Niedawno dostałem maila od Xiężnej na pocztę wewnętrzną, który sprawił mi prawdziwą przyjemność. Powiadamiała mnie o emisji „Mistrza i Małgorzaty” w TV Polonia.
— Wszystkie znaki na niebie, ziemi oraz psie Fafiku, wskazują, że za chwilę w telewizji Polonia będzie "Mistrz i Małgorzata" — nie wiem, która część… — napisała Xiężna
Było mi nad wyraz miło, że pamiętała o mnie w związku z tym wydarzeniem. Niestety nie dane mi było obejrzeć filmu z Holoubkiem i Kowalskim w roli Mistrza, a to dlatego, że kanału TV Polonia w niemieckiej telewizji kablowej od lat mniej więcej dziesięciu nie ma.
Odpisałem więc Xiężnej w tonie melancholijnym, choć nie wolnym od sarkazmu, wyliczając okoliczności zniknięcia TV Polonii z niemieckiego kabla, które na pierwszy rzut oka mogły wydawać się podobnie tajemnicze jak zniknięcia lokatorów z mieszkania wdowy po jubilerze…
Wszystkie tajemnice mają jednak to do siebie, że są tajemnicze tylko do czasu. Wiedział o tym Bułhakow i jego czytelnicy, którym nie potrzebował tłumaczyć, że za zniknięciami lokatorów z mieszkania nr 50 kryło się NKWD.
Biorąc jednak pod uwagę, że Xiężna mogła nie interesować się działalnością misyjną koncernu Kabel Deutschland AG, ani nawet o niej nie słyszeć, podzieliłem się z nią zasłyszaną wiedzą na temat okoliczności zniknięcia TV Polonia.
— Kiedyś można było oglądać w Berlinie w ramach (wspieranej przez Zielonych z kiesy państwowej idei społeczeństwa multi kulti) obok dwóch tureckich kanałów także TV Polonia — napisałem.
— Trwało to nawet długo — kilka lat, ale potem jacyś spryciarze z Woronicza zaczęli upominać się o kasę. Niemcy wycofali się z ulgą z absurdalnej licytacji, na którą i tak nie mieli ochoty i odpowiedzieli grzecznie "vielen Dank". W rezultacie podatnik niemiecki ograniczył wydatki, tureckie kanały zostały, a polskiego ni ma.
Xiężna odpowiedziała mi jeszcze tego samego wieczora z tą samą melancholią. Pocieszyła mnie, że Kowalski nie wypadł najlepiej w roli Mistrza, a potem zapytała, czy pamiętam może Nemo49?
— (…) nie wiem, czy znałeś choćby z widzenia blogera o nicku Nemo49— swymi czasy na Forum Rosja-Polska dawaliśmy ramię w ramię odpór putinowskiej falandze z rosyjskiego Ursowiska. A wczoraj rodzina powiadomiła nas na jego blogu, że 4. sierpnia umarł — napisała.
Owszem, jako wzrokowiec prześlizgiwałem się parę razy po tym nicku, ale nie czytałem tego, co pisał. Zdaje się, że myliłem go z kimś innym, kogo nie lubię. Zazwyczaj nie tracę czasu na czytanie wpisów, które nie są tego warte. Podobno jest to efekt zbyt częstego surfowania w Internecie. Z reguły prześlizgujemy się po wszystkim oczami, opuszczając przydługie akapity i rzadko kiedy czytając coś do końca. Pewnie tak samo było z blogerem Nemo49.
Tym bardziej byłem zaskoczony przed dwoma bodajże tygodniami, kiedy odkryłem całkiem przytomną wypowiedź jego autorstwa, pod którą sam mógłbym się podpisać. Wiadomość o jego śmierci sprawiła, że poczułem nawet coś w rodzaju winy.
Napisałem do Xiężnej: — Nemo49. Naprawdę zrobiło mi się głupio, kiedy dotarło do mnie, że brałem go za kogoś innego. Włączałem filtry. Robię to dość często, żeby nie zawracać sobie głowy głupcami, ale w tym przypadku się pomyliłem…
Na co ona odpisała:
— Moja ciotka Mania Przyborowa (pierwsza żona Jeremiego) w czasie okupacyjnej mszy w cerkwi na Pradze, kiedy zapadła pełna skupienia cisza, zwróciła się do mojej maman scenicznym szeptem:
— No i popatrz, Tatiana, tylu porządnych ludzi codziennie ginie w Warszawie — a to od kuli, a to na Szucha, to znów w łapance — a tego drania żadna cholera nie bierze... (Chodziło oczywiście o Jeremiego, który zdradzał Manię do bólu, choć kochał nieprzytomnie).
Cała cerkiew przestała w skupieniu śledzić kapłana w Carskich Wrotach, tylko odwróciła się w stronę dwóch prześlicznych młodych dam i czekała na replikę. Ale maman błyskawicznie wyprowadziła Manię na dwór i repliki wiernym nie było dane usłyszeć.
Tak mi się skojarzyła ta rodzinna anegdota, bo popatrz, jak to jest: te różne domorosłe Joanny D'Arc, Piotry Skargi, Katony Starsze — co wszystko wiedzą najlepiej i posiadły monopol na jedynie słuszną prawdę, a kto nie z nimi, to marsz na szubienicę — mają się świetnie i będą się zapewne mieć jeszcze bardzo długo, chwaląc Pana poprzez zatruwanie jadem Wszechświata i okolic. A cichy, porządny, spokojny Nemo49 już wędruje po Pastwiskach Niebieskich, osierociwszy żonę i córki, no a my, którzyśmy go znali, czujemy się z tym bardzo, ale to bardzo źle...
A dziś, jakby tego było mało, dotarła do mnie jeszcze jedna żałobna wieść — Janek Sawka umarł w Nowym Jorku na zawał. Mój serdeczny przyjaciel ze złotych lat studenckiego festiwalu Jazz nad Odrą w we wrocławskim starym Pałacyku. Janek ilustrował co roku biuletyn festiwalowy, który ja redagowałam i nawet mam gdzieś kilka pamiątkowych numerów.
Potem wyjechał via Paryż do Nowego Jorku, tam sobie dobrze radził — malował, rysował, projektował monumentalne instalacje, ale bywał w Warszawie i ostatnim razem odgrażał się, że wyemigruje do Tokio, bo go zaprosił znany japoński malarz i plakacista.
Ale przedtem jeszcze chciał umaić do niepoznania Pałac Kultury — skoro nie da się go zburzyć, mówił, to trzeba go załatwić na amen wściekle kolorowymi laserami.
No i nie zdążył...
Okropność.
Chyba już dzisiaj nie zasnę