Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak
999
BLOG

Mezalians

Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak Polityka Obserwuj notkę 18

Przeciętny wyborca Platformy, słysząc "Ludwik Dorn" ma trzy skojarzenia: "wykształciuchy", "lekarze w kamasze" i "Saba". Można się na to zżymać, można uważać, że sprowadzanie działalności byłego wicepremiera i marszałka Sejmu do tych trzech haseł jest krzywdzące, ale nie zmienia to faktu, że w pamięci wyborców - zwłaszcza wyborców PO - zapisał się on właśnie w ten sposób. Dla lemingów Dorn jest kimś, kto zakwestionował ich przynależność do elity, kto podważył ich poczucie własnej wartości, budowane na lekturze "Gazety Wyborczej", oglądaniu TVN-u, głosowaniu na PO i posiadaniu wykształcenia formalnie wyższego. Dla przerażonych pisowskim "państwem policyjnym" jest tego państwa uosobieniem, złowrogim żandarmem IV RP, widzącym w militaryzacji służby zdrowia lek na jej bolączki i rozwiązanie problemu strajkujących lekarzy. Dla czytelników tabloidów jest gościem, który karmił psa sejmowymi meblami i kazał funkcjonariuszom BOR wyprowadzać go na spacer. Taki obraz Ludwika Dorna funkcjonuje w polskim społeczeństwie, szczególnie zaś w tej jego części, która wciąż z jakichś przyczyn popiera partię rządzącą.

I teraz ta partia rządząca bierze Ludwika Dorna z całym jego bagażem, z wszystkimi przylepionymi do niego skojarzeniami, i wciąga go na swój dziurawy pokład.

Można to wyjaśnić albo masochizmem Platformy, albo - przeciwnie - sadyzmem i chęcią poniżenia i upokorzenia własnych wyborców. Można też spróbować znaleźć wytłumaczenie racjonalne. Nie da się bowiem wykluczyć, że Ewa Kopacz, przyjmując do swojego ugrupowania kolejne spady z innych partii, chce pokazać sobie, swoim działaczom i wyborcom, potęgę Platformy. Powiedzieć im: "patrzcie, może przegraliśmy wybory prezydenckie i dołujemy w sondażach, ale nie jest źle, wciąż jesteśmy atrakcyjni, wciąż jest wielu ludzi, którzy wierzą w nasz sukces i chcą się dostać na nasze listy". Możliwe, że taki właśnie był tok rozumowania "Ewki Premier", gdy zgadzała się na transfer Dorna, ale to dowodzi tylko, po raz kolejny zresztą, jej bezmyślności. Po pierwsze bowiem, o potędze świadczyłoby przyjęcie na listy polityków popularnych i przyciągających wyborców, którzy z jakichś względów rozstali się ze swoimi dotychczasowymi partiami (takim politykiem był w 2007 r. Sikorski), a nie polityków przegranych i odstręczających potencjalnych zwolenników (takimi są dzisiaj zarówno Sikorski, jak i Dorn). Po drugie, Dorn nie jest pierwszym politykiem PiS-u (lub z okolic PiS-u), który przeszedł do Platformy. Takich transferów było już wiele i prawie wszystkie zakończyły się, zarówno dla PO, jak i dla jej nowych nabytków, wizerunkową katastrofą.

Pomijając Mężydłę, Borusewicza i Zalewskiego, którzy, jeśli w ogóle są kojarzeni przez wyborców, to odbierani są raczej pozytywnie (przynajmniej dwaj pierwsi, z uwagi na opozycyjną przeszłość, choć w przypadku Borusewicza efekt ten niweluje jego obecna działalność), Platforma "zyskała" na wymianie z PiS jedynie ludzi mających olbrzymi talent do autokompromitacji i do trwonienia popularności własnej i ugrupowania, do którego należą. Kamiński, Marcinkiewicz, Sikorski, Kluzik-Rostkowska oraz Giertych w charakterze koalicjanta, to zespół, z którym w dziedzinie odstraszania wyborców może konkurować jedynie Niesiołowski. Dziś do tego zespołu dołącza Dorn. Z Dornem i Giertychem na pokładzie Platforma będzie straszyć powrotem "dusznej atmosfery IV RP" i odsuwać PiS od władzy. Ten sam PiS, którego twarzami są dziś cieszący się dużą społeczną sympatią Duda i Szydło. No, jest jeszcze mroczny Kaczyński, który kryje się za nimi, by w dzień po wyborczym tryumfie wyjść z cienia, podzielić Polaków i skłócić ten kraj z Europą, ale przecież nawet Kaczyński nie jest na tyle znienawidzony, by przekonać lemingi do masowego głosowania na Giertycha, najbardziej niepopularnego ministra w pisowskim rządzie. A może jest?

Również po lewej stronie Platforma powtarza w złym stylu manewr z przeszłości. Napieralski w Platformie to powtórka z Arłukowicza, niegdyś ostrego krytyka tej partii i jej „reform” w obszarze służby zdrowia, potem zaś ich gorliwego wykonawcy. Arłukowicz odbił się Platformie czkawką, podobnie zresztą jak Platforma Arłukowiczowi. Popularny polityk w ciągu czterech lat stał się jednym z najbardziej przeklinanych i znienawidzonych przez Polaków ministrów i w końcu – będąc zbyt dużym wizerunkowym obciążeniem – został przy pierwszej lepszej okazji wyrzucony z rządu. Teraz historia się powtarza, choć nie do końca, bo Napieralski ministrem nie zostanie, a poza tym – w przeciwieństwie do niegdyś byłego, a teraz znów obecnego kolegi z partii – już dawno roztrwonił on swoje poparcie i jest przyjmowany do Platformy nie jako cenny nabytek, lecz jako polityczny bankrut.

Trudno powiedzieć co partia jeszcze rządząca chce osiągnąć przez przyjęcie w swoje szeregi Dorna i Napieralskiego, ale nie ulega wątpliwości, że oba te polityczne związki stanowią socjologiczny ewenement: z punktu widzenia obu stron są mezaliansem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka