Pogoda niesamowita. W słońcu cieplutko, liście opadają. W lesie taki jesienny zapach. Wybraliśmy się z psami na spacer - strasznie lubię takie jesienne łazikowanie po okolicznych polach i lasach.
Rex, którego przyniosłam w kwietniu i który wtedy przypominał tłustą kulkę na czterech nogach, wyrósł, zmężniał. Dorównuje wzrostem Lunie, a kilka miesięcy temu był mniejszy od Jeżowatego. Ciamajda z niego straszna - jak każdy pies dużych ras za szybko urósł i nie może się przyzwyczaić do nowych gabarytów. Plączą mu się łapy, potyka się o własny ogon. Wojtek też mi strasznie urósł. A może to ja zmalałam?
Nazbieraliśmy liści. Nie mam pojęcia dlaczego, ale taki kolorowe listki strasznie kuszą. Nie można się nad nimi nie schylić.
Dom wygląda niesamowicie - cały opleciony jest dzikim winem, o tej porze roku robi się purpurowy. Szkoda, ze tak szybko przyszedł mróz - dzisiaj w nocy było -5 - i liście ze ścian zaczęły opadać, zamiast cieszyć oczy czerwienią. Ale i tak jest pięknie. I o ile lata na Mazurach nie lubię - za dużo ludzi - o tyle wszystkie pozostałe pory roku, może wyłączając z tego listopadowo-grudniowe słoty, są warte grzechu. Taki spokój i cisza jak tu to marzenie. No i ten zapach…
Rex w kwietniu... Mały jakiś.
Luna, Wojtek, Jeżowaty i Rex na dzisiejszym spacerze.
A tu Wojtek z Jeżowatym.
Nie wiem, co to za grzybek, ale ładny jest.
Piekna jest ta jesień...