Adrian Walczuk Adrian Walczuk
233
BLOG

Rynek na czarno-biało

Adrian Walczuk Adrian Walczuk Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

 

 
                 Siedzę u podnóża Mickiewicza, jest piękna pogoda. Środek dnia, mnóstwo ludzi. Jak zwykle krakowski rynek prezentuje się jako bogaty tygiel ulicznych artystów i przybyszy różnej narodowości. Widzę grupę wycieczkową emerytów, parę młodych uśmiechniętych Chińczyków, Franciszkanów, co jakiś czas koło mnie drepta pocieszny gołąb. Po prawej mam kwiaciarskie stanowiska RMF-u, przed sobą sukiennice. Gdzieś na uboczu fotograf uwiecznia początek wspólnej drogi młodej pary, czasem przejedzie dorożka zaprzęgnięta w śliczne konie "dalmatyńczyki", kawałek dalej spaceruje szczudlarz z wyjątkowo dobrym angielskim akcentem. W tłum czasem wmieszają się także tubylcy, zwykli ludzie z siatkami, matki z wózkami, rowerzyści, panowie w garniturach.
                Ten pocztówkowy obraz starego miasta jest jednak czymś oczywistym, można by powiedzieć, normalnym. Rzecz jasna, nie odejmuje mu to piękna i uroku, które Kraków, bijące serce polskiej kultury zawsze miał, ma i mieć będzie. Ja pozwolę sobie jednak dotknąć jego drugiego, nieoczywistego dna. Goryczy, której smak umyka gdzieś pod lukrem szczęśliwych, kasiastych obcokrajowców. Rąbka tej tajemnicy pozwolił mi uchylić zmierzch, który nadaje wszystkim dobrze nam znanym za dnia przestrzeniom nowego, bardziej surowego wymiaru. W nocy tutaj, na rynku, poznałem Andrzeja.
                Andrzej jest bezdomnym. Przez chorobę pleców musiał zrezygnować z pracy, nie miał pieniędzy na leczenie, potem porzuciła go żona. Zostawił jej i dzieciom mieszkanie, tak zaczęła się jego tułaczka po kraju. Podczas, gdy przyjezdni myślą o tym, czy pozwolić sobie na jeszcze jedno winko, on martwi się, czy motorniczy pozwoli mu spędzić tę noc w tramwaju. Jego życia to ciągła walka o przetrwanie, w którym największą, małą radością jest otrzymany za darmo papieros, drobniak, albo pojawiająca się co jakiś czas możliwość "wyremontowania się" u jednego z kolegów. Mycie, jedzenie i picie, coś tak jasnego i banalnego w naszej codzienności.
                Na rogach krążą ludzie zapraszający do nocnych klubów. Któryś z nich twierdzi, że jest już po kilku setkach, bo w tej robocie inaczej się nie da. Rzeczywiście, to bardzo niewdzięczny fach, przechodnie zazwyczaj ignorują zaproszenia, omijają szerokim łukiem, a jeżeli już uda się kogoś zaprosić to jest on przeważnie równo wstawiony, a przebywanie z nim, szczególnie dla młodej kobiety może być bardzo nieprzyjemne, a nawet upokarzające. Najczęściej pracują tak młodzi potrzebujący pieniędzy do życiowego startu, dla nich ta praca jest raczej przykrym obowiązkiem. Marzenia, takie jak pragnienie jednej z dziewczyn o studiach aktorskich na leżącej kilka ulic dalej PWST pozostają w sferze odległej, nierealnej przyszłości. A najgorsze zapewne jest to, że muszą oglądać ludzi ustawionych, bogatych, przymilać się do nich i przekonywać, faktycznie będąc tylko na łasce tego, czy tym razem dadzą się namówić na klubowe uszczuplenie swego grubego portfela.
                Tuż przy Bazylice Mariackiej można spotkać sprzedawców świecących, plastikowych kręciołków. Podrzucane w powietrze świdrują jaskrawo na tle potężnego, ponad 700-letniego kościoła. Ten widok jest dla mnie pewnym symbolem relacji naszych czasów do spuścizny przodków. Zabawka symbolizuje naszą mass-kulturę, plastikową, sztuczną, małą, nietrwałą, która nie reprezentując nic głębszego samą sobą próbuje przyciągnąć odbiorcę ruchem i krzykliwością. Z tyłu góruje nad nią kultura właściwa, wielka, stała, która swoim pięknem olśniewa w majestatycznym milczeniu. Ona, w przeciwieństwie do "masówki", powstała w długotrwałym procesie, w ogniu ludzkiego trudu, pasji i namiętności. To miejsce pozwala przekonać się, że człowiek potrafi stworzyć dzieła o wartości bezwzględnej, nieuzależnionej od wpływów, interesów, konwenansów czy polityki historycznej. I przywraca wiarę w to, że możemy na tę drogę jeszcze powrócić, zanim mały, ale hałaśliwy i nienażarty masowy potworek nas pożre.
                Takich rozważań, kontrastów, zderzeń przeciwieństw, współżyjących obok siebie na co dzień, jest tutaj na pewno więcej. W takim miejscu jak krakowska starówka ludzkie słabości widoczne są bodaj wyraźnej niż gdzie indziej, bo jego wyjątkowość, pozornie przyciągająca tylko ludzi szczęśliwych i sytych okazuje się być doskonałym, białym tłem dla ciemnych spraw. Żeby się o tym przekonać  wystarczy pójść i patrzeć uważnie, bo człowiek stoi za rogiem...  

Lubię obserwować i poznawać ludzi, interesuję się piłką nożną, polityką i sprawami Kościoła. Kocham mój kraj i chciałbym w moim życiu zrobić dla niego coś dobrego.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo