Voit Voit
162
BLOG

Mój Pierwszy Samochód

Voit Voit Rozmaitości Obserwuj notkę 23

 Wczoraj, siedząc w jak najbardziej realnej piwnicy i reperując pompę, przypomniałam sobie prześmieszną historię sprzed lat. Jako, że nie mogę opuścić domu, bo czekam na pana Czesia, żeby mi wyjaśnił, jak otwierać zamki w drzwiach, postanowiłam Wam o tym opowiedzieć.


 

Zdałam na prawko w wieku 17 lat. Wtedy jeszcze tak było można. Pamiętam, że to jakoś było zimą, koszmarną, mroźną i śnieżną. Jak każdy świeżo upieczony kierowca zapragnęłam mieć własny samochód. Nie miałam zresztą wyjścia, bo ojciec był właścicielem VW kombi z silnikiem boxera i za nic nie chciał mi go dać do rąk. Mieszkaliśmy wtedy w Jabłoni koło Piszu, czyli po prostu w ośrodku wypoczynkowym, który prowadzili Rodzice. Wokół lasy i kompletna pustka, do Piszu 6 kilometrów, a 10 kilometrów w głąb lasu ogromna radziecka baza wojsk rakietowych w Szerokim Borze – źródło wszelkiego dobra: od amunicji, przez lewe paliwo po samochody i scoty. Nasze służbowe pojazdy raczej do jazdy się nie nadawały: kamaz, dwa żuki i syrenka bosto z budą ze sklejki. Postanowiłam zaszaleć. Ponieważ mniejsze samochody zasypało kompletnie, więc zasiadłam za sterami kamaza. O dziwo - udało się go odpalić. Wyjeżdżając zlikwidowałam murowany słup od bramy, ale Rodziców nie było, więc się specjalnie nie przejęłam. Najwyżej się po powrocie na kogoś zwali. Coś dziwnie brzęczało z lewej strony, ale w kamazie wszystko brzęczy i ryczy, więc jakoś mnie to nie zdziwiło. Udało mi się wjechać na drogę, bez skoszenia drzew rosnących mi z jakiś przyczyn pod kołami i pojechałam.


 

Kto zna kamazy, ten wie, że ustrojstwo nie ma wspomagania kierownicy, jest koszmarnie wielkie i ma przednią szybę wielkości pudełka papierosów. Mój egzemplarz miał na dodatek wajchę zmiany biegów przy kierownicy, a obok sterczała druga - identyczna – służąca do przechylania ogromnej paki. Zamiast fotela kierowcy leżały dwie kostropate deski, które się to zsuwały, to rozsuwały, szczypiąc mnie boleśnie w tyłek. No, ale w końcu jechałam po Swój Pierwszy Samochód, więc co mi tam!


 

Na krzyżówce z główną drogą dziwne dryndolenie z lewej jakby się nasiliło. Wisząc całym ciężarem ciała na kierownicy, pokonałam skręt w lewo i dawaj! Ku mojemu zdziwieniu nieliczni wprawdzie (były to czasy, kiedy samochód był luksusem), ale jadący tą samą drogą kierowcy uciekali na pobocze, zatrzymywali się, trąbili i ogólnie zachowywali się dziwnie. Kamazy na drogach były wówczas dość częste, więc chyba to nie samochód, którym jechałam budził taką sensację. Dojechałam do Szerokiego Boru, udało mi się wjechać do środka nie rozjeżdżając wartownika (wykazał się refleksem i uciekł) i nie likwidując zwieńczonej drutem kolczastym bramy. To, ze nikt mnie nie zastrzelił zawdzięczałam temu, że kamaz często gościł u sowietów, do których przyjeżdżało się w celach handlowych.


 

Porzuciłam mojego rumaka i poszłam szukać kaprala od zaopatrzenia. Wyłuszczyłam, o co chodzi i w zamian za kilka papierków i dwa litry wódki stałam się dumna posiadaczką UAZ-a, nie wiedzieć czemu pomalowanego w pustynny kamuflaż. Był absolutnie piękny! Postanowiliśmy załadować go na pakę kamaza. Wracamy, a koło mojego stalowego rumaka tłumek, o czymś żywo dyskutujący. Paka podniesiona, a między przednim a tylnym kołem zwisa duża ilość jakiegoś połamanego żelastwa. Żelastwo wydawało mi się jakby znajome, ale było na tyle bezkształtne, że nie bardzo mogłam skojarzyć, co to jest. Miałam niejasne przeczucia, że połamane rury miały coś wspólnego z dziwnym brzęczeniem...


 

Wspólnymi siłami wyciągnęliśmy bezkształtna masę zakleszczona pod podwoziem, wrzuciliśmy ją na pakę, załadowaliśmy jakoś UAZ-a i pojechałam w drogę powrotną, cała dumna z nabytku. Kilka kilometrów dalej natknęłam się na mój pierwszy w życiu korek – na środku drogi leżał potężny zwał gruzu. Kilka osób przerzucało cegły na pobocze. Trochę to potrwało i wreszcie mogłam jechać dalej.


 

W Jabłoni zastałam intrygujący komitet powitalny: moich rodziców, recepcjonistkę, stolarza i ekipę gliniarzy. Pojawienie się kamaza zostało powitane z bezbrzeżną radością. Matka witała mnie tak jakbym co najmniej wróciła z wyprawy na Arktykę. Popisując się moimi nowo nabytymi umiejętnościami prowadzenia kamaza, wrzuciłam wsteczny i... cala paka podniosła się ze zgrzytem do góry, wysypując zawartość - mojego UAZ-a i stertę połamanego złomu. Miny członków komitetu były bezcenne.


 

Z potwornej awantury, jaka się potem rozpętała dowidziałam się tyle, że rodzice po przyjeździe do domu zobaczyli rozwaloną bramę bez jednego przęsła, a potem odkryli brak kamaza. Na końcu doszli, że ja też zniknęłam. Podejrzewając, że jakiś wariat porwał mnie razem z kamazem, dokładając do tego skrzydło bramy i wysadzając w powietrze słupek, zawiadomili milicję. Sprawa była tym bardziej zagadkowa, że kamaz załadowany był na full gruzem z rozbiórki jakiegoś bungalowu. Trafiłam właśnie na spisywanie protokołu.


 

Ta przygoda nauczyła mnie jednego – żeby nigdy nie mylić dźwigni zmiany biegów z czymś podobnym do niej. Gruz z drogi pod Szerokim Borem uprzątałam osobiście, nadzorowana przez wściekłego ojca. Na szczęście nie musiałam odbudowywać słupka od bramy, ale przy każdej nadarzającej się okazji było mi to wypominane. UAZ-em jeździłam jeszcze kilka lat - maska, która odpadła w trakcie nieplanowanego wyładunku i tak nie była mi do niczego potrzebna. Był to mój jak dotąd jedyny samochód bez papierów. Nikt go jakoś nie zatrzymał, ale może to dlatego, że jeździłam na radzieckich, wojskowych tablicach, co zauważyłam po dłuższym czasie...


 

Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości