niktt niktt
579
BLOG

W Norwegii w 1986 roku

niktt niktt Rozmaitości Obserwuj notkę 28

 

Dom farmerów stoi na południowym zboczu gór. Te góry nieco przypominają Tatry. Okna mojego pokoju wychodzą na sad, poniżej jest droga, a dalej już fiord. Po przeciwnej stronie jest znów potężny, u szczytów ośnieżony masyw gór, po którym spływają lśniące strumienie, tworzące wodospady.

Koloryt tego wszystkiego jest nie do opisania. Zresztą ciągle się zmienia - w zależności od pogody. Generalnie przeważa szlachetna, ciemna zieleń oraz granat skał poprzecinany żrącą bielą strumieni, a na końcu jest niebo i woda. One są tutaj w kolorach nieokreślonych.

To wszystko spowijają chmury, które krążą na różnych wysokościach i co rusz obejmują w posiadanie coraz to inne partie tego groźnego krajobrazu. Często jest tak, że część gór jest niewidoczna, bo przykryta ołowianymi chmurami, a pozostała część skrzy się jaskrawym słońcem. Co jakiś czas pojawia się tęcza.

Jeszcze tego nie sfotografowałem, bo brakuje mi czasu - ale to zrobię.

W tej chwili wpadła do mojego pokoju Maria wołając mnie na TV, bo pokazują w Warszawie zamieszki przy grobie Popiełuszki. Bardzo to dziwne uczucie kiedy widzi się w norweskiej TV tę siermiężną, polską rzeczywistość. Widziane z norweskiej perspektywy - dalekiej od tego wszystkiego co nasze i co bolesne.

Właściwie nie odczuwam tego o czym mi w kraju opowiadano - tego co przechodzi Polak będąc po raz pierwszy na Zachodzie. Do luksusu domu, w którym mieszkam szybko przyzwyczaiłem się. Sklepów nie odwiedzam, bo pracę kończę o 18.00, kiedy już są one pozamykane, a poza tym nie chcę wydawać mych, z takim trudem zarobionych tutaj pieniędzy. Największe wrażenie robi na mnie jedynie powszechność i dostępność wszelkich dóbr konsumpcyjnych, ich doskonała jakość, no i atrakcyjność samego choćby opakowania.

Ale tego spodziewałem się, więc trudno uznać, że zostałem jakoś tym zaskoczony.

Ponieważ w niedzielę miałem wolny dzień pojechałem do Oddy, pobliskiego miasteczka odległego od miejsca w którym teraz mieszkam o 40 km. Czysto, schludnie, no i wystawy sklepowe powalające! To niewielkie miasteczko, lecz jakiej klasy!

Nie zabawiłem tam długo - obejrzałem co nieco, wysłałem kartki i wracałem.

A droga do Oddy to rzecz warta osobnego opisu.

Cały czas jedzie się zboczem góry, tuż nad samym fiordem. Droga jest bardzo kręta i wąska. Samochody jadące z przeciwka muszą zatrzymywać się i zjeżdżać na specjalne w tym celu przygotowane miejsca, aby można było w ogóle się wyminąć. Są na niej dwa tunele, jeden dość krótki, a drugi o długości ponad 2 km i do tego jeszcze kręty. Wykuto go pod górą, z której wprost do fiordu spada olbrzymi wodospad. Wjeżdżając do tunelu, tuż obok, widzi się spadające z góry niemal na szosę, potężne masy wody. Wygląda to wspaniale!!

Co jakiś czas przejeżdżałem przez małe miejscowości złożone z uroczych, kolorowych i przytulonych do zbocza góry domków, otoczonych sadami i ogródeczkami. Wszystko to wspina się pod górę, bo każdy kawałek ziemi jest tutaj wykorzystany do maksimum.

Jeśli chodzi o moją pracę to jest ona dość urozmaicona.

Rano o godz. 7.30 razem z gospodarzem Johanesem jedziemy samochodem m-ki mazda w góry, gdzie zbieramy truskawki. Tutaj często pada deszcz, więc gdyby Norwegowie przerywali pracę z tak błahego powodu jak deszcz - to w ogóle niczego by nie zrobili. Zatem normą jest, że pracuje się w deszczu, mając na sobie specjalne raining clothes, czyli spodnie i kurtkę z wysokiej klasy nieprzemakalnego materiału. Moje ubranie jest koloru naszego małego fiata, czyli bahama yellow.

A więc w tym deszczu zbieram truskawki do godz.12.00. Ale już około godz.11.45, kiedy udaje mi się uzbierać gdzieś około 35 półkilogramowych koszyczków Johannes na ogół przerywa pracę, zabieramy to co do tej pory obaj uzbieraliśmy do samochodu (niestety najczęściej on uzbierał o połowę więcej ode mnie) i powoli wracamy do domu.

Willa farmera położona jest 5 minut drogi samochodem od pola truskawek. Około 12.00 mamy obiad i do godz.13.00 mam wolne. Trochę drzemię, ale najczęściej myślę o domu.

O godz.13.00 znów do pracy, lecz tym razem innej. Ostatnio po obiedzie zbierałem czereśnie.

W deszczu - bo oczywiście lało jak z cebra - na 6-cio metrowej drabinie. Rękawy koszuli do samych pach miałem mokre, bo ręce trzeba wysoko zadzierać i wtedy woda leje się do środka. Ale można wytrzymać! O 17.00 koniec pracy. Zanoszę wtedy to co uzbieraliśmy do budynków gospodarczych i biegiem do mego super przyjemnego pokoju. Potem papieros - w czasie pracy nie palę - gorąca kąpiel, no i o godz.18.00 kolacja. Na razie taki tryb życia mi służy, tym bardziej, że moi gospodarze są niezwykle mili.

W poniedziałek Maria, widząc że siedzę samotnie i tęsknię, zrobiła ciasto i kazała mi przywieźć mych polskich przyjaciół. Pojechałem więc po nich, a kiedy wróciłem zastałem stół, a w zasadzie ławę uroczyście nakrytą, kwiaty w wazonie etc. Maria przyniosła w dzbanku kawę (oni tutaj piją kawę wciąż i na okrągło) i ciasto, a Johannes przytargał z piwnicy własnej roboty wino w plastikowych butelkach. Siedzieliśmy do 1.00 w nocy. Gadaliśmy po angielsku, po polsku i po norwesku. Rano o mało nie zaspałem do pracy.

Z moim tutaj snem jest bardzo dziwna sytuacja. Otóż jest tu jasno do godz. 24.00, a nawet nieco dłużej, bo o godz.1.00 w nocy dopiero zaczyna zmierzchać. Dlatego kładę się spać późno. Mimo, że rano wstaję - jak na moje możliwości - wcześnie i prawie przez cały dzień ciężko pracuję fizycznie, nie czuję zmęczenia, ani senności. Może wynika to z tego, że wokół są góry? Klimat tu jest raczej bardziej górski niż morski, a górski klimat mi służy.

W pobliżu, na lodowcu są podobno doskonałe tereny narciarskie - a syn gospodarzy 20-tolatek o imieniu Hokun jest zamiłowanym narciarzem. Gdy wspomniałem o i moich narciarskich zainteresowaniach Maria zaczęła domagać się, abym przyrzekł, że przyjadę do nich zimą na narty. Tłumaczyłem o astronomicznych kosztach takiej hipotetycznej eskapady, lecz dla niej wszystko co mówię na temat cen i kosztów w Polsce to raczej zupełna abstrakcja.

Czasem próbuję opisać im niektóre specyficzne dla “naszego regionu” sytuacje - powiedzmy czarnorynkowy koszt dolara w stosunku do przeciętnej pensji w Polsce, albo niższą cenę nowego samochodu w porównaniu z samochodem używanym i kupionym na giełdzie, czy też wytłumaczyć jak długi jest czas oczekiwania na nowy samochód, w sytuacji gdy się nie ma talonu. Ale to syzyfowa praca. Oni i tak niczego z tego co mówię nie potrafią zrozumieć.

Ze smutkiem kiwają głowami i mówią : “Biedni ludzie”.

Ale pomimo, że niczego z życia nie rozumieją - są przemili!

Kilka dni temu, przy kolacji wspomniałem o takim typowym norweskim nożu do sera, że takiego jeszcze nie widziałem, bo jest on w Polsce w ogóle nieznany. Maria z Johannesem natychmiast z dumą mnie objaśnili, że jest to oryginalny norweski wynalazek, no i w ogóle jest to fantastyczna rzecz. A tak jest w istocie. Drugi taki wiekopomny norweski wynalazek - to metalowy spinacz biurowy.

A wczoraj Maria wręczyła mi w prezencie taki świeżo zakupiony nóż do sera .

 


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości