Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak
79
BLOG

Szkodliwa "jedność prawicy"

Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak Polityka Obserwuj notkę 0

„Odbicie wahadła” stało się w ubiegłym tygodniu ulubionym hasłem polityków PiS. Partia rządząca, próbując wytłumaczyć prawicowym wyborcom postawę, jaką zajęła w sporze o aborcję, przekonuje, że jest za ochroną życia, ba – zależy jej na tym bardziej niż komukolwiek innemu, ale nie może pozwolić sobie na żaden „radykalizm” w tej kwestii, ponieważ może się to skończyć – podobnie jak w „wielu innych krajach” – wspomnianym odbiciem. Lud, zirytowany skrajną postawą prawicy, podąży za skrajnością przeciwną, co skończy się rewolucją obyczajową a’la Zapatero. Tak przynajmniej twierdzą politycy Prawa i Sprawiedliwości. Popatrzmy zatem na Półwysep Iberyjski i zobaczmy co też wyczyniała tamtejsza prawica, że skończyło się to zapateryzmem.

W Hiszpanii przed Zapatero obowiązywało prawo bliźniaczo podobne do polskiego "kompromisu aborcyjnego" z 1993 r. W praktyce chroniło ono życie w dużo mniejszym stopniu niż obecna polska ustawa, a to ze względu na absurdalnie szeroką i rozciągliwą interpretację, jakiej poddano pojęcie "zagrożenia zdrowia matki". Wystarczyło, by kobieta stwierdziła, że poród i późniejsze babranie się w pieluchach zagrożą jej równowadze psychicznej, by pozwolono jej na legalne pozbycie się "problemu". Słowo "legalne" należałoby tu wziąć w cudzysłów, było to bowiem rażące nadużycie, w wyniku którego uśmiercano ponad 100 tysięcy dzieci rocznie. By temu zapobiec nie trzeba było wprowadzać rewolucyjnych zmian w prawie, wystarczyło doprecyzować obowiązujące przepisy i zacząć je egzekwować. Rządząca wówczas Partia Ludowa, na czele z liberalnym technokratą Jose Marią Aznarem, nie kwapiła się jednak, by to zrobić. Aznar deklarował wprawdzie swój sprzeciw wobec aborcji, szedł nawet na czele milionowego marszu obrońców życia, ale - tak się składa - dopiero wtedy, gdy był w opozycji. Sprawując władzę był zajęty innymi sprawami, np. wprowadzaniem "związków partnerskich". Tak, dobrze Państwo widzą: hiszpańska prawica, której radykalizm, wedle pisowskiej narracji, spowodował "odbicie wahadła" w postaci zapateryzmu, zafundowała swojemu krajowi "związki partnerskie" i tolerowała 100 tysięcy półlegalnych aborcji rocznie.

Oczywiście można powiedzieć, że zlewaczenie hiszpańskiej "centroprawicy" jest kwestią przemian, jakie zaszły w mentalności tamtejszego społeczeństwa. Owszem, można tak to tłumaczyć, ale to tylko część prawdy. Nie wszyscy w Hiszpanii byli entuzjastycznie nastawieni do rewolucji Zapatero. Wiele z jego decyzji wywoływało masowe protesty. Przeciwko pełnej legalizacji aborcji manifestowało ponad milion ludzi (w tym 600 tysięcy w samym Madrycie), nie tylko katolików, ale również wyznawców innych religii i ateistów. To jednak "trochę" więcej niż 98 tysięcy, biorące udział w "czarnym marszu". Czy Partia Ludowa starała się jakoś zagospodarować ten potężny ruch społeczny, czy zrobiła jakiś ukłon w kierunku tego elektoratu? Nie. Mało tego, skręciła jeszcze bardziej w lewo, do tego stopnia, że gabinet kolejnego premiera wywodzącego się z jej szeregów, Mariano Rajoya, jest nazywany "trzecim rządem Zapatero". Jak to wyjaśnić? Bardzo prosto.

W Hiszpanii istnieje kilka partii lewicowych: PSOE, Zjednoczona Lewica, Republikańska Lewica Katalonii, w ostatnich latach doszły jeszcze Podemos i Ciudadanos. Po prawej stronie jest tylko Partia Ludowa. Wyborcy lewicowi mogą więc do woli przebierać w partyjnych ofertach. Wyborcy prawicowi są natomiast skazani na Partido Popular, która wiedząc, że i tak ma ich głosy w kieszeni, ma ich gdzieś i próbuje poszerzać elektorat skręcając w lewo. Wywołuje to oczywiście pewną frustrację wśród zwolenników PP, a nawet wśród części jej działaczy, ale mimo to nie chcą oni opuszczać jej szeregów, obawiając się, że jeszcze bardziej wzmocni to lewicę. Czy czegoś nam to nie przypomina?

Tak. Podobna sytuacja zaczyna mieć miejsce w Polsce. W ciągu ostatniego tygodnia przeczytałem już kilka artykułów, w których padało stwierdzenie, że obrońcy życia będą się wściekać po odrzuceniu projektu Ordo Iuris, ale to bez znaczenia, bo katoliccy i konserwatywni wyborcy i tak nie mają dokąd pójść. PiS zresztą od dawna dążył do tego, by nie mieć nikogo po swojej prawej stronie, właśnie po to, by móc "otworzyć się na szerokie centrum", czyli - mówiąc po ludzku - podebrać trochę wyborców konkurencji. Tak jak robił to Rajoy, korzystając z rozbicia lewicy hiszpańskiej, tak jak robiła to Merkel, korzystając z rozbicia lewicy niemieckiej. Jednak zarówno Rajoy, jak i Merkel, znajdują się dziś w nieszczególnej sytuacji. Utrzymują się u steru wyłącznie dzięki słabości opozycji, sami też jednak słabną i jest wyłącznie kwestią czasu (szczególnie w przypadku Rajoya) aż stracą władzę i odejdą w niesławie, nie mając po swojej stronie już nikogo. PiS wybrał zatem strategię, która na krótką metę może przynieść mu duże korzyści, jednak w dłuższej perspektywnie może okazać się samobójcza. Zresztą mniejsza o PiS. Dla prawicy - i dla nienarodzonych dzieci, których prawica broni - konsekwencje mogą być dużo gorsze.

PiS straszy nas "pęknięciem w obozie konserwatywnym", roztaczając czarne wizje katastrof, jakie miałby ściągnąć na Polskę rozłam po prawej stronie sceny politycznej. Ja uważam, że dużo gorsza może okazać się fałszywa jedność, wymuszana strachem (a więc w dokładnie taki sam sposób, w jaki PO utrzymywała się przez osiem lat u władzy - wywołując u swoich wyborców patologiczny lęk przed PiS-em). Jeśli już teraz, po niespełna roku rządów, PiS wysyła do sporej części swojego elektoratu komunikat "mamy was tam, gdzie możecie nas pocałować, i tak na nas zagłosujecie, bo nie macie alternatywy", jeśli już teraz nie ma im do zaoferowania niczego, poza groźbami, że "jeśli nie my, to przyjdą jeszcze gorsi", to co będzie za trzy, pięć, siedem lat? Czy nie doczekamy się realizacji skrajnie lewicowego programu rękami prawicy, tak jak miało to już miejsce w Niemczech i w Hiszpanii? Być może to obawy na wyrost, ale uważam, że będzie lepiej, jeśli PiS będzie miał konkurencję również po prawej stronie. Przed wyborami byłem zwolennikiem jednoczenia prawicy, gdyż tylko w ten sposób można było odsunąć PO od władzy. Dziś, gdy Platforma i cała opozycja są w rozsypce, a PiS zachowuje się w sposób coraz bardziej arogancki, coraz mniej licząc się z prawicowym elektoratem, ta jedność nie jest już potrzebna, a wręcz zaczyna być szkodliwa. PiS musi wiedzieć, że katoliccy i konserwatywni wyborcy mają alternatywę, w przeciwnym razie doczekamy się polskiej Merkel lub polskiego Rajoya i to raczej prędzej niż później.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka