O drugiej w nocy moje dziecko wyrwało mnie z łóżka.
- Wstawaj i idź mi odrób angielski, bo mi się chce spać - oznajmiła postać w piżamie. Byłam na tyle nieprzytomna, ze wypełzłam z łóżka i powędrowałam zobaczyć, w czym rzecz. Sprawa była poważna - należało narysować uśmiechniętą i smutną buzię. Najlepiej własną. W połowie rysowania pierwszej mordy oprzytomniałam i postanowiłam zadziałać pedagogicznie - nastawiłam budzik na piątą trzydzieści i poszłam złapać chwilę snu.
Budzik najzupełniej po chamsku zadzwonił chwilę potem. Wyciągnęłam syna z łóżka, posadziłam za biurkiem i poszłam robić kanapki.
- Mama, kurdę. Odwaliłem te mordy w pięć minut. Po coś mnie tak wcześnie budziła?!
Fakt - bez sensu. Z kanapkami w garści padłam na łóżko z nadzieją, że jeszcze chwilkę…
- Staaaałaaaa sooooobieeee jaaabłoooonkaaaa! - wyrwało mnie z pierwszego błogiego snu. Wojtek stał obok łóżka i do rączki skakanki zawodził smętnie a capella - Staaaaaałaaaa!..... Fajne, nie? Pan nas uczył! To ja ci opowiem o szyszkach. Bo jedziemy na wycieczkę do łuszczarni szyszek. A w tych szyszkach to są nasionka i się je łuskuje… W tej łuszczarni, znaczy się. Z łusek się je łuskuje. Dlaczego szyszki mają łuski?
Wylazłam z łóżka. Kanapki z lekka się zdublowały, a ja miałam włosy w maśle. Koty zeżarły ciasto, ktoś wypił kakao.
- Daj mi kasę, idę z Bianką na lody – oznajmił Wojtek - Wiesz gruba jest, ale ma świetną siostrę. Jakby nogi ma trochę krzywe, ale jak nosi sukienkę to nie widać. Patrz! Gimbus pojechał!
Z okna kuchni widać było odjeżdżający pomarańczowy pojazd, którym moje dziecko teoretycznie powinno dojechać do szkoły. Jasna cholera…
W samochodzie Wojtek doznał kolejnego objawienia wokalnego:
- Koooolooooroooooweeeeeeee kreeeeeedkiiii-iii-iii - wył na pełen regulator - Mama! - śpiew urwał się nagle - czy Pan Bóg może być z waty? No może, czy nie może?
Zatkało mnie.
- Pan Bóg może być z czego chce – oznajmiłam poważnie, zastanawiając się, czy będę wezwana do szkoły przez katechetkę - z waty tez może być.
- Acha. W puuuudeeeeełeeeeczkuuuuu noooooszęęęęę! - rozniosła się wokaliza - Ty, a Pan Bóg jest w szyszce?
- Pan Bóg jest wszędzie. Jak wszędzie, to wszędzie. W szyszce też.
- To jak się taka szyszkę łuskuje, to jego boli! A w marchewce też jest?
- Jest, ale to nie znaczy, ze od dzisiaj masz nie jeść marchewek.
- No ale nie mogę gryźć Boga!
- Bóg jest bytem - zająknęłam się, zastanawiając się jak by to wyjaśnić…
-Z waty! - ucieszył się uświadomiony teologicznie wielbiciel marchewek- Koooolooorooooweeeee kreeeedkiiii!
Pod szkołą dwoje młodocianych pilnie kroiło dżdżownicę na kawałki.
- Patrz - syn pociągnął mnie za rękę - Boga ciapią!
Ścierpła mi skóra. Kilka matek odwróciło się w naszym kierunku, przyglądając się mojemu synowi podejrzliwie.
- To nie Bóg, tylko dżdżownica - wyjaśniłam czym prędzej - Panowie, przestańcie siekać tego robala!
- My go mnożymy - oświadczył jeden z oprawców liszki - ona się rusza po kawałku i będzie jej więcej.
Machnęłam ręką. Musiałam odnaleźć zaginioną w piątek ulubioną kurtkę mojego syna i dwie zaginione w zeszłym tygodniu pary butów. Na schodach moje dziecko dzieliło się świeżo nabytą wiedzą teologiczną z jakąś młodą damą, żującą z namaszczeniem batonik. Jakiś ojciec stał obok i z osłupieniem wysłuchiwał wykładu na temat waty, szyszek i marchewek. Złapałam odzyskane dobra i prysnęłam do samochodu. Z daleka dochodził mnie głos Wojtka, który oznajmił, ze od dzisiaj z powodów religijnych nie będzie jadł szkolnych kanapek. Teologia to jednak pożyteczna dziedzina wiedzy…