Media jednogłośnie podają o "gorzkich stronach" obchodów 68. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Jak co roku, przemówienia Bronisława Komorowskiego, później Donalda Tuska i Hanny Gronkiewicz-Waltz spotkały się z gwizdami i niezadowoleniem grupki, a nie jak chcą niektórzy przedstawiać, rzeszy kombatantów.
W tym miejscu należy sobie postawić dwa pytania: czy część z biorących udział w uroczystościach nie może okazywać sprzeciwu wobec polskich władz w innych miejscach i dniach, aniżeli na cmentarzach i w rocznicę historycznych wydarzeń? Owszem, na kopcu Powstania powinna obowiązywać bezwzględna cisza i zaduma nad bohaterstwem i ofiarami niemieckiej rzezi. To nie podlega dyskusji i jest nie do obrony, bowiem przemawiali demokratycznie wybrani przedstawiciele, choćbyśmy nie wiem, do jakiego stopnia nie zgadzali się z żałośnie przez nich prowadzoną polityką.
Ale jest też druga strona medalu. Otóż zwyczajowo środowiska patriotyczne, również te "skrajne", okazują swoją niechęć do Tuska i Komorowskiego. W kontekście polityki historycznej, jaką obrała ta władza, nie można się temu dziwić.
Właśnie, dlaczego tak jest? Dlaczego Lecha Kaczyńskiego i skupione wokół niego środowisko do dzisiaj darzą taką estymą kombatanci i patrioci? Dlaczego wielbiciele Platformy Obywatelskiej choćby w Internecie (i nie tylko), tak licznie, wpisują się świadomie w nurt antypatriotyczny, gardzą martyrologią, nawet bohaterską częścią historii Polski? Dlaczego tak często wyśmiewają rzeczy ważne, dotyczące przecież polskiej racji stanu?
Nim przejdziemy do krytyki jednej strony, warto też zapytać o powody takich, a nie innych zachowań części społeczeństwa. Abstrahując już od tego, po co Komorowski podczas przemówienia w rocznicę PW wspominał w negatywnym kontekście o Marszu Niepodległości.