niktt niktt
500
BLOG

Na Mont Ventoux i gdzie indziej

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

 

Siedzimy w kawiarnianym niewielkim ogródku w Carpentras i pijemy wyśmienite espresso.

Kilka godzin wcześniej byliśmy w miasteczku o nazwie Chateauneuf-du-Pape. Chyba w wolnym tłumaczeniu znaczy to - "Nowy zamek papieża". Albo coś w tym guście. Znajdowały się tam ruiny papieskiego zamku wybudowanego w roku 1331 - a więc wtedy jeszcze rzeczywiście nowego, lecz spalonego w XVI wieku przez hugenotów. Wybudowano go zatem w czasie niewoli avigniońskiej. I tenże papież, Pius któryś tam, nauczył miejscowych uprawiać winorośl oraz ofiarował im stosowne szczepy. Lecz musiało minąć 400 lat, aby wino wytwarzane z tych szczepów zyskało niepospolitą sławę.

Teraz jest tu 45 caves, czyli wytwórni różnych rodzajów wina, z których Cotes-du-Rhone należy do najsławniejszych. Miasteczko jest piękne, jak większość prowansalskich miasteczek, pełne średniowiecznych zakamarków, różnych schodków, uliczek i zaułków.

Weszliśmy na zamkowe wzgórze i obejrzeliśmy ruiny zamku. Zachowały się sale z kamienną posadzką i fragmentami sklepień oraz powiekami okien. Usiedliśmy przy jednym i wpatrywaliśmy się w rozległą dolinę. Na horyzoncie majaczył Rodan. Jak kolorowe kamyki porozrzucano dachy domów, które w pełnym słońcu eksplodowały gorącem. A wokół nich sina zieleń rzędów winorośli.

Zajrzeliśmy do jednej z piwnic. Przy wejściu nie było wystawionych cen. Jak się okazało najtańsza butelka wina z 2009 roku kosztowała tu 150 E. Facet zachwalał je z wielką dystyngcją i wprawą. I mimo, że nic z tego nie rozumieliśmy, bo mówił po francusku, to cenę jakoś, chwała Bogu, udało się nam wyłuskać z potoku tych ślicznych francuskich słówek i przezornie niczego nie kupiliśmy...

Przerwałem na chwilę, bo do naszego stolika podeszła kelnerka, która zauważyła leżący na blacie polski przewodnik. Okazało się, że to współwłaścicielka kawiarni - Polka mieszkająca w Carpentras od 22 lat. O Polsce mówiła z sentymentem. Używała jednak języka typowego dla emigracji - czyli robiła drobne, lecz zauważalne błędy.

Namówiła nas na podróż w masyw góry Ventoux. To tzw. Olbrzym Prowansji.

Góra ma wysokość prawie 2000 m n.p.m. i jest szczytem łagodnym, wyglądającym z oddali jakby był ośnieżony. To jednak nie śnieg ( śnieg tu zalega do kwietnia) tylko białe, wapienne skały.

Można tam wjechać samochodem. Tak uczyniliśmy!!! Zaprogramowaliśmy GPSa na Ventox i pojechaliśmy tam. Po drodze największe wrażenie robili kolarze, którzy pokonanie tej, 22 kilometrowej drogi pod górę - wciąż pod górę, stawiają sobie za cel. Po drodze czasem umierają na serce i wtedy stawiają im pomniki. Potrzebują zmierzyć się z dwiema przeciwnościami - z potężną górą i z własną słabością.

Jadąc pod górę mijamy ich wielu, dziesiatki, a może nawet setki, w tym także kobiety. Wszyscy zlani potem, niektórzy schodzą z rowerów i je wolno prowadzą, inni stoją w miejscu ze spuszczoną głową, z dłońmi opartymi o kolana i tępo patrzą w ziemię.

Jest coś w człowieku konstruktywnego i destruktywnego. Miesiącami wzmacnia organizm, aby go potem niszczyć.

Na szczycie jest o 10 st. C mniej niż na dole. Ale i tak jest 23 st. C, a więc przyjemnie i wcale nie chłodno. Robimy zdjęcia, przeciskając się między turystami z wielu krajów. Wszyscy wjechali tu samochodami. Są to zupełnie inni ludzie od tych, którzy wchodzą na szczyty przy pomocy siły mięśni i siły woli. Świat się zmienia!

Zjeżdżamy inną drogą - jest nieco łagodniejsza, lecz też bardzo stroma. W połowie drogi zatrzymujemy sie na prowizorycznym parkingu. Hamulce śmierdzą spalenizną. Widok wspaniały. W ogóle widoki tutaj zapierają dech w piersiach. Lecz kolarze tego nie dostrzegają. Przy takim wysiłku niczego się nie dostrzega.


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości