Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak
2288
BLOG

Imagine

Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak Polityka Obserwuj notkę 33

Dzień po zamachach w Paryżu, w pobliżu sali koncertowej, w której miał miejsce najkrwawszy z nich, ktoś ustawił na ulicy fortepian z wymalowaną "pacyfą", zagrał "Imagine" Johna Lennona, po czym odjechał. Krótki uliczny koncert zgromadził tłumy, wywołując u wielu osób łzy wzruszenia.

Był to jeden z tych obrazków, które mówią o współczesnym zachodnim społeczeństwie znacznie więcej od tysięcy statystyk, analiz socjologicznych, wypowiedzi ekspertów, itd. Pokazują jak bardzo odkleiło się ono od rzeczywistości. Nawet nie dlatego, że granie hipisowskiego hymnu i popłakiwanie przy jego słuchaniu jest mało adekwatną odpowiedzią na terror, ale ze względu na tekst, który wywołał tak wielki entuzjazm i wzruszenie. Tekst, którego tytuł należałoby zmienić, jako nieprzystający do treści. Utwór Lennona jest bowiem zapisem pewnej utopii, ale nie takiej, która pozostaje w sferze marzeń garstki fanatyków, wyznawców jakiegoś niszowego światopoglądu. "Imagine" to utopia, która doczekała się realizacji. Zachodni Europejczycy nie muszą już wyobrażać sobie świata bez religii, w którym liczy się tylko "tu i teraz", świata bez granic, świata bez większości poważnych problemów, znanych innym cywilizacjom i epokom, bo w takim właśnie świecie żyją, taki świat sobie zbudowali. No, Lennon chciał jeszcze świata bez własności i tego ideału zachodnia Europa nie realizuje, ale nie dalej niż ćwierć wieku temu był on wdrażany we wschodniej części kontynentu, ze skutkiem wiadomym. "Imagine" nie jest więc opowieścią o jakimś przyszłym ziemskim raju, to utwór opisujący europejską teraźniejszość. Wszystkie zawarte w nim hasła i postulaty doczekały się realizacji. Nadszedł więc czas, by przestać sobie różne rzeczy wyobrażać. Nadszedł czas, by wyciągnąć wnioski.

Ostatnie 70 lat to dla zachodniej Europy okres pokoju, stabilizacji i dobrobytu na skalę niespotykaną w dziejach. Zachodni Europejczycy dostali od historii prezent, jakiego nie otrzymał nikt inny i wykorzystali go najgorzej, jak to było możliwe. Swoją złotą epokę zmarnowali na walkę z własną tożsamością, na walkę z religią, na popieranie każdego, kto działał na niekorzyść ich krajów (vide ruchy "pacyfistyczne" sponsorowane przez ZSRS, domagające się jednostronnego rozbrojenia, ruchy "ekologiczne" sponsorowane przez Rosję, działające na rzecz energetycznego uzależnienia Europy od Moskwy, ruchy "antyimperialistyczne", sympatyzujące z islamistami, którzy nikogo nie darzą tak bezbrzeżną pogardą, jak sympatyków tych ruchów). Zachodnie państwa i ich obywatele, pomimo swojego bogactwa, toną w długach. Pomimo znakomitych warunków do wychowywania dzieci, nie mają ich. Jednak ani kryzys zadłużeniowy, ani jeszcze groźniejszy od niego kryzys demograficzny, nie znajdują się w centrum uwagi zachodniej opinii publicznej. Przegrywają z problemami zastępczymi, podsuwanymi przez ideologów nowej lewicy. A jeśli już zbyt mocno dają o sobie znać, to rozwiązuje się je otwierając granice jeszcze szerzej niż dotychczas i przyjmując jeszcze większą liczbę imigrantów, którzy mają pracować na emerytury starzejących się europejskich społeczeństw. Nie zawsze jednak chcą to robić, często sami stanowią obciążenie dla budżetu. Co więcej - co za pech - nie podzielają oni ideałów Johna Lennona. I nie nasiąkają nimi, nawet po kilkudziesięciu latach spędzonych w Londynie czy Paryżu. Wydaje się wręcz, że kolejne pokolenia urodzonych w Europie muzułmanów są jeszcze mniej "hippie" niż ich rodzice czy dziadkowie pochodzący z zapadłych tureckich i arabskich wsi.

Europa zbudowała sobie świat bez biedy, bez wojen, bez religii i bez dzieci. Aby uchronić go przed wymarciem musiała go uczynić także światem bez granic, ale akurat ten ideał okazał się sprzeczny z każdym z powyższych. Otwarcie granic przyniosło religię, którą oikofobiczne elity naszego kontynentu darzą niewspółmniernie większą sympatią niż chrześcijaństwo, choć jej wartości są rażąco sprzeczne z ideałami rzeczonych elit. Otwarcie granic przyniosło również wojnę, którą ogłosił dziś prezydent Francji. Wypowiedział ją wprawdzie "terrorystom", którzy, analogicznie do nieposiadających narodowości "nazistów", nie wyznają żadnej religii, ani nie pochodzą z żadnych konkretnych krajów. Możemy jednak zaryzykować stwierdzenie, że istnieje pewien niejasny związek między otwarciem granic a terroryzmem, na co wskazuje fakt, że kraje, które otworzyły się bardziej mają z terrorystami nieco większy problem niż kraje, które otworzyły się mniej. Wkrótce okaże się także, że otwarcie granic przyniesie biedę, bo europejskie systemy socjalne, już teraz generujące górę długów, nie poradzą sobie z utrzymaniem masy "uchodźców", ani tym bardziej z przystosowaniem ich do życia w zupełnie obcym im środowisku. Natomiast z całą pewnością brak granic przyczyni się do odmłodzenia społeczeństw, których wkrótce nie będzie już jednak można nazwać europejskimi - chyba, że "Europę" uznamy za pojęcie czysto geograficzne, odzierając je z całego historycznego i kulturowego znaczenia.

Istnieje oczywiście szansa, że imigranci zasymilują się z przyjmującymi ich społeczeństwami. Jest to jednak możliwe tylko pod jednym warunkiem: powrotu tych społeczeństw do ich korzeni, do wyrazistej tożsamości, do chrześcijaństwa. W obecnej sytuacji asymilacja jest wykluczona, bo z kim przybysze mają się niby asymilować? Ze "społeczeństwem wielokulturowym"? Ze zbiorowością zatomizowaną, złożoną z egoistycznych, starczo zdziecinniałych i zinfantylizowanych jednostek? Z ludźmi, których nie łączą żadne wspólne wartości, poza pogardą dla własnego dziedzictwa i sympatią dla hipisowskich haseł sprzed pół wieku? Wtedy wielu ludzi posłuchało Lennona i wyobraziło sobie ziemski raj. Dziś po raz kolejny przekonujemy się, że nie jest on możliwy, że droga, którą prowadzą ludzi prorocy nowych, świeckich religii,  wiedzie do piekła. Do ludzi słuchających koncertu na paryskiej ulicy jeszcze to nie dotarło. Mają coraz mniej czasu, by to zrozumieć.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka