olgerd olgerd
256
BLOG

Gry wstępne

olgerd olgerd Kultura Obserwuj notkę 0

Nie, nie będzie o seksie, choć, zaiste, przydałoby napisać coś o seksie, bo wtedy znacząco wrosłaby liczba czytelników. Teraz na to wpadłem! To byłby dobry pomysł na opowiadanie, krótką fabułę o człowieku, który podczas pisania o seksie doznaje takiej satysfakcji seksualnej, że z powodzeniem zastępuje mu ona tradycyjny seks; więcej, on na seks już nie ma ochoty! Nie wiem, a może jest takie zboczenie? Trzeba by sprawdzić. Galeria zboczeń jest bogata, może i tacy więc się zdarzają, co to pisząc i czytając to, co napisali, odczuwają satysfakcję seksualną? Na pewno w jakimś stopniu są nimi cierpiący na grafomanię... Nie, jednak po namyślę wycofuję się rakiem z takiej koncepcji. Grafomania nie ma wiele wspólnego z seksem, bliżej jej raczej do onanizmu, szybkiego indywidualnego zaspokojenia seksualnego. Do prawdziwego seksu trzeba najmniej dwóch osób. Obawiam się więc, że ten pomysł dołączy do innych moich niezrealizowanych zamysłów literackich. W tych sprawach, że tak powiem, panuje u mnie ostatnio uwiąd; piszę mało, albo w ogóle, więcej czytam niż piszę i co gorsza, nie czuję z tego powodu frustracji. Podobno prawdziwi pisarze czują frustrację, gdy nie mogą pisać. Zawsze podejrzewałem, że nie jestem prawdziwym pisarzem, teraz więc mam dowód. No, niby tak, ale prawdziwi pisarze ponoć nie piszą, bo nie mają pomysłów, a ja pomysłów mam aż za dużo; tak więc sam już nie wiem, prawdziwe quipro quo!

Miałem choćby pomysł na książkę złożoną z samych wstępów do książek, które mogłem napisać, ale nie napisałem - stąd tytuł „Gry wstępne”. Proszę bardzo, znów seksualna konotacja! Po prawdzie kilka wstępów zdążyłem napisać, m.in. do książki o nieprzystosowanym, człowieku, który tak bardzo chciał się przystosować do opresyjnego społeczeństwa, że zaczął samego siebie prześladować (napisane niby na wesoło). Inne, też poświęcone wyobcowaniu, to opowiadanie o karaluchu zamienionym w człowieka, z którego cała karalusza rodzina jest bardzo dumna (nazywają go „Karakrólem”) i mu czapkuje, ale on chciałby znów być skromnym karaluchem żyjącym za listwą przypodłogową. Następne poświęciłem mężczyźnie odwiedzającym domy publiczne po to tylko, by rozmawiać z prostytutkami o miłości. Kobiety są wobec niego bardzo wylewne i wszystkie, bez wyjątku, wierzą w wielką, romantyczną miłość. I każda kurwa czeka na taką miłość, jak na zbawienie. Na końcu mężczyzna pyta swoje rozmówczynie, czy znają kogoś, kto tak kocha, jak one by chciały kochać i być kochane. Prostytutki nie potrafią sobie nikogo takiego przypomnieć. Myślę, że ciekawie pomyślane było też opowiadanie o współczesnym Robinsonie Cruzoe, który robił wszystko, żeby go nie odnaleziono. Nie rozpalał ogniska, gdy widział przepływający obok jego „bezludnej” wyspy statek. Nie pobudował domu i nie otoczył go palisadą, bo taka budowla mogłaby zostać dostrzeżona z samolotu. A kiedy niechcący napatoczył się na Piętaszka, a ten zaczął trajkotać, jak to się cieszy, że ktoś oprócz niego jest jeszcze na tej wyspie, bez zbędnych ceregieli ukatrupił męczącego gadułę. Opowiadanie kończyło się sceną jak z horroru. Do leżącego z otwartymi oczami Robinsona skrada się pantera; kot oblizując kły, szykuje się do skoku na Robinsona. Przy tym widać, że rozbitek zdaje sobie sprawę z zagrożenia. Ale mężczyzna nie rusza się z miejsca, nie próbuje nawet odegnać drapieżcy krzykiem, bo żywi obawę, że ktoś mógłby usłyszeć jego krzyk, a on, współczesny Robinson Cruzoe, ma tak dość ludzi, iż woli już zginąć w paszczy pantery niż jeszcze raz narazić się na kontakt z innym Homo Sapiens. Pamiętam też, że gdzieś, w jakimś zapomnianym pliku, powinienem mieć opowiadanie o nieszczęsnym człowieku, który czuje się już bardzo stary, chciałby umrzeć, ale nie może, bo jest absolutnym pedantem, więc dokąd nie posprząta domu i nie uporządkuje swego życia, nie może umrzeć. Tekst kończył się sceną, gdy bohater otrzymuje informację, iż został dziedzicem wielkiej fortuny. Jest załamany, bo wie, że teraz czeka go cała masa spraw do załatwienia. Mówi sam do siebie zdruzgotany: - Jednego życia by nie starczyło... Otwiera przy tych słowach szeroko oczy, bo uświadamia sobie, że właśnie to go czeka: życie wieczne.

A mam przecież też całą masę pomysłów na opowiadania, których – to już pewne – nigdy nie wykorzystam, bo wolę wymyślać historie niż je pisać. Kiedy jakąś wymyślę, ułożę w głowie, szkoda mi czasu na marnowanie go przy ekranie komputera. Choćby historia kobiety wychowanej w przytułku, chcącej się dowiedzieć, kim byli jej rodzice. Ważnym aspektem historii była padająca z ust różnych ludzi fraza: „Pani mi kogoś przypomina...”. Dzięki długotrwałemu prywatnemu śledztwu kobieta w końcu dowiaduje się, że w jej sprawie nic się nie da zrobić. Przeszłość została skutecznie zatarta i jest nie do ustalenia. „Ktoś musiał na to poświecić dużo czasu i pieniędzy” – mówi jej jeden z urzędników, który z bezradną miną ogląda pustą teczkę w archiwum. Wbrew pozorom taki koniec uspokaja kobietę. Zrobiła przecież wszystko, co w jej mocy, by się dowiedzieć. Jest na tyle rozsądna, że nie denerwuje się na rzeczy, na które nie ma wpływu. Puentą miał być opis jej odbicia w lustrze, i jej uśmiechu, łudząco podobnego do Giocondy.          

Postawa tej ostatniej z wymyślonych przeze mnie bohaterek staje mi się coraz bliższa. Też bym tak chciał.    

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura