Pan Lech Wałęsa, nasz noblista, jest prosty jak konstrukcja cepa i równie przewidywalny.
Najpierw wypadek syna (który przy rzekomo prędkości 90 km przeleciał 30 m w powietrzu, co jest zupełnie nierealne) spowodował u niego "trwogę do Boga" - i pospieszny rachunek sumienia.
Potem nastąpiło "nawrócenie" i przeproszenie się z Lechem Kaczyńskim w krypcie wawelskiej - gdzie Wałęsa przyznał, że był niesprawiedliwy wobec śp. Prezydenta.
Nie było to jednak w smak Przewodniej Sile Narodu, dlatego szybko w mediach pojawiła się fałszywka (z rodzaju "ląduj dziadu"), że Jarosław Kaczyński kazał ABW śledzić i szukać haków na Jarosława Wałęsę, by potem "wyjść" na Lecha.
Do fałszywki dotarła oczywiście Gazeta Wyborcza, a jej "cytatu" Kaczyńskiego był zeznający Janusz Kaczmarek - ten sam, w sprawie którego sąd prawomocnie stwierdził, że składał fałszywe zeznania.
Na końcu tego "odkrywczego" artykułu resztki przyzwoitości dziennikarskiej kazały podać, że wersji zdarzeń nie potwierdza nikt - włącznie z Bogdanem Święczkowskim, ówczesnym szefem ABW. Ten ostatni wręcz zaprzeczył.
Inną sprawą jest oczywiście sprawdzanie powiązań Jarosława Wałęsy na podstawie informacji ABW, o możliwości ich istnienia. Tylko dlaczego syn choćby i noblisty miałby być nietykalny i ponad prawem?
Niektóre media - takie jak Wprost tak ładnie "przepakowały" wiadomość, że wręcz odnosiło się wrażenie, że rewelacje o słowach Kaczyńskiego potwierdza także i oficer ABW.
Jak można było się spodziewać, nasz "inteligentny inaczej" noblista od razu się zagotował i niepomny niedawnej skruchy jął bluzgać na Kaczyńskiego.
I tak się dowiedziliśmy, że Jarosław (Kaczyński) to samo zło.
I dalej: "nie miałem wątpliwości, że Kaczyńscy są zdolni do każdego świństwa".
To tyle z nawrócenia....
Pan Wałęsa po raz kolejny dał się sprowokować jak dziecko. Byłoby to przykre, gdybym się już do takiej oczywistej oczywistości nie przyzwyczaił.
