Na twarzy kierownika rozlała się ulga. W takich chwilach jego zwiastujące kłopoty gastryczne oblicze wydaje się nawet sympatyczne.
- Pośpiech jest potrzebny przy łapaniu pcheł - rzucił w przestrzeń, a wszyscy wokół skwapliwie przytaknęli, chociaż nikt nie wiedział, o co mu chodzi.
- Słyszeliście? On nagle nie wie, że jak rozmawia w BBN-ie w specjalnej przeciwpodsłuchowej klatce, rozmowa ma charakter tajny. Dobrze, żeśmy tego nie dali jako pierwsi. Grunt to strategia i umiejętność wykorzystania informacji we właściwej chwili.
Kierownik znowu się uśmiechnął. Wtedy wcale się nie uśmiechał. Biegał po pomieszczeniu i swoim charakterystycznym niby to nie podniesionym głosem, powtarzał:
- Musimy to dać, musimy to dać. Niech masa wie, jak się bawią na ich koszt.
- A jak zrobią śledztwo w sprawie przecieku? - zapytał przytomnie C.
- No to się odmówi podania źródła - machnął ręką kierownik i odebrał komórkę.
- Już to niosę - powiedział do aparatu, porwał wydruki z biurka i poleciał. Wiadomo, do kogo.
- Co robimy z nagraniem tej rozmowy - nie wiadomo kogo zapytał C.
- Co się głupio pytasz. Wywal do kosza - zdenerwowała się U.
- Jak nam będą sprawdzać kompy, to i tak to znajdą. Teraz nie da się niczego wywalić z komputera - zauważył P. - Ale trzymać tego na widoku nie ma sensu. Wywal.
- Żeby znaleźć, muszą najpierw wiedzieć, że tego szukają - chytrze uśmiechnął się C. - Najpierw muszą sie dowiedzieć, że myśmy to mieli.
- Z tym akurat nie będą mieli problemu - mruknął P.
- Jesteś pewien, że szef tego nie puści? - zdziwiła się U. patrząc z respektem na C.
- Założymy się?
Nie zdążyli się założyć, bo wrócił kierownik. Wyglądał, jakby mu się wyczerpały baterie. Usiadł przy biurku coś mamrocząc.
- Czekamy - bardziej stwierdził niż zapytał C. i zaczął pakować swojego notebooka do plecaka. - Jakby znowu ktoś zadzwonił, że ma przeciek, to mnie nie budźcie - powiedział z ironią i z zagadkowym uśmiechem wyszedł.
- I oni to nazywają dziennikarstwem - powiedział półgłosem kierownik, niespodziewanie zwracając się do mnie. - Dupkowate politykiery a nie redaktorzy.
Na szczęście nie oczekiwał ode mnie odpowiedzi. Wystarczył mu nieprzenikniony wyraz mojej twarzy.
To cenna umiejętność - zrobić taką minę, żeby każdy mógł ją sobie zintepretować, jak chce. Nie chcę się chwalić, ale w moim wieku mało kto już ma tę umiejętność opanowaną. Mój mistrz, jak zauważył, że to potrafię, powiedział tylko "Daleko zajdziesz w zawodzie" i stracił do mnie serce. Teraz się miesiącami nie spotykamy. :-(
- Najważniejsza jest strategia - powtórzył kierownik i uważnie popatrzył po kolei na wszystkich, sprawdzając, czy jesteśmy podobnego zdania. A ja znowu tę samą minę, co wtedy.