Wczoraj o podpaleniu budki pod rosyjską ambasadą na polecenie ministra Sienkiewicza była tylko krótka informacja, dziś już znamy szczegóły publikacji tygodnika "Do Rzeczy". Tak jak przypuszczałem góra urodziła mysz. Autor artykułu Cezary Gmyz w rozmowie o złym zarządzaniu ministerstwem dopatrzył się informacji o spisku tajnych służb, łagodnie mówiąc zdecydowanie na wyrost. Poniżej fragment z oryginalnej publikacji Do Rzeczy:
"Paweł Wojtunik: - Bartek ma ze mną taki problem, że Bartek się nauczył zarządzać wszystkim przez telefon. Nawet jak siedzieliśmy na tej trybunie, to szef BOR-u do niego telefonem, czy śmigłowiec nie może dalej latać. No ja pierniczę. No to minister. Jak on do mnie zadzwonił, czy może śmigłowiec dalej latać czy nie. jakbym go pierdyknął telefonem. (…)
Widzisz, ale facet nauczył ich, że on dzwoni i on im rozkazuje. i tak samo poszli, spalili budkę pod ambasadą, bo minister osobiście wymyślił taką... wiesz z takiego...
Bieńkowska: Taką koncepcję,tak,tak. (...)"
Pierwsza część wypowiedzi jest o wtrącaniu się ministra w pracę policji, decyduje nawet o tym, czy helikopter ma latać czy nie.
I druga część jest o tym samym:
Widzisz, ale facet (minister) nauczył ich (policjantów), że on dzwoni i on im rozkazuje.
i tak samo poszli (demonstranci), spalili (demonstranci) budkę pod ambasadą, bo minister osobiście wymyślił taką (koncepcję ochrony marszu i ambasady)... wiesz z takiego...
Dokładnie to samo zarzucali ministerstwu dziennikarze po zdarzeniach na Belwederskiej, że nie należało wyrażać zgody na taka trasę przemarszu, że zła była koncepcja ochrony ambasady i działania policji, a jeśli do tego wszystkiego "geniusz" taktyczny w osobie ministra przez telefon dowodził całą akcją, to nic dziwnego, że skończyło się skandalem dyplomatycznym. A teksty o podpaleniu budki przez służby specjalne można między bajki włożyć, możliwe pewno, tak samo jak to że Elvis żyje.
