niktt niktt
913
BLOG

Aix-en-Provence - miasto Paula Cezanne'a

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

 

Że zacytuję Kantora: "Dziś są moje urodziny".

Wstaliśmy przed godziną, a dokładnie o godz. 6.45 i pobiegliśmy nad morze fotografować wschód. Słońce wzeszło o 7.02. Wyskoczyło niczym piłka z zimnego morza. Kilka osób stało już na plaży, chcąc też obejrzeć to fascynujące zjawisko. W tych pierwszych słonecznych promieniach jakaś para nagich i starych Izraelitów powoli zanurzała się w wodzie, niczym w wodach Jordanu. Ich wymięte ciała chłoneły wilgoć wietrznego poranka i słoność Mediterranu. Wyglądało to wręcz mistycznie, lecz mimo tego ich ciała nie nabrały jędrności. Pozostały pomięte.

Jest chłodno. Choć świeci słońce, wciąż jest chłodno. I wieje. Cieplej zrobi się może za godzinę. Albo później. Wybieramy się dziś do Aix-en-Provence.

 

Aix-en-Provence - to miasto artystów i wolnych zawodów, to dawna stolica Prowansji. Założył je Ludwik Adegaweński, a ono szybko rozkwitło. Już za panowania jego syna Rene Dobrego, ostatniego i do dzisiaj z żalem wspominanego, prowansalskiego króla.

Aix - to miasto pełne uroku. Miasto cienistych, platanowych alei, niezliczonych kawiarni z rozsypanymi w ramionach roześmianych ulic maleńkimi kawiarnianymi stolikami, miasto wielojęzycznego gwaru barwnych studentów, pięknych dziewczyn o głębokich czarnych oczach.

To miasto Paula Cezanne'a.

Odwiedziliśmy Musee Granet, gdzie trzymają kilka płócien właśnie Cezanne'a, jednego Rembranta, jednego Picassa, zdaje się że dwóch Rubensów, Paula Klee, Legera, Bonarda i kilku jeszcze ciekawych gości.

W Polsce byłby to absolutny hit - natomiast tutaj to nic nadzwyczajnego.

Ale jesteśmy w ojczyźnie Luwru i Muzeum d'Orsay. Te tutaj dzieła są raczej średniej jakości. Nie olśniewają, a w rodzinnym mieście Cezanne'a, to stanowczo Cezanne'a jest zbyt mało.

Kupiłem tam słomkowy kapelusz z napisem "Aix-en-Provence - Musee Granet".Od razu poczułem się inaczej. Nagle nabrałem przekonania, że wszystkie te piękne dziewczyny, których jest tu zatrzęsienie, jakby częściej uśmiechały się do mnie. Do faceta o szpakowatej brodzie, ale za to w słomkowym kapeluszu. Mogłem im przypominać kogoś sławnego. Wreszcie też zrozumiałem dlaczego kowboj prędzej wyjdzie z saloonu bez rewolweru, aniżeli bez kapelusza.

Odwiedziliśmy także muzeum tapiserii - Musee des Tapisseries.

Utworzono je w dawnym pałacu arcybiskupim, gdzie Napoleon ustanowił Order Legii Honorowej. W głównej pałacowej sali oparłem niedbale ramię o zimny marmur kominka, nad sobą miałem bezmiar olbrzymiego kryształowego lustra, przed sobą przybrudzoną szybę wielkiego pałacowego okna, co spoglądało wprost w dziedziniec i przez chwilę poczułem się jak Napoleon, gdy ów order wymyślał.

Muzeum było sterylnie puste, załoga rozdokazywana, panie pilnujące zaśmiewały się do rozpuku, a wpuszczający facet był kompletnie pijany. Lecz nie aż tak pijany, aby nie skasować 7 E.

Potem katedra pełna porozrzucanych po kątach zaskakujących niespodzianek. Na osobny opis. 

Nie zatrzymaliśmy się też przy Hotel de Ville, gdzie na rozgrzanym ratuszowym dziedzińcu gotowano się do wieczornego koncertu. Pędzimy aby zdążyć odwiedzić atelier Paula Cezanne'a. Jest na przedmieściach Aix i zaraz je zamykają. Wspinamy się szybko pod górę. Po drodze pytamy starej damy czy aby nie zbłądziliśmy? Ależ nie dzieci, idziecie w bardzo dobrym kierunku- odpowiedziała owa dama, oczywiście po francusku. Wreszcie znajdujemy mały domeczek w zacienionym ogrodzie. Zdyszani wbiegamy na pietro, gdzie jest ostatnia grupa z przewodniczką. Angielskojęzyczną przewodniczką!!! Pokazuje nam, opowiada, znów pokazuje. Oczywiście wszystko, co mogłoby zrodzić najmniejsze podejrzenie, że zostało namalowane lub napisane ręką Cezanne'a jest lichą reprodukcją. Lecz reszta jest OK - reszta jest autentyczna. Tak przynajmniej zapewnia przewodniczka.

Patrzę na stare płaszcze, na poplamione torby, na palety z dawno zaschłymi resztkami farb, na powyginane sztalugi. Patrzę na stołki, stołeczki, na stoliki i na stare szafki. Na wytarty melonik mistrza i na jego zakurzony beret. Chcę wierzyć, że to naprawdę należało do Cezanne'a.

Jeden jego najmniejszy obraz jest dziś więcej wart niż cały ten szmelc, razem z domem i ogrodem.

To banał, lecz jakże zastanawiający banał. Zaiste - lubi Bóg naigrywać się z człowieka!

Ogród jest dziki, słońce prześwituje przez żółknące liście i ogrzewa złotymi plamami metalowe ogrodowe krzesło. Wyleguje się na nim bury kot. On na pewno pamięta mistrza, bo każdy kot ma siedem żyć. A Cezanne umarł dopiero 104 lata temu. Powinien pamiętać.

Z okien pracowni widok na górę Ste-Victorie, którą malował do znudzenia. Teraz jednak góry by nie zobaczył, bo widok z okna zasłoniły stare drzewa. Żaden malarz nie pozwoliłby, aby północne okna pracowni zasłoniły mu drzewa - wyciąłby je w pień!

Lecz Cezanne'a nie ma. Nie ma go Aix-en-Provence. Tak jak nie ma Van Gogha w Arles. Oba miasta szczycą się nimi, tak jakby i za ich życia szykowały im podobne splendory. A tak nie było. Cezanne dopiero u schyłku życia zaczął być umiarkowanie doceniany, a Van Gogh za życia nigdy!

Pijemy kawę w słynnej kawiarni Les Deux Garcons. Siedząc w jej ulicznym ogródku spoglądamy na tętniącą Cours Mirabeau - najpieknieszą ulicę Aix. Kawiarnia ma wykwintny wystrój w stylu Orient Expresu - lecz kawa jest tu tylko o głupie 20 centów droższa. 

Powoli dogasa dzisiejszy dzień. Z gorących jeszcze ścian renesansowych pałaców, ze stygnących kamieni bruku słoneczne plamy odpływają powoli ku pstrokatym pniom platanów. Zaraz ogarnie nas cień.


 

 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości