To była stypa po zarżnięciu polskiego kina. Zwykle nie oglądam tego teatru próżności, póz i kabotyństwa, ale tym razem chciałem zobaczyć twarze tych, którzy odmówili finansowania filmu o rotmistrzu Pileckim, filmu o Smoleńsku, chciałem zobaczyć jak się mają. Na gali festiwalu filmu w Gdyni spodziewałem się śmietanki tego "zaprzyjaźnienia" Wajdy w filmie. I była, zjełczała jakaś, martwa.
To była stypa, ale ze scenami żywcem wyjętymi "Rejsu". Kultową rolę odegrała ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Omilanowska (pierwszy raz zobaczyłem to cudo z filmów Barei, psiapsiółka zapewne sklepowej Kopacz) i przewodniczący jury, Allan Starski ("światowej sławy scenograf " jak pompuje TVN), którzy pomylili co ustalili przed wyjściem i podzielili się tym "bulem" z widownią. Na zdjęciu z lewej, stoją już z tyłu (nie dało się wyciąć?), nie znalazłem zdjęcia, gdy są sami na scenie. Komizmu dodała ta sama co w "Rejsie" różnica rozmiarów. Allan sięga Małgosi do biustu i przypomina suszoną śliwkę przy okazałej gruszce. Scenę poprzedził występ pigi-Odorowicz, przez dwie kadencje dyrektorki PISF.
Stypę prowadziła Torbicka i Kot z rodziny Adamsów co dodawało grozy całości, a najżywszą osobą był niemal stuletni reżyser Chmielewski. Reszta wraz z zombi-publicznością złożnoną z przeterminowanych celebrytów i oficjeli robiła wrażenie jakby taką stypę cierpiała codziennie od dłuższego czasu. Nic dziwnego, większość z nich z tą popeerelowsko-postępową beznadzieją, na które wydawane są publiczne pieniądze ma do czynienia co dzień. Nawet śmierć Wrony - jedynego znaku życia Zaprzyjaźnionych nie wywołała niczego prawdziwego.
O nagrodzonych filmach też szkoda słów.