Debatę wygrałem ja! Jest to fakt bezsprzeczny, ponieważ gdzieś w połowie jej trwania przełączyłem się na "Metropolis" Franka Langa lecący na TVP Kultura (niegdyś TVP Ursynów). Mimo to wypada napisać parę słów o "debacie".
Miał być hit, a był kit, chociaż media już okrzyknęły "debatę" politycznym wydarzeniem roku. Być może było to wydarzenie, ale co najwyżej tego tygodnia kampanii, bo nie wierzę, że sztaby nie zostawiły sobie prawdziwych "bomb" na końcówkę kampanii. Obaj politycy nie powiedzieli nic nowego - ot parę ogranych już sloganów, trochę złośliwości - a wszystko w niestrawnym sosie, za jaki należy uznać formułę programu. Formułę nad którą [zapewne!] przez ostatnie dwa tygodnie ciężko pracowały oba sztaby, a wszystko po to obaj panowie nie mogli sobie zrobić krzywdy. I krzywdy sobie nie zrobili.
Czytam różne opinie na temat tego kto wygrał "Debatę". Jedni krzyczą Kaczyński, drudzy Kwaśniewski. Niezależni komentatorzy, a takich z każdym dniem jest coraz więcej, tworzą kolejne uzasadnienia pod tytułem "dlaczego mój kandydat wygrał nad przeciwnikiem", podliczając przy tym (oczywiście obiektywnie) punktację. Były prezydent i obecny premier grali więc w piłkę nożną (4:3 dla Kaczyńskiego, 2:1 dla Kwaśniewskiego, 3:1 dla Kaczyńskiego, pięć do jaja dla Kaczyńskiego), hokej (5:3 dla Kaczyńskiego, 6:4 dla Kwaśniewskiego), koszykówkę (ale tylko jedną kwartę - 10:8 dla Kaczyńskiego, 12:10 dla Kwaśniewskiego) lub uprawiali boks (53:48 dla Kwaśniewskiego, 43:38 dla Kaczyńskiego). Ilość podobnych idiotyzmów można by mnożyć - mają one jednak wspólną cechę, wyznawcy każdej ze strony wykrzykują "to nasz wygrał". Mi osobiście zabrakło tylko sondażu sms'owego, który rozstrzygnąłby kto wygrał...
Rację miał Lech Wałęsa prorokując, że obaj panowie będą grać w różne gry: jeden w piłkę nożną, a drugi w hokeja. Ex-prezydent nie przewidział jednak, że obaj panowie grali na remis. Remis umacniający ich wizerunkowo wśród swoich, ale nie dający możliwości "otwarcia" na elektorat niezdecydowanych lub Platformy. W tym punkcie (dotyczącym Platformy) nie zgadzam się z większością komentatorów - przynajmniej piszących na salonie. "Debata" miała podzielić scenę pomiędzy PiS, a LiD, spychając na boczny tor Platformę. Tym czasem obaj panowie strzelili sobie, dosyć solidarnie, po samobóju. Kwaśniewski przypomniał bowiem prawemu skrzydłu Platformy dlaczego nie warto głosować na PiS, zaś Kaczyński powtórzył ten manewr tylko, że z lewym skrzydłem. Obaj panowie nie potrafili - według mnie (i bez przyznawania obiektywnych punktów)- otworzyć się na niezdecydowanych. Nie padła żadna ważna obietnica, nie zostali przyłapani na żadnym większym grzechu, nie popełnili większej gafy. Ci którzy wahają się na kogo (i czy) głosować dostali dziś dosyć dużo argumentów na kogo nie głosować. Czy PO będzie potrafiła to wykorzystać - pewnie nie, ale to ich problem.
Uważam, że "debata" powinna odbyć się z udziałem "wielkiej" trójki (Kaczyński - Tusk - Kwaśniewski), a nie dwójki (Kaczyński - Kwaśniewski). W trójce, panowie K&K ograliby Tuska 50:0, a może i wyżej i to bez konieczności zawierania przedziwnego sojuszu "dyskutujemy bez Tuska". Dlaczego? Tusk jest słabym mówcą (chociaż ostatnio i tak znacznie się poprawił!), a rywalizując w programie o podobnej formule co dziś, nie miałby żadnych szans - z K&K - w wyrzucaniu z siebie ilości ładnie brzmiących ogólników. Tak Tusk został Wielkim Recenzentem... i oczywiście swoją szansę kolejny raz przegapił. Czy jednak jest wielkim przegranym dzisiejszej debaty? Myślę, że nie, chociaż wszystko okaże się po kolejnej porcji sondaży (tylko nieco dokładniejszych niż próba przeprowadzona na 1000, telefonicznie). Do tego czasu lepiej zająć się czymś innym.
PS: W sumie "Debatę" najlepiej oceniła moja 85-letnia babcia: "Wszystko jakieś sztuczne, obaj panowie nie mieli nic ciekawego do powiedzenia. Spodziewałam się czegoś więcej". Ja też.
