Voit Voit
1282
BLOG

Dajmy się znowu oszukać

Voit Voit Polityka Obserwuj notkę 22

 

 

Zaczyna się festiwal przedwyborczych obietnic - w Krakowie PO obiecuje metro. Mogłoby równie dobrze obiecać kosmodrom, ale temat chwytliwy i może ktoś się nabierze. W Konstancinie z kolei obiecują szybką kolejkę miejską. Też może być. Poprzednio były szynobusy i lotnisko, więc nic nie dziwi.

Na wsi obietnice są jakby nieco bardziej przyziemne, chociaż równie realne. U mnie ma na przykład powstać kanalizacja. Kanalizacja zawsze ma powstać przed wyborami, więc się przyzwyczaiłam. Wieść gminna niesie, że może zrobią chodniki. Zasłyszałam ją byłam wczoraj, w sklepie w Nidzie od osoby dobrze poinformowanej. Myślę, ze chodniki to byłby nadmiar szczęścia. Podobnie zresztą jak kanalizacja. Jak znam życie, to obietnica przechodnia i będzie gwoździem programu następnych wyborów samorządowych, tych za cztery lata.

Pamiętam jak 8 lat temu, jako członkini niezwykle prężnego komitetu pod nazwą bodajże Piaseczno XXI, czy jakoś podobnie, pisałam w lokalnej prasie o „rewitalizacji gwizdka” (przy okazji serdecznie pozdrawiam Jurka Chmielewskiego), żarłam się z miejscową spółdzielnią mieszkaniową Jedność ( w tych czasach spółdzielnia Jedność posiadała trzy niezależne zarządy i trzech niezależnych prezesów), poszukiwałam ukradzionego audytu ciepłowni i biłam się o Górki Szymona. To były miłe czasy, bo wtedy występowałam jako przedstawiciel obiecujących, więc mogłam sobie poużywać, doskonale wiedząc, że i tak nic z tego nie wyniknie. Teraz mam pecha - stoję po drugiej stronie barykady i to ja jestem tym robionym w konia. Swoją drogą - do dzisiaj nie mam pojęcia, co to jest ta „rewitalizacja gwizdka”… Chyba chodziło o kolejkę wąskotorową.

No, ale o obietnicach miało być, to opowiem Wam o takim obrazku, zupełnie autentycznym. Dwa wybory temu nazad zostałam zaproszona jako coś w rodzaju doradcy do pewnego komitetu wyborczego. Rzeczony komitet mieścił się w okolicach Grójca, wiec miałam z Konstancina stosunkowo blisko. Nie pamiętam już, jakim cudem tam trafiłam. Podejrzewam, ze miało to coś wspólnego z którymś z moich znajomych. No, ale trafiłam i już.

Komitet wyborczy, dla którego miałam pisać  (tu uwaga dla wszystkich blogerów - w małych miasteczkach to czas żniw, bo osoby, które w miarę gramatycznie po polsku piszą są w tym kraju rzadkością i co bardziej oświeceni kandydaci poszukują wsparcia żeby się nie zbłaźnić) miał swoją siedzibę w remizie. Nie było to pozbawione sensu, bo główny kandydat był szefem OSP.  Pojechałam jakoś późnym wieczorem na zebranie. Remizę ledwo znalazłam. Zostałam powitana przez głównego kandydata i posadzona za stołem. Na stole stała kaszanka - zimna, salceson, ciasto i wóda. Nastrój dość minorowy - kontrkandydat obiecał więcej. Na dodatek ma kasę na alpagę. Sytuacja nie była dobra.

- Tu pani redaktor nam powie, jak su…syna załatwić. Z przeproszeniem pani redaktor - oznajmił główny kandydat, polewając po szklankach.

Pani redaktor zdębiała, bo pojęcia nie miała, o co właściwie biega. Po krótkim przesłuchaniu dowiedziałam się, ze:

kontrkandydat już wójtem był i wie, jak nim zostać (z tego ostatniego wynikał punkt drugi);

ma jakąś kasę, którą wydaje na alpagę dla lokalnych pijaczków - stawia im pod lokalem wyborczym z bagażnika, a pijaczki głosują;

kontrkandydat obiecuje odrolnienie gruntów, ale nie odralnia;

żona kontrkandydata jest w kółku różańcowym, a na domiar złego pracuje w Banku Spółdzielczym;

kontrkandydat oszukuje wyborców.

Za wyjątkiem ostatniego punktu, wszystkie poprzednie były dla mnie nie do końca jasne. Nie bardzo też wiedziałam, po co ja właściwie się tu znalazłam. Moi rozmówcy nie wyglądali na ludzi, którzy w życiu przeczytali cokolwiek oprócz reklamy nawozów sztucznych. No, ale dobra - wódka jest, zagrycha też, jedziemy dalej. Widząc, że dyskusja się rozwija, zadzwoniłam po mojego ówczesnego męża, żeby w razie potrzeby po mnie przyjechał. Najlepiej razem z sąsiadem, który ma prawo jazdy i może zabrać mój samochód.

Nad ranem doszliśmy do następujących wniosków - główny kandydat postawi bimber szwagra, też z bagażnika. Odrolnienie gruntów obieca - w końcu nie musi się z tego wywiązywać. Oszuka wyborców na czym się da. Najlepiej na gazyfikacji. Z żoną nie wiedzieliśmy co zrobić.

Mąż przyjechał po mnie, popatrzył na puste flaszki z lekka zdegustowany, zatargał mnie na liska do samochodu. O całej sprawie rychło zapomniałam, walcząc na rodzimym gruncie, czyli w Konstancinie.

Kilka tygodni później w moich drzwiach stanął główny kandydat. Jego stan wskazywał na pewną euforię.

-To dla pani, redaktorko! Żeby nie było, że my niewdzięczne! - oznajmił, stawiając na podłodze dwie butelki typu pet z mętną zawartością – No to za nasze zdrowie, nie?

Najbardziej ucieszył się mój teść, który z byłym głównym kandydatem, a obecnie wójtem wydudłał całą zawartość.  

- Przebilim ich procentem - oznajmił na koniec wójt, wywlekany przez mojego męża na parking.  

Męża odebrałam następnego dnia. Świętował nie swoje zwycięstwo.

Tak. Nie ma to jak wybory samorządowe. W tym roku też dam się oszukać, ale mam już sprecyzowanego kandydata. Oby się nie rozmyślił, bo będę w kropce.       

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka