Tragiczna, śmieszna i żałosna historia. Pielęgniarka popełniła samobójstwo, ponieważ zażartowała sobie z niej para radiowych dowcipnisiów. Oczywiście wszyscy są teraz oburzeni. Pielęgniarka jest ofiarą, a jej oprawcami dziennikarze...
Im dłużej jednak myślę o tej kobiecie, tym bardziej skłaniam się do przekonania, że nieszczęście spotkało osobę chwilowo niezrównoważoną psychicznie.
Gdyby popełniła samobójstwo z poczucia winy za śmierć pacjenta (co wcale nie tak rzadko zdarza się w jej zawodzie), mógłbym ją zrozumieć.
Ale w tym przypadku było inaczej. Pielęgniarka postanowiła skończyć ze sobą, ponieważ uznała, że dopuściła się czegoś niewybaczalnego.
Naruszyła dworską etykietę. Australijską dziennikarkę wzięła za królową Elżbietę, a jej kolegę za księcia Karola.
Dramat pielęgniarki jest z gruntu surrealistyczny. Do złudzenia przypomina schizofreniczne opowiadania Gogola albo Dostojewskiego. Niczym Iwan Jakowlewicz, bohater "Nosa", uwierzyła, że rozmawia z rodziną królewską, a kiedy okazało się to nieprawdą, odebrała sobie życie.
Nie doszłoby do tej tragedii, gdyby zwierzchnicy zdezorientowanej kobiety przydzielili jej do pomocy psychologa. Jedna rozmowa z pewnością okazałaby się wystarczająca.
W londyńskim szpitalu dla wyższych sfer psychologów chyba nie brakuje.