Micah Tindell @ Unsplash
Micah Tindell @ Unsplash
s.wokulski s.wokulski
1378
BLOG

Jestem z miasta

s.wokulski s.wokulski Rodzina Obserwuj temat Obserwuj notkę 39
Te kilka słoików, to spadło nam jak z nieba! W Warszawie się wymienię. Resztę wyrzucę. O życiu w Warszawie opowiadają mieszkańcy.

Mała wieś gdzieś na Mazowszu. Pod nigdy niewykończony dom z pustaków podjeżdża samochód na warszawskich rejestracjach. Wysiada z niego Darek. Wysoki brunet z wytatuowanymi rękami. Modnie ubrany, z lekko przykrótkimi nogawkami i odkrytymi kostkami. Przyjechał wraz z rodziną odwiedzić swoich rodziców. Jest weekend.

Rodzice od razu ich witają. Mama, jak to mama stwierdza, że mizernie wygląda i od razu prosi do stołu. Obiad już czeka. Darek spędzi tu jedną noc.

 - W sumie to nie jest źle. Odwiedzam rodziców. Dostaję zapas “słoików” na cały tydzień. W Warszawie się wymienię. Resztę wyrzucę - opowiada Darek - Tylko TVP będę musiał obejrzeć. Posłuchać jak to rodzice najeżdżają na “warszawkę” - narzeka Darek - do tatuaży już się przyzwyczaili. Aczkolwiek, dla nich to dalej symbol więzienia.


Do mieszkania na Woli dzwoni dzwonek. Przyjechał pan Wiesiek, tata Roberta. Robert otwiera mu wejście domofonem, a pan Wiesiek po chwili pojawia się w drzwiach. Przyjeżdża regularnie, co tydzień, z torbą jedzenia. Przygotowała je mama Roberta. Wszyscy mieszkają w Warszawie ale dalej rodzice wspierają swojego syna jak mogą. To ugotują różnych potraw na kilka dni. W niedziele jak zawsze zaproszą na obiad. Po szkole odbiorą dwójkę dzieci Roberta ze szkoły. Kochają swoje wnuki. Od czasu do czasu potrafią zapłacić ratę kredytu. - Byle synowi żyło się trochę lepiej niż nam - stwierdza pan Wiesiek.

Robert w sumie, nie potrzebuje pomocy. Rodzice całe życie w niego inwestowali. Teraz pracuje jako handlowiec dla dużej korporacji w Polsce. Ma pod sobą kilku podwładnych. Praca jak na warunki warszawskie jest bardzo dobrze płatna.

 - Co mam zrobić? - pyta się - rodzice chcą pomagać. Sprawia im to przyjemność. Jedzenie, które dostajemy zjadają dzieci. Ja z partnerką jesteśmy na dietach pudełkowych - wzrusza ramionami.


Hanna to matka dwójki dzieci. Mieszka z partnerem w Warszawie. Pracuje dla zagranicznej korporacji jako menadżerka projektu.

 - Nie mam tak lekko jak inne moje koleżanki czy to z pracy czy to z podwórka - opowiada Hanna - rodzice mieszkają daleko. Odwiedzam ich tak raz w miesiącu. Sami nie przyjadą. Musimy więc przez większość czasu sami opiekować się dziećmi. Płakać mi się chcę jak widzę, gdy codziennie inni dziadkowie opiekują się swoimi wnukami. Na szczęście, jako “samotna” - mruga okiem - matka z dwójką dzieci, dostałam darmowe przedszkole w publicznym przedszkolu. Mama od czasu do czasu wspomni i spyta się dlaczego żyjemy na “kocią łapę”. Tłumaczę, że tak jest prościej i lepiej. Inaczej zabrakłoby nam punktów do przedszkola. Niedługo zacznie się szkoła podstawowa. Może dzieci dostaną darmowe obiady? - zastanawia się Hanna.


W niedziele Darek z całą rodzinną idą do Kościoła. Ani on, ani jego żona, ani dzieci za bardzo nie przepadają za tym rytuałem. Niestety, rodzice są wierzący - opowiada Darek - ale co tam. Nam nic się nie stanie, oni są zadowoleni. Taki przykry “koszt” darmowego jedzenia i wizyty u rodziców.

Po mszy wracają wszyscy razem, na piechotę, do rodzinnego domu. Mama przez chwilę krząta się w kuchni i kończy gotowanie. Tata przeżywa dalej wczorajsze wiadomości. Zawsze tak jest. Co weekend ten sam scenariusz. Po obiedzie, spakują się, dostaną torbę słoików i wrócą do Warszawy jak tysiące innych przyjezdnych warszawiaków.


Robert w niedziele pakuje dzieci do samochodu i wraz z partnerką jadą do rodziców Roberta. Podróż nie zajmuje długo. Kilka minut i są na miejscu. Pan Wiesław wraz z żoną Grażyną mieszkają na Bemowie. Pani Grażyna przygotowała niedzielny obiad. Stół stoi zastawiony potrawami. W powietrzu unosi się zapach jedzenia.

 - Jak co niedziela jest schabowy, dzieci go uwielbiają - opowiada Robert - dziś mamy przerwę w diecie - śmieje się Robert.

Cała rodzina spędza kilka godzin razem. Po obiedzie idą na spacer. Po powrocie dzieci jeszcze chwilę bawią się na placu zabaw. Potem pożegnanie i do następnego weekendu.

 - Jedzenia zawsze mamy za dużo - stwierdza Robert - ale mamy na to sposób. Dogadaliśmy się z sąsiadami i mamy taki mały “ryneczek” osiedlowy - ty dajesz słoik pulpetów, dostaniesz za to marynowane papryczki. Jak ktoś ma bardzo dużo to albo część sprzedaje tym co nie mają rodziców na miejscu albo po prostu oddają do jadłodzielni. Jest tu taka para, która zawsze wszystko oddaje - są na ścisłej diecie: bez glutenu, bez jajek, bez mięsa - chyba bez niczego - ironizuje Robert - Ich dzieci też mają sprane głowy. Nic nie jedzą. Nic im nie wolno. Ale podobo robią to dla “klimatu” - podsumowuje uszczypliwie Robert.


Dziś było wielkie wydarzenie. Hanna wróciła z rodzinnego domu. Jest bardzo szczęśliwa. Cały bagażnik wypakowany jest jedzeniem.

 - Słoików mam chyba nie miesiąc! - nie ukrywa radości - część się zamrozi, część wymieni. Wreszcie odżyjemy!

 - Czy brakuje nam pieniędzy? - powtarza pytanie - nie nigdy! Ale zamiast wydać na jakieś przyziemne rzeczy typu codzienne jedzenie mogę przeznaczyć fundusze na inne cele. Planuję wyjazd, tylko dziewczyny z pracy. Jedziemy nad morze. Apartament już jest zarezerwowany. Pobalujemy sobie przez weekend. Potańczymy - mruga okiem - Poza tym, jestem beznadziejną kucharką. Na samą myśl, że mam coś ugotować kręci mi się w głowie. Muszę się odstresować.

- Czy robię to często - ponownie powtarza pytanie - conajmniej raz w miesiącu! Tak się bawi szlachta! Co z dziećmi, rodziną, partnerem? - opowiada dalej Hanna - nic im się nie stanie. Poza tym, taki mamy układ. Kosmetyczka kosztuje, fryzjer kosztuje. Rodzice nie mają dużych potrzeb. Nie to co ja! Te kilka słoików, to spadło nam jak z nieba! Szkoda tylko, że rodzice mieszkają tak daleko. Gdyby byli na miejscu... - rozmarzyła się Hanna.


s.wokulski
O mnie s.wokulski

Programista, landlord, zdroworozsądkowy konserwatysta.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo