Sprawa zdjęć przedstawiających ciała ofiar Smoleńska nie wywołała dyplomatycznej czy choćby politycznej burzy. Dlaczego?
Są naiwni, którzy uważają, że zdjęcia opublikował bloger chcący wywołać sensację. Uważam to twierdzenie za śmieszne, nie tylko dlatego, że to nie są zdjęcia amatorskie, lecz zdjęcia pochodzące najprawdopodobniej z dokumentacji rosyjskich śledczych. Czy zwykły bloger miałby do nich dostęp? Ktoś powie "Ruski burdel. Wszystko jest możliwe". A czy nie wygląda to raczej na prowokację służb państwa Rosyjskiego? Pozostaje pytanie, po co...
Po pierwsze - upokorzyć Polskę i Polaków na arenie międzynarodowej na zasadzie "Patrzcie, mamy zdjęcia Polskiego Prezydenta leżącego w błocie, a oni ich nie mają. Patrzcie jacy są wiarygodni".
Po drugie - straszak: "Tak skończył Prezydent RP, który stawiał się Rosji. Uważajcie, co robicie i mówicie, bo wypadki chodzą po ludziach"
Po trzecie - pokazać Rządowi RP, że łaska Putina na pstrym koniu jeździ. Jednego dnia braterski uścisk, drugiego... "No patrzcie, Tusku, pokażemy paliaczkom, jak państwo zdało egzamin. Pokażemy Twoim wyborcom, jak zabezpieczacie własne sprawy".
Oczywiście min. Gowin już oświadczył, że to na pewno nie jest sprawka władz Federacji Rosyjskiej. Bo co oni by zyskali? Popsuliby tylko świetne stosunki z Polszą, o które tak zabiegają. W podobnym tonie wypowiedział się również Radek S - rekin dyplomacji, wasal Angeli M, znany bardziej z Twitterowania niż walki o Polskie interesy.
Swoją drogą... Jeśli Rosja jest w stanie posunąć się do takich kroków, to czemuby nie pokazać za jakiś czas zdjęcia z przebiegu "masowego samobójstwa" z 10.04 albo puścić przeciek, który winą za rozdzielenie wizyt czy grą na eliminację Lecha Kaczyńskiego obarczyłby Tuska? Przeciek oczywiście niekontrolowany i niezależny od Rosji, a puszczony przez zwykłego blogera o pseudonimie WladimirDonald2010?
