Tak naprawdę, to wszyscy uwielbiamy 1 maja! Kochamy ten dzień i czekamy przez cały rok aż nadejdzie. Jeśli ktoś mówi coś innego, jest hipokrytą i kłamie.
Tak jak ateiści w gruncie rzeczy bardzo lubią katolickie Boże Ciało, tak najbardziej zatwardziali prawicowcy lubią 1 maja.
No bo wolne mamy!
Nie pracujemy, nie uczymy się, byczymy się patrząc w telewizor lub leżąc na plaży, grillujemy, palimy ogniska, pijemy wódkę, spotykamy się z rodziną, jedziemy na majówkę, odwiedzamy muzea, czytamy książki, pielimy grządki na działkach, łazimy po górach, zwiedzamy zamki, spacerujemy po lasach. Życie rodzinne i towarzyskie kwitnie.
1 maja to dzień, który zaczyna letni sezon. Już czujemy zbliżające się wakacje, już trawa jest soczyście zielona, ale jeszcze nie dokuczają nam komary a upały nie utrudniają oddychania.
1 maja przypominamy sobie najpiękniejsze chwile życia, gdy uczyliśmy się do matury, gdy nasza wiedza dziwnie wydawała się kurczyć, choć nieprzespanych nocy mieliśmy za sobą coraz więcej.
1 maja to pierwszy oddech po kilku tygodniach powielkanocnego zapieprzu, kiedy pracować wypada coraz więcej a przesilenie wiosenne mówi naszym organizmom, by wyluzowały.
Jedni lubią 1 maja bo idą maszerować ze szturmówką i krzyczą na podły wolny rynek, a inni, bo mogą dać upust antysocjalistycznym frustracjom i pokrzyczeć na czerwonych. Na szczęście większość ma jednych i drugich w nosie i w spokoju oddaje się rozpalaniu grilla, który z rok na rok coraz bardziej staje się letnią odmianą stołu wigilijnego.
I kiedy już wszyscy świetnie się bawimy, pomyślmy o tych, którzy za najczęściej bardzo kiepskie pieniądze, wolnego dzisiaj nie mają i muszą pracować. Bo żeby ktoś mógł się bawić, ktoś inny musi pracować.
I może choćby po to, by o tym pamiętać, warto utrzymać Święto Pracy.