niktt niktt
796
BLOG

Kilka godzin w Marsylii

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

 

Okolice starego miasta w Marsylii opanowane są przez kolorowych. Widać biedę i zwykły brud. Wszędzie spotykamy psie kupy. Dość pokaźne - więc pewnie nie tylko psie. To raczej olbrzymi śmietnik. Śmierdzi. Ale widok na zatokę i przystań promową niesamowity! Obok kilku promów zacumowany jest też malowniczy czteromasztowiec s/y See Clond.

Po drodze odwiedzamy katedrę. Moim zdaniem jest po prostu brzydka.To pretensjonalna XIX-wieczna bryła w stylu mocno bizantyjskim. Pełno na niej kopuł, rozmaitych mozaik. Trochę przypomina mi kościół św. Krzyża w Łodzi. Wewnątrz za to imponuje ciszą - choć już nie chłodem. Nakładają się w niej cienie i półcienie w półkolach rozmaitych łuków i tajemniczych kolumnad. Gdyby to miało 2000 lat - to może zrobiłoby wrażenie, a ponieważ ma tylko 100 - wrażenia żadnego nie robi!

A tuż obok stara katedra - niestety zamknięta. Mała, przysadzista, w kolorze ochry. I daleko bardziej poruszająca.

Jest coraz cieplej. Robi się wręcz gorąco, bo zbliża się południe.

Na stare miasto wkraczamy po schodach. Mam wrażenie, że jest ono powoli nadgryzane, czy nawet zjadane przez współczesność. Systematycznie jest bowiem burzone ze wszystkich stron. W miejscu starych domów powstają nowe bloki mieszkalne - lecz też zasiedlane raczej tylko biedotą.

Stare domy są wciąż zamieszkałe - ale już nie przez rdzennych Francuzów, lecz przez kolorowych. W większości przez kolorowych. Wszędzie mocno śmierdzi - bo nieczystości wylewane są wprost w czeluść wąskich uliczek. Są też pewnie problemy z kanalizacją. Domy poustawiano w malowniczym nieładzie, lecz są one zupełnie bez ozdób. Żadnych rzeźbionych nadproży, żadnych portali z herbami dawnych właścicieli. Nic z tych rzeczy. Wszystko lekko koślawe, bezbarwne, no i mocno śmierdzące. Na koniec schodzimy na poziom portu, na wysokość remontowanego kościoła, którego nazwy nie pamiętam.

Idziemy dalej - upał narasta i w tym pełnym zgiełku mieście staje się trudny do zniesienia. Wkraczamy w XIX-wieczne szerokie aleje. Mijamy olbrzymie domy z ażurowymi balustradami balkonów ciągnącymi się w nieskończoność. Wszystko obsypane kruszynami finezyjnej dekoracji. Domy narastają tu jeden za drugim, jeden obok drugiego, jeden nad drugim. Ulica w ulicę, plac w plac. Ten pełen milionowych dekoracji obraz, obraz pełen też kolorowych znaczeń zatopiony został w magmie równie kolorowego tłumu.

Kobiety. Kobiety arabskie, kobiety ciemne i czarne, zakwefione kobiety Afryki.

Jeszcze nie wyzwolone. W kolorowych płachtach, w które owinęła je tradycja kontynentu, z którego przybyły. I inne kobiety. Kobiety też czarne jak sadza. A także w kolorze mlecznej czekolady. Ale już wyzwolone. Ubrane w modne sukienki świetnie leżące na ich doskonałych figurach. Prostujące czasem pokręcone włosy, a niekiedy przerobione na czarnoskóre blondynki.

I mężczyźni. Od mrocznych, w narodowych strojach, w długich płaszczach i chałatach, w dziwnych nakryciach głowy. Po rozgadanych i roześmianych, ubranych wedle europejskiego wzorca. Milczący i krzyczący. Radosni i ponurzy. Wszyscy w jakimś sensie zakochani w tym mieście.

Nie wiem jakie określenie byłoby najwłaściwsze dla opisania tego co się dzieje we wewnątrz tego narodowościowego tygla. Powinno to być jednak jakieś określenie niepospolite.


 

 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości