Dom Spotkań z Historią Dom Spotkań z Historią
151
BLOG

Solidarność jako wojna

Dom Spotkań z Historią Dom Spotkań z Historią Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

 


Wyłącz system na Krakowskim Przedmieściu! Już dzisiaj na Skwerze Hoovera o godz.17.00 będzie można porozmawiać z Waldemarem Ludomirem Różyckim, "Suchym" i innymi bohaterami naszego cyklu.

 
 
Waldemar Ludomir Różycki
 
Od początku stanu wojennego z każdym dniem coraz bardziej radykalizowaliśmy się. Każdy z nas nosił farbę w aerozolu i cały czas na murach robiliśmy „Solidarność Walczącą”, szybko, trzy ruchy. Ale to przestało wystarczać. Nie wystarczała nam papierowa rewolucja, czyli rozrzucanie ulotek, malowanie napisów, rozklejanie plakatów. Kilogramy papieru nie mogły sprawić, że komunę szlag trafi. Za pierwszym razem, jak się na przewieszkę rozrzuca ulotki, to jest emocja. Tych ulotek jest, powiedzmy, tysiąc – najczęściej rozrzucaliśmy metodą na lont. Paczka sobie wisiała wysoko, a lont palił się na tyle długo, że można było opuścić budynek, a potem te tysiące stron wysypywało się. Jak grzyb atomowy. Ale po dziesiątym razie jest już rutyna. Trzeba czegoś więcej. Chcieliśmy czynnie walczyć. Czynnie walczyć. To jest bardzo dobre określenie, chociaż możecie nie być na nie przygotowani.
 
Akcje
Mieliśmy szczęście, zdobyliśmy kontakty. Zaproponowano mi, żebym stworzył grupę specjalną, działającą przy jednej ze struktur podziemnej „Solidarności”. Mieliśmy robić to, czego nie mogli robić związkowcy. Podzieliliśmy się na sekcje terenowe, zorganizowaliśmy system łączności, martwe skrzynki, meldunki, udało nam się pozyskać lokale kontaktowe. Opieraliśmy się na pomysłach sprawdzonych podczas wojny. Każdy czytał „Kamienie na szaniec”. Byliśmy gotowi do rozpoczęcia działań.
 
To była wojna. Dla nas to była wojna. Nosiliśmy miotacze z gazem. To było standardowe wyposażenie. Może nie strzelaliśmy jeszcze, ale byliśmy niedalecy od tego. Gdybyśmy tylko mieli taką możliwość. Górnicy z Lubina już podkładali bomby. Dlatego pytałem, czy jesteście przygotowani usłyszeć o pewnych rzeczach. Bo może jest tak, że pewne rzeczy należy robić, ale nie należy o nich mówić.
 
Świat w tym czasie dzielił się na męczenników, bojowników i całą resztę. Męczennicy to ci, którzy na manifestacjach nadstawiali plecy pod pałki, bojownicy to tacy ludzie jak my, którzy chcieli oddać. No i cała obojętna reszta. A my chcieliśmy oddać. Dokopać, żeby to się szybciej skończyło. Wydawało nam się, że jeszcze jeden kamień, jeszcze jeden kolec i będzie bliżej, bliżej do tego końca.
 
W lipcu 1982 roku było pewne, że przyjedzie ZOMO na wiec do Ursusa. Więc trzeba było zrobić wszystko, żeby im się to nie udało. Mieliśmy zatrzymać kolumnę ZOMO. W dwie kilkuosobowe grupy obsadziliśmy drogi dojazdowe. Mieliśmy kolce, olej, nawet krótkofalówkę (która cholera nie działała), działaliśmy systemem czujek. Kiedy ich wypatrzyliśmy, kolega wszedł na jezdnię i zatrzymał Jelcza. Stanął przed nim, rozkrzyżował ręce i czekał, a Jelcz się tuż przed nim zatrzymał. Rozlaliśmy olej, wysypaliśmy kolce. Powstał zator. W tym czasie wiec mógł się rozejść bez bicia i aresztowań.
 
W sierpniu ’82 były olbrzymie walki uliczne. Pechowców, którzy dali się złapać, zaciągano do kolegium Warszawa-Śródmieście, tam dostawali kary. Szło to jak maszynka. Doszliśmy do wniosku, że nie można na to pozwolić. Mieliśmy do dyspozycji zdobyczne granaty łzawiące, którymi milicja ostrzeliwała demonstrantów. Przez kilka dni rozpracowywaliśmy kolegium i postanowiliśmy potraktować ich tak, jak oni sami traktowali demonstrantów. Dwóch kolegów weszło do środka. Rzuciło granaty. Miało to duży efekt akustyczny i propagandowy. Przed dwa tygodnie pomieszczenie nie nadawało się do użytku.
 
Robiliśmy też akcje zasmradzania. Zlecono nam upomnienie aktorów, którzy w teatrze Syrena grali podczas stanu wojennego mimo wyraźnego zakazu „Solidarności”. W trakcie spektaklu wyrzuciliśmy płyny cuchnące. Efekt był piorunujący. W trakcie ucieczki przypadkowy widz próbował mnie zatrzymać, został niestety potraktowany gazem łzawiącym. Nie baliśmy się rozpoznania, ludzie nas nie rozpoznają, bo nie będą chcieli. Jeszcze się co do tego łudziliśmy.
 
Wsypy
Ja miałem szczęście, trafiłem tylko do więzienia. Ale mamy takich, którzy nie przeżyli, takich, którym złamano życie. Z tych ludzi zaangażowanych ten bezrobotny, tamten stoczył się, tamtemu znowu coś się posypało, rozwody, bo żony nie wytrzymywały. To bardzo często. Może nie widać na nas śladów, ale na każdym się to odcisnęło, nikt nie wyszedł bez szwanku.
 
Mamy w swojej historii osobę, która nie przeżyła. Nastąpiła u nas wielka wsypa, kobieta odpowiedzialna za lokal kontaktowy. Ubecja tak się nad nią znęcała. Nic z niej nie wycisnęła, ale zniszczyli ją przez 48 godzin. Wykończona psychicznie. Nie mówiła głośno, tylko cały czas szeptała. Doprowadzono ją do tego, że uwierzyła ubolom, że zamkną jej córkę i zięcia, a jej ukochaną wnuczkę oddadzą do domu dziecka. Wypuścili ją po to, żeby pójść za nią. Ale ona ich uprzedziła – zdążyła się spotkać, zdążyła nas ostrzec. A potem wyskoczyła z piątego piętra. Tak naprawdę wciąż nie wiadomo, co się stało. Czy sama zdecydowała się na ten krok, czy ktoś jej pomógł? A dzisiaj nikt o niej nie pamięta.
 
Wtedy ostatecznie skończyła się zabawa. Ja też zostałem złapany. 3 stycznia ok. godziny 22 1983 roku zupełnie sparaliżowało mnie. Funkcjonariusz służby bezpieczeństwa aresztował mnie, przykładając mi lufę do tyłu głowy. U mnie w mieszkaniu. Przykre doświadczenie, powiem panu. Niezmiernie przykre. Nie bardzo lubię o tym mówić.
 
Przesłuchiwali mnie bez przerwy przez dwadzieścia godzin. Trochę obróbki fizycznej, z drugiej strony – nacisk psychiczny. Aresztowali moją siostrę, która o niczym nie wiedziała. Wpadał zły policjant, potem gorszy policjant, potem jeszcze gorszy policjant. A potem jeden się uśmiechnął. Ze mną ubole byli bardziej cywilizowani niż gestapo, bili tak, żeby bić, ale nie zabić. Kiedy jechali zgarnąć kolejnego z naszych, Generała, o którym wiedzieli, że jest bardzo niebezpieczny i radykalny, mówili, że jeśli coś im się stanie, to nikt z nas w więzieniu nie przeżyje. Nie złapali go, ale się przestraszyli.
 
Grupa, którą stworzyłem, przetrwała do końca. Na mnie skończyło się pasmo aresztowań. Pozostali zreorganizowali się w ciągu miesiąca. Tak śmierć i aresztowania ich scementowały, że nic już nie zdołało ich rozłączyć. Podejmowali się najbardziej ryzykownych działań do 89 roku.
 
Marsz
Jeden z kolegów powiedział, że kiedy komuna się wreszcie skończy, wystarczy mu jeden marsz z Placu Defilad przez całą Warszawę. Ale nie przemaszerowaliśmy. Nikt nam nie dał tej satysfakcji. Nie poczuliśmy zwycięstwa. Nikt nas nie potrzebował. Byliśmy zbędni. To normalne. Zawsze tak jest. Jak jest źle, to na placu zostają najtwardsi, a jak świta jutrzenka swobody, to się charaktery zaczynają ujawniać. Jedni szli po władzę, a inni dla jakiś innych korzyści. Ale to było dawno. Nie trzeba się tym przejmować. Z każdym z tych problemów można było się przespać przez te dwadzieścia lat. Ale dwadzieścia lat temu nie przemaszerowaliśmy i już tego nie zrobimy.
 
Michał Łuczewski
 
 
Waldemar Ludomir Różycki „Suchy”
Ur. 7 V 1958 w Wołominie. W 1982 przerwał studia na Wydziale Prawa UW. W 1982 szef grupy specjalnej Komitetu Porozumienia Międzyzakładowego „Solidarność”, związany równocześnie z Grupami Oporu „Solidarni”. Organizator i koordynator akcji ulotkowych, akcji malowania napisów na murach, „zasmradzania” oraz innych akcji specjalnych, m.in. wrzucenia granatu łzawiącego do gmachu Kolegium ds. Wykroczeń Warszawa-Śródmieście. Aresztowany 3 I 1983, przebywał w AŚ Komendy Stołecznej MO i (od 15 I 1983) w CAŚ. Zwolniony 5 VIII 1983 na mocy amnestii. Współorganizator i przewodniczący Tymczasowej Komisji Oddziału „Solidarność” Wołomin (1985–1989). Pomysłodawca i redaktor „Kuriera Wołomińskiego” (1986–1988). Organizator i koordynator sieci kolportażu wydawnictw niezależnych w Wołominie i pobliskich miejscowościach (1982, 1984–1989).
Właściciel firmy handlowej (1989–1991); właściciel „Księgarni przy Agorze” w Warszawie (1991 do dziś). wiceprzewodniczący Wołomińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego (1989); członek Stowarzyszenia Księgarzy Polskich (2006–2009).

Blog jest częścią projektu "4 czerwca - Wyłącz system" organizowanego przez Dom Spotkań z Historią (www.dsh.waw.pl). Opowieści ludzi opozycji lat '80, którzy nie trafili na pierwsze strony gazet; ludzi często zapomnianych; ludzi podziemnych; ludzi, którzy wyłączyli system. W rocznicę wyborów, 4 czerwca, na Krakowskim Przedmieściu zorganizowany zostanie Transformator Doświadczeń; w specjalnie wydzielonej strefie zasiądą byli opozycjoniści, którzy przy stolikach opowiedzą o swoim doświadczeniu tamtego czasu. Powstanie też specjalnie zaprojektowana przestrzeń, w której będą mogli się spotkać uczestnicy oporu antykomunistycznego, którzy często nie widzieli się od 20 lat. Redaktor: Michał Łuczewski. Współpraca: Elżbieta Ciżewska, Maciej Cuske, Włodzimierz Domagalski, Seva Shlykau, "Encyklopedia Solidarności".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura