Adrian Walczuk Adrian Walczuk
273
BLOG

Pożegnania a przyszłość

Adrian Walczuk Adrian Walczuk Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

 

               Niestety, to koniec. Niecałe 2 tygodnie temu, wraz z odebraniem wyników matury zakończyła się moja 13-letnia ścieżka edukacji. Wielka radość z całkiem dobrych procentów na świadectwie jest jednak niepełna, bo mąci ją równie wielki smutek. Czas szkoły średniej był dla mnie bowiem najpiękniejszym okresem w życiu, myślę, że niepowtarzalnym. Liceosceptycy wokół mnie mówią: daj spokój, studia będą lepsze, to było nic przy studiach itp. Nie zgadzam się z tym, bo na studiach, obok pięknej, młodej wolności dojdą poważne obowiązki dorosłego człowieka, a w liceum można było bawić z czystą głową, bez zmartwień o to, co przyniesie jutro, bo, mimo wszystko, z tyłu nad wiktem i opierunkiem czuwali nasi kochani rodzice.

               Przede wszystkim, dlaczego te 3 lata były takie wspaniałe? Bo liceum to genialna mozaika wszystkiego, co nadaje życiu kolorytu i smaku. To pierwsze nieśmiałe miłości, trudne przygody z używkami, to miejsce narodzin nowych przyjaźni lub dopełnienie tych starych, to wreszcie ostatnia prosta na drodze ukształtowania swojego spojrzenia na świat i drugiego człowieka. Szkoła średnia jest bowiem różnorodnym, barwnym tyglem osobowości, a to właśnie w konfrontacji z innymi ludźmi, w ogniu poznawania i stosunkowania się do różnorakich ludzkich postaw i zachowań wykuwa się nasze własne "ja". Są tu artyści i oszuści, uzależnieni i ułożeni, gwiazdeczki, tapeciary, koksy, dresy, metale, potulne grubaski i cwani - wysportowani, raperzy, dziarskie wolnoduchy, ateiści, anarchiści, a u mnie nawet zawzięci tradycjonaliści katoliccy tzw. "trydenciarze". Jeden tymi wzgardzi, a tamtych będzie ubóstwiał, drugi szanuje wszystkich, choć z nikim się nie chce spoufalać, trzeciemu dla odmiany to wszystko obojętne, a czwarty... I tak, stopniowo, mniej lub bardziej świadomie, przez 3 lata naszej szkolnej wędrówki budujemy oblicza naszych sumień. Niewysoki pierwszoklasista wchodzi z kompletnym bałaganem w głowie, niepewny świata i ludzi, wychodzi natomiast, może niekoniecznie jakby to sugerowała nazwa egzaminu - dojrzały, ale na pewno z orientacyjnym chociaż przeświadczeniem, co go pociąga a co odpycha, i z jakimi ludźmi chciałby się zadawać, a jakich omijać szerokim łukiem.

               Jeżeli idzie o konkretne, moje liceum (znaczy się Liceum nr 1 im. Króla Jana III Sobieskiego w Wejherowie) to mam, jak pewnie każdy, swoją wyliczankę. Znajdą się w niej legendarne mordercze biegi na Kalwarii w ramach wf-u, niezapomniane dyskusje z naszą polonistką - mistrzynią ironii, uczucie zgrozy na chwilę przed początkiem lekcji historii. Będą tam poranne wycieczki do "kibelka", miejsca rozmów niezbyt mądrych, będą dotleniające wyjścia "na petka", będzie "sygnałowanie" ze zmieniającymi się sezonowo obiektami adoracji, będą wreszcie wagarowe ucieczki organizowane przy współpracy przesympatycznych pań sprzątaczek. Ah, ile bym dał żeby móc przeżywać to wszystko jeszcze rok, dwa, pięć...

               I tu właśnie jest pies pogrzebany. Gdyby rzeczywiście dane mi było czerpać z uciech wieku 16-19 przez więcej lat, niż faktycznie on trwa, bez wątpienia straciłby swój smak. Nie byłby już jedyny w swoim rodzaju, bo ulotne chwile, małe szczęścia nie byłyby już ulotne. Wszystko w życiu musi mieć swój czas, swoje miejsce, inaczej jest fałszywe, bez prawdziwej wartości. Chociaż to smutne, nie możemy przeciągać konkretnych etapów naszej drogi, bo każdy z nich ma wyznaczoną swoją konkretną długość, wydłużanie podróży po którymś byłoby więc tak naprawdę staniem w miejscu. A smutek, choć jest dla nas uczuciem ciężkim, przygnębiającym, także jest nieodłącznie wpisany w  naszą naturę, kształtuje nas, uwrażliwia. Zresztą, mówiąc o wartości tego, co minęło, nie o ten smutek wcale mi idzie, wspomniałem o nim raczej po to, żeby ulżyć sobie nieco dzieląc się z Wami tą rozterką.

                A więc, przechodząc do sedna. Wszyscy ci, którzy przeszli bądź przechodzą właśnie kurs prawa jazdy doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak jeździ się z instruktorem. Kiedy na drugim siedzeniu czuwa uważne oko i szybka noga jazda jest niemal bezstresowa, nie ma bowiem pełnej odpowiedzialności za to, co się robi na jezdni. Nauczyciel może zawsze doradzić, ostrzec, a w ostatecznym przypadku zagrożenia po prostu użyć swojego hamulca. Podobnie w naszym życiu, podejmując się nowych wyzwań pod postacią szkoły, pracy, studiów, projektów itp. w środowisko wprowadzani jesteśmy bezpiecznie, za rękę przez innych, starszych, bardziej doświadczonych. Jednak po inicjacji przychodzi czas na samodzielność, która ma nie tylko przynieść satysfakcję nam samym, ale i pomóc we wtajemniczeniu nowych, młodszych i przestraszonych jak my kiedyś. Dlatego właśnie tak ważnym jest, aby w pewnym momencie mieć odwagę zdjęcia z dachu samochodu naszego życia bezpiecznej, wygodnej "elki". Abyśmy nie tylko stali się niezależnymi kierowcami, ale i mogli przekazać naszą wiedzę tym, którzy dopiero uchwycą swoje życiowe kierownice jako nowi pracownicy, klerycy, studenci pierwszego roku czy pierwszoklasiści. Parafrazując słowa Cycerona, nasza historia jest najlepszą nauczycielką naszego życia, trzeba tylko mieć do niej odpowiednie podejście. Nie żyć przeszłością, choćby piękną i emocjonalną, ale czerpać z niej mądrość i siłę do budowy marzeń, czyli przyszłości. Bo przecież ostatecznie to nie przeszłość, a przyszłość jest celem naszej wędrówki, prawda?

  

Lubię obserwować i poznawać ludzi, interesuję się piłką nożną, polityką i sprawami Kościoła. Kocham mój kraj i chciałbym w moim życiu zrobić dla niego coś dobrego.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości