niktt niktt
945
BLOG

Małe miasteczka Prowansji

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

 

Od godziny spacerujemy po pobliskim miasteczku o nazwie Brianconnet. Jest ono oddalone od naszego campingu nie więcej niż 3 km. Ma zaledwie trzy uliczki wypełnione kamiennymi domami, maleńki kościół - oczywiście też kamienny, no i cmentarzyk na jakieś 50 nagrobków.

Panuje tutaj absolutny spokój. Wszyscy mieszkańcy, w liczbie około dwudziestu grają w boule. Jest maleńki sklepik, gdzie właśnie kupiliśmy sobie melona, wino i pomidory. Jest też tu wiele kotów różnej maści i wyśmienity publiczny WC, z którego z satysfakcją skorzystałem. Wokół szczebioczą dzieci w liczbie czworga. Robią tyle hałasu, co ta gromadka wróbli opodal. Hałasują też grający w boule. Lecz są to hałasy radosne. Wzmagają tylko poczucie spokoju i stabilizacji. Podobną rolę pełnią koty.

Wszystko jest tu zadbane, spełnione i dokładnie takie, jakim powinno być. Po środku miasteczka stoi betonowy pomnik przedstawiający francuskiego żołnierza z I wojny światowej w pełnym rynsztunku. Monument jest realistyczny. Każdy szczegół fizjonomii żołnierza oraz jego munduru pomalowany jest olejną farbą w odpowiednim kolorze, co czyni rzecz bardzo precyzyjną w przedstawieniu.

Siedzimy na ławce. Obraliśmy sobie melona i pocięliśmy go na równe, soczyste kawałeczki. Wszędzie wokół widzimy zadbaną zieleń, o którą ktoś codziennie się troszczy, co dokładnie widać. Bawiące się dzieci mówią po francusku. Znają ten język, mimo swych zaledwie 5 lat. Mają wyśmienity akcent i bogate słownictwo. Tak to z dziećmi jest. Niewiele muszą wkładać wysiłku, aby mieć wszystko! 

Jedziemy górską trasą, na której umieściliśmy dwa miasteczka - Puget-Theniers i Entrevoux. Droga do każdego z nich jest niezwykle kręta. Po wczorajszym dniu mogę z całą stanowczością stwierdzić, że tak krętymi drogami jeszcze nie jeździłem. W zasadzie cały wczorajszy dzień to jedna wielka podróż agrafkami. Niektóre podjazdy były tak strome, że nie wystarczało korzystanie z II biegu - trzeba było włączać jedynkę! Jechało się wprost pionowo pod górę!

Zaczęliśmy od Puget-Theniers.

To małe miasteczko jest równie urokliwe jak wiele innych oglądanych tu w Prowansji. Uliczki ma kręte, niektóre domy zadbane, a inne nie za bardzo. Kamienny romański kościół z przemyślną rozetą ponad portalem i przejmującą rzeźbą pomiędzy nimi. Na ulicach pustawo, sklepy zamknięte, bo sjesta. Towar pozostawiono przed wejściem bez żadnego dozoru. Oglądamy pamiątki, noże prowansalskie różnej wielkości, miedziane dzbany i misy, pojemniki z drzewa oliwkowego. Wszystko niebrzydkie i może nawet byśmy coś kupili, ale niestety - sprzedawcy właśnie wypoczywają. Nie ma nikogo!

Na środku rynku, w cieniu platanów rozłożyły się dwie kawiarnie ze stolikami rozsypanymi w pewnym niejasnym porządku i dziwnej dyscyplinie. Prawie wszystkie miejsca są zajęte przez mieszkańców, bo turystów tutaj w ogóle nie ma. Siadamy. Zamawiamy dwa espresso. We Francji mówi się na to expresso, a nie espresso, jak we Włoszech. Prowansalczycy witają się i żegnają czule, całując się nawzajem w oba policzki. Dotyczy to zarówno kobiet jak i mężczyzn. Ale nie zawsze. Wydaje mi się, że takie powitanie z całowaniem świadczy o zażyłości, którą należy tutaj demonstrować publicznie. Lecz zażyłośc ta nie dotyczy każdego.

Przez miasteczko przepływa rzeka o pięknej nazwie Rondola. To dopływ Varu. To raczej rzeczka aniżeli rzeka. Pozwoliło jednak mieszkańcom wybudować cudny most ze strzelistymi podciągami, bo to jest most wiszący. Niedaleko mostu, w miejscu ukrytym w cieniu platanów, stoi dziwny posąg nagiej kobiety ze spętanymi rękoma. To pomnik - jak głosi napis - postawiony w hołdzie niejakiemu Luisowi Augustowi Blaugui(1805-1881), który tutaj urodził się i był socjalistą utopijnym ( w przewodniku napisali, że był komunistą utopijnym, a przecież nie ma takiego pojęcia jak "komunista utopijny", bo każdy komunita jest utopijny). Z tego powodu spędził w więzieniu 40 lat. Zaiste, był zatem ważny powód aby gościa uhonorować takim dziwacznym pomniczkiem. Tym bardziej, że ta naga kobieta swymi kanciastymi kształtami przypomina faceta, co czyni to przedsięwzięcie jeszcze bardziej niedorzecznym.

Z Paget-Theniersdrogą w miarę szeroką, ale niezmiennie krętą jedziemy do miasteczka z bajki - czyli do Entrevaux. Po przekroczeniu zwodzonego mostu Ponte Royalewkraczamy w rzeczywistość zaczarowanego świata - wkraczamy do średniowiecznego Entrevaux.

Jest ono przyczepione do góry, na której szczycie znajduje się średniowieczna cytadela. Do cytadeli wchodzi się trwawesami, kamienną drogą otoczoną niewielkim murem. Mur podtrzymują przypory. Cytadela znajduje się dokładnie 135 metrów nad miasteczkiem. Aby wejść na samą górę i móc zwiedzić cytadelę trzeba zapłacić 3 E od osoby. Otrzymujemy za nie specjalny żeton z wyżłobionymi rowkami, który należy wrzucić do maszyny blokującej wejście. Potem, kiedy już metalowy kołowrót obróci się i otworzy przed nami drogę, możemy wspinać się na każdy z dziewięciu trawersów, zatrzymując się co jakiś czas, aby złapać oddech i móc kontemplować niezwykłe widoki. Po każdym trawersie roztacza się bowiem widok coraz bardziej zapierający dech w piersiach. W sensie dosłownym i w przenośni!

Wreszcie docieramy na szczyt góry, do świetnie zachowanych ruin cytadeli. Strzałki kierują nas wprost do więzienia. Więzienie jest wstrząsające! Każda cela o wielkości nie większej niż 1,5 m2 z kamiennym łożem lekko pochylonym w kierunku stóp i szparą w drzwiach przy podłodze, którą podawano jedzenie. Oknem na świat był niewielki otwór w murze długości 30 cm i szerokości ca 5 cm. Okratowany! Cel było kilkanaście. Dwie lub trzy były nawet dwuosobowe. Zachowano potężne, choć już mocno zbutwiałe drzwi, oryginalną posadzkę i oryginalne sklepienia. Całość w dobrym stanie. Sprawia wrażenie, że choć od lat nie jest używane to jednak nie od tak wielu znów lat, jakby się z pozoru wydawało. Napis głosi, że więziono tu jeńców z czasów I wojny światowej. Nie dał bym jednak głowy czy i później z tych cel nie korzystano.

Wchodzimy wyżej. Oglądamy sale z kominkami, które były zapewne jadalniami załogi twierdzy. Jest też kuchnia, jakieś magazyny, piwnice, studnia. Są nawet metalowe nosidła dla osła porzucone gdzieś w kącie. Jest też maleńki dziedziniec z uschniętym kasztanowcem uczepionym ponurego muru. Wszystko jest - brakuje tylko załogi i więźniów. No i wroga. Twierdza służyła przez 2000 lat - tak napisano w muzeum przy wejściu. Dziś nikomu nie jest już potrzebna.

Wracamy do miasteczka. Liczę trawersy - jest ich rzeczywiście dokładnie dziewięć. A może dziesięć.

W Entrevauxrobimy wreszcie to co najbardziej lubimy. Błąkamy się po uliczkach bez celu, zaglądamy w studzienne podwórka, a poprzez niedomknięte okna podglądamy mieszkanców. Zerkamy w najbardziej zapadłe kąty i podłe dziury oraz robimy im zdjęcia.

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości