Witold Gadowski Witold Gadowski
4970
BLOG

Z punktu widzenia karalucha...

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 112
Gra w pozory już się skończyła. Reputacji Putina nic już nie może zaszkodzić, on już nie udaje i jemu już nie są potrzebne brawka międzynarodowego chórku pochlebców.
No i historia znów sprawiła, że my – mędrki, analitycy – stoimy z opadniętą szczęką i pełni nabożnego lęku już tylko oczekujemy co będzie dalej.
Władimir Władymirowicz Putin naraz wywrócił stolik z kartami i warknął: - teraz będziemy grać w moją grę, zagramy w to w co zwykle wygrywam, w gangsterkę!
Nagły ruch Putina – obliczony na wiele większe niż Warszawa horyzonty – wprowadził też sporo zamętu pomiędzy rozplenione w okolicach sejmu i budynków rządowych karaluszki.
Zwykle bowiem tak jest, że wietrzenie pokoju, czy też nagłe zapalenie światła w kuchni powoduje wrzenie w karaluszym świecie i niemiły dźwięk tupotu setek karaluszych stópek.
Putin nagle zapalił światło, znudziło mu się odgrywanie dobrze wychowanego pana, w dobrze skrojonych garniturach.
Swoją drogą zauważyliście jak on chodzi?
Przecież on ciągle maszeruje. Z trudem przytrzymuje jedną rękę, ale drugą wymachuje jak na defiladzie. Pewnie od najmłodszych lat uczono go karnego maszerowania i lano po niewielkiej łepetynie trzciną, gdy wykazywał się niezdyscyplinowaniem.
Nasz W.W.Putin nie czuje się dobrze w garniturach, gdy obserwowałem jego zachowanie na światowych szczytach, to zauważałem, że nosi te cywilne łachy z niejakim wstrętem.
Pasował się w ten poprawnościowy kostiumik, a i tak w wielu momentach wychodził z niego prawdziwy bezpietczyk: warknął, poniósł brew, zimno się uśmiechnął – znam takie uśmiechy, tak uśmiechał się każdy kto zakosztował ludzkiej krwi. Taki uśmiech widziałem u „Arkana”, Fikreta Abdicia, Ratko Mladicia, nawet u byłego albańskiego prezydenta Sali Berishy. To ludzie, których spotykałem i którzy uśmiechali się tak jak Władymir Władymirowicz Putin.
No, ale dość tej beletrystyki, bierzmy się za konkret. A konkretem jest fakt, że grając z Amerykanami, Niemcami czy Chińczykami Putin radykalnie (ale niejako przy okazji) zmienił klimat panujący w Warszawie.
Naraz okazało się, że pracowicie lepione przez karaluchy „mosty pojednania z Moskwą” runęły jak rozsypany w kuchni ryż. Nie ma już mowy o „cywilizowaniu Rosji”, o „przyjaźnieniu się z demokratyzującym się rosyjskim państwem”, nie ma po prostu mowy o przyjaźni z bandytą, który – jak tylko przyjdzie mu na to ochota – każdemu może poderżnąć gardło.
Putin zrzucił już cywilne ciuchy i pozory, przestał udawać mądre miny, rozpiął marynarkę wsadził swoją małą piąstkę do kieszeni i drwiąco spogląda w oczy całemu światu. Putin nigdy się nie zmienił i przez ostatnie lata po prostu odtwarzał struktury agresywnego, zamodrystycznego państwa.
Co z tego wynika dla karaluszków nad Wisłą?
Ano to, że gra w pozory już się skończyła. Reputacji Putina nic już nie może zaszkodzić, on już nie udaje i jemu już nie są potrzebne brawka międzynarodowego chórku pochlebców. On spokojnie może dziś wycedzić: - tak zamordowałem polskiego prezydenta i tyle! Co mi zrobicie? Może zabierzecie mi za to Krym?
Azjaci padną przed nim na kolana z szacunku przed siłą, a świat znów uda, ze nic się nie stało.
Jeśli boimy się nieprzyjemnego typa, to za plecami pohukujemy na niego, ale na wszelki wypadek schodzimy mu z drogi. Potem najwyżej, jak Stefek Burczymucha, przed lustrem prężymy muskuły.
Czy teraz rozumiecie dlatego wodzowie karaluchów - Tusk i Konmorowski – nagle poszarzeli na twarzach? Dlaczego trzęsą im się łapki, dlaczego piskliwie wychodzi im, to co u mężczyzn jest po prostu podniesionym zdziebko tonem, synonimem aktywnej determinacji i odwagi?
Przecież Putin w każdej chwili może wyrzucić, na polski rynek, nowe fakty w sprawie katastrofy smoleńskiej!
Dziś przecież cały świuat już wie, że wiarygodność „śledztwa” generalisssy Anodiny (a w ślad za nią komisji Millera) bliska jest prawdzie dzisiejszych rosyjskich deklaracji, o tym, że na Krymie nie ma żadnej rosyjskiej armii, a są tam tylko siły jakiejś mitycznej samoobrony.
Kłamstwo smoleńskie obnażane jest przez samych Rosjan, dziś nie jest już im do niczego potrzebne.
Putin się śmieje, kto jednak drży – na widok tego śmiechu – najmocniej? ...Komorowski i Tusk. Przeciez jak im teraz kagiebista wywali, z całą jaskrawością, nowe rzeczy na temat Smoleńska, to się natychmiast samozanieczyszczą ze strachu.
Przecież Putin może ich teraz ugrillować na wolnym ogniu. Pewnie nawet to zrobi, aby - jak widz akwarium – pooglądać sobie jak wściekła polska ulica wypłaca obu panom i ich kamarylom należne im „apanaże”.
Putin, aby tylko zagrzać pod polskim kotłem, na pewno coś zrobi.
Jak będzie miał w tym interes, to jednym gestem zmiecie Komotusków z powierzchni politycznego życia nad Wisłą. Zamiesza, a przecież właśnie to – po azjatycku – lubi najbardziej.
Oczywiście, przez pewien czas ( jak w przypadku Janukowycza) główne media będą opowiadały, że to rosyjskie wrzutki, że dochodzenie prawdy o Smoleńku służy Rosji i jest prowadzone przez rosyjską agenturę, że tak naprawdę to PiS jest rosyjską ekspozyturą FSB.
Takie propagandowe wywracanie kota do góry ogonem już się zaczęło i to w momencie gdy śmieszne pieski z Tok FM rozjazgotały się na swoje dotychczasowe bożyszcze: W.W. Putina. Karaluchy próbuja uciec w zakamarki, przepoczwarzyć się nagle w walecznych bohaterów...w pewnym momencie jednak Moskwa wyłączy im prąd, a Berlin przehandluje ich za daleko bardziej lukratywne interesy.
Tusk, Komorowski i ich rzedniejące kamaryle, będą usiłowały w panice zmieścić się do samolotu lecącego....no właśnie gdzie?
Ludzi podłych, czeka podły los. Satrapowie bywaja kapryśni, a wiszenie u ich nogawek nie zawsze jest programem na całe życie.
Życie bowiem ma ciężką stopę i w finale zwykle rozgniata karaluchy ze wstrętem.


  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka