A jej moralny upadek zaczyna powodować fizyczne unicestwienie. Ulice Paryża, Londynu a nawet Berlina są coraz bardziej kolorowe, coraz więcej napływowej ludności innych ras i religii. Europejczycy wyparli się swego Boga, wyparli się swych korzeni i swych tradycji. Wymyślili sobie swoje prawa, ogłosili, że nie ma grawitacji i wyskoczyli z okna. Gdy dziś czytamy podręczniki historii Polski, gdy patrzymy na tępotę i ślepotę naszych przodków w czasach tuż przed rozbiorami Polski, nie możemy się nadziwić. Jak mogli oni nie widzieć takich oczywistych rzeczy? Jak mogli w jakimś zbiorowym otumanieniu prowadzić Polskę do nieuchronnej zguby? Tak na nasze czasy będą patrzeć nasi potomkowie. Jeżeli tylko jacyś będą. A przynajmniej potomkowie tych z nas, którzy pozostaną w związkach zgodnych z naturą i tym, co Bóg dla nas przygotował.

Misha pisze dalej:

Na koniec mała dygresja: Mówi się, że Bóg jest miłością - znany mi związek dwóch kobiet jest miłością przepełniony wiec jak nie może być w nim Boga? To nie tylko miłość na płaszczyźnie cielesnej ale głównie na płaszczyźnie duchowej.Liczę na odpowiedź i możliwość dalszej polemiki. Pozdrawiam serdecznie i szczerze.

Myślę, że już odpowiedziałem na to swym tekstem. Dodam tylko, że nie każde słowo oznacza to, co myślimy. Miłość Boża to nie to ciepłe uczucie, które czasem czujemy, miłość Boża to działanie, to coś, co opisuje święty Paweł w Liście do Koryntian i co tak ładnie wierszem sparafrazował mój przyjaciel, HansMaria Sam fakt, że miłość istnieje świadczy pośrednio o tym, że musi istnieć Bóg. Zapraszam raz jeszcze do przeczytania „Argumentów na istnienie Boga”. Będzie tam i o miłości. Ale samo uczucie miłości nie może determinować, czy coś jest dobre, czy złe. Bóg jest Miłością, to prawda. Nawet, jak to mi przypomniał ktoś, kto nazwał się „antyteistą”. Ale Miłość Boga widzimy nie w akcie grzechu, nawet nie w uczuciu do kogoś, przynajmniej nie w takim, które prowadzi do grzechu. Miłość Boga widzimy najpełniej na Krzyżu, gdzie umarł On za nas, abyśmy my mieli wieczne życie. A przykłady „miłości” podane przez ciebie, Misha, nie mają z prawdziwą miłością nic wspólnego. I nie prowadzą do życia, ale do śmierci. I to w wielu płaszczyznach.

Misha zapytał mnie jeszcze przez GG o inną rzecz, troszkę związaną z tymi rozważaniami. Pyta on:

„ …interesuje mnie panująca w nauczaniu Kościoła specyficzna schizofrenia co do antykoncepcji. Mianowicie wg. mojej wiedzy Kościół uznaje tzw. naturalne metody zapobiegania ciąży, dokładnie stosunki przerywane, kalendarzyki itd. Zastanawia mnie jaka jest różnica między stosunkiem przerywanym a stosunkiem z prezerwatywą której Kościół (tu nie mam pewności czy pisać z dużej czy z małej litery bo mam na myśli instytucje kościelne) jest przeciwny. Co do niemoralności środków antykoncepcyjnych działających po zapłodnieniu (tabletki, spirale) zgadzam się z tobą. Natomiast środki zapobiegające de facto poczęciu (czyli zapłodnieniu) a nie tylko ciąży są moim zdaniem niepotrzebnie tematem kazań - choć nie znalazłem na ich temat nic na twojej stronie. Więc w skrócie: dlaczego prezerwatywa jest grzeszna?

Już odpowiedziałem częściowo na to. Argument, że związek homoseksualistów jest niemoralny i zły, bo zamknięty dla życia, bo prowadzi do „holokaustu” jest tak samo ważki i ważny, gdy mówimy o antykoncepcji. Stosunek przerywany jest niemoralny i potępiony przez Kościół i jest też w sposób jednoznaczny potępiony w Biblii. Katechizm Kościoła Katolickiego uczy:

2370 Okresowa wstrzemięźliwość, metody regulacji poczęć oparte na samoobserwacji i odwoływaniu się do okresów niepłodnych są zgodne z obiektywnymi kryteriami moralności. Metody te szanują ciało małżonków, zachęcają do wzajemnej czułości i sprzyjają wychowaniu do autentycznej wolności. Jest natomiast wewnętrznie złe "wszelkie działanie, które – czy to w przewidywaniu aktu małżeńskiego, podczas jego spełniania, czy w rozwoju jego naturalnych skutków – miałoby za cel uniemożliwienie poczęcia lub prowadziłoby do tego” .

Nie jest więc prawdą to, co piszesz, Misha. Nie wrzucaj wszystkiego do jednego worka. Stosunek przerywany jest grzeszny i „wewnętrznie zły”. I nie wynika to ze „schizofrenii Kościoła”, ale z nauki opartej na Biblii. Przypatrz się tym wersetom:

Wtedy Juda rzekł do Onana: Idź do żony twego brata i dopełnij z nią obowiązku szwagra, a tak sprawisz, że twój brat będzie miał potomstwo. Onan wiedząc, że potomstwo nie będzie jego, ilekroć zbliżał się do żony swego brata, unikał zapłodnienia, aby nie dać potomstwa swemu bratu. Złe było w oczach Pana to, co on czynił, i dlatego także zesłał na niego śmierć.(Rdz.38,8-10)

Onan nie unikał stosunku ze szwagierką, jak nakazywało Prawo, unikał zapłodnienia. Prawdopodobnie właśnie przez stosunek przerywany. Ale to nie jest to samo, co obserwacja naturalnych cykli i naszych ciał. Bóg nam dał te cykle i dał nam także pożądanie, ochotę na seks także w okresach niepłodnych. Tym się różnimy od zwierząt. Możemy, w ramach związki małżeńskiego, praktykować ten akt, także w dni, które nie powodują powstania nowego życia. Ale zawsze pozostajemy otwarci, zawsze mówimy Bogu: „Tak”, gdyż nie stosując barier fizycznych liczymy się z tym, że zawsze może potencjalnie powstać nowe życie. Święty Paweł uczy:

„… żona nie rozporządza własnym ciałem, lecz jej mąż; podobnie też i mąż nie rozporządza własnym ciałem, ale żona. Nie unikajcie jedno drugiego, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by oddać się modlitwie; potem znów wróćcie do siebie, aby - wskutek niewstrzemięźliwości waszej - nie kusił was szatan.” (1Kor 7,4-5)

Abstynencja jest dobra, gdy jest na nią czas. Obserwacja naturalnych cykli jest dobra, gdyż dał je nam Bóg. Planowanie ilości dzieci jest dobre, gdy jest ono prowadzone w zgodzie z Bożym planem. Nawet naturalne metody, które nawiasem mówiąc są, jeżeli są stosowane uważnie, skuteczniejsze od pigułek, nie mogą służyć wyłącznie jako środek antykoncepcyjny. Co innego dbanie o dobro rodziny, którą już mamy, co innego stosowanie metod nawet naturalnych jako środka antykoncepcyjnego z samolubnych i egoistycznych przyczyn. Bóg nie wymaga od nas, żebyśmy mieli po 20 dzieci, ale wymaga od nas potencjalnego otwarcia na każde nowe życie i zawierzenia Mu. Nie jest więc Kościół schizofreniczny w swej nauce, jest ona logiczna i spójna. Jeżeli naprawdę jesteś głębiej zainteresowany tym tematem, przeczytaj papieskie encykliki: Humanum Vitae Pawła VI i Evangelium Vitae Jana Pawła II. Warto, zapewniam Cię. Także Katechizm tłumaczy dobrze naukę Kościoła. Przeczytaj też uważnie mój tekst Dlaczego antykoncepcja jest złem? Zapraszam do czytania.


Podaję link do oryginału:

http://katolik.us/viewtopic.php?p=848&sid=49c1a3c2cc522d989b031a32b6e21308


tristan152
O mnie tristan152

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości